Twin sięgnął ponad pokaleczonym blatem stołu i odłożył słuchawkę. Naprawdę nazywał się Marvin Thomas. Przydomek "Twin" [3]zawdzięczał swemu identycznemu bliźniakowi. Nikt nie był w stanie ich rozróżnić. Jednego z nich zabito w czasie przedłużającej się wojny między Black Kings a gangiem z East Village wywołanej naruszeniem terytorium.
Twin spoglądał na siedzącego po drugiej stronie stołu Phila. Phil był wysoki i chudy, nie bardzo imponującej postury. Ale miał za to rozum. To właśnie jego rozum, nie brawura czy mięśnie, spowodował, że Twin uczynił z niego człowieka numer dwa w gangu. On jeden wiedział, co robić ze szmalem zarobionym na prochach. Zanim zjawił się Phil, chowali forsę w plastykowej rurze przy spłuczce w mieszkaniu Twina.
– Nie rozumiem tych ludzi – stwierdził Twin. – Najwidoczniej ten biały dupek nie potraktował poważnie naszego ostrzeżenia i wybrał się na przechadzkę tam, gdzie go cholernie nie chciano widzieć. Uwierzysz w to? Nakopałem gnojkowi do dupy, pokazałem mu, co mogę z nim zrobić, a on trzy dni później wykręca taki numer. Nie można tego nazwać szacunkiem. W żaden sposób.
– Chcą, żebyśmy znowu z nim pogadali? – zapytał Phil. Był wtedy w mieszkaniu Jacka i widział, jak Twin bił doktora.
– Lepiej. Chcą, żeby sukinsyn ostygł. Czy ktoś zrozumie, dlaczego od razu nie kazali tego zrobić? Proponują za to pięć setek. – Twin roześmiał się. – Zabawne, nie? Zrobiłbym to nawet za darmo. Nie możemy pozwolić, żeby ludzie nas ignorowali. Wypadlibyśmy z interesu.
– Wyślemy Reginalda? – zapytał Phil.
– A kogo? Uwielbia taką robotę.
Phil wstał, rzucił papierosa na podłogę i zadeptał go. Wyszedł z biura szefa i zaśmieconym korytarzem przeszedł do frontowego pokoju, w którym szóstka jego kolesiów grała w karty. W powietrzu można było powiesić siekierę.
– Hej, Reginald! – zawołał. – Masz ochotę na małą zabawę?
Reginald spojrzał znad kart i wyjął z ust wykałaczkę.
– Zależy – odpowiedział.
– Spodoba ci się. Za doktorka, który sprezentował ci rower, można zarobić pięć stów.
– No, człowieku, ja to zrobię – zaoferował się BJ. BJ to był skrót od Bruce Jefferson. Był krępym chłopakiem; jego udo miało w obwodzie tyle, ile Phil w pasie. On także był pamiętnego wieczoru u Jacka.
– Twin chce Reginalda – odparł Phil.
Reginald wstał i rzucił karty na stół.
– I tak miałem gówno w kartach – powiedział i poszedł za Philem.
– Phil wyjaśnił ci sprawę? – zapytał Twin, widząc wchodzącego Reginalda.
– Tyle, że idzie o doktorka i możemy dostać za niego piątkę. Coś jeszcze?
– Tak. Musisz jeszcze oporządzić jedną białą kotkę. Ją możesz nawet załatwić jako pierwszą. Tu masz adres.
Twin podał mu skrawek papieru z zapisanym nazwiskiem Beth Holderness i jej adresem.
– Obojętne, jak ich załatwię? – zapytał Reginald.
– Twoja sprawa. Najważniejsze, żebyś był pewny, że się ich pozbyłeś.
– Chciałbym wziąć ten nowy pistolet automatyczny. – Uśmiechnął się. W kąciku ust znowu tkwiła wykałaczka.
– No to się przynajmniej dowiemy, czy był wart tych pieniędzy – stwierdził Twin. Otworzył jedną z szuflad w biurku i wyjął pistolet. Na rękojeści miał nawet jeszcze trochę smaru. Pchnął broń po blacie. Reginald złapał ją, zanim znalazła się na krawędzi. – Baw się dobrze – dodał Twin.
– Mam zamiar.
Reginald za punkt honoru wziął sobie nieokazywanie uczuć, nie znaczyło to jednak, że niczego nie odczuwał. Gdy wyszedł z budynku, nastrój zdecydowanie mu się poprawił. Uwielbiał taką robotę.
Otworzył drzwi swojego czarnego jak smoła camaro i wsunął się za kierownicę. Pistolet położył na siedzeniu obok i przykrył go gazetą. Gdy tylko motor zahuczał, Reginald wsunął kasetę do magnetofonu i puścił ulubiony rap. Aparatura, którą gang miał w samochodzie, była obiektem powszechnej zazdrości. Głośniki miały dość mocy, by w oknach mijanych domów pękały szyby.
Jeszcze raz spojrzał na adres Beth Holderness i kiwając głową w takt muzyki, puścił sprzęgło i ruszył przed siebie.
Beth nie poszła prosto do domu. Była w takim nastroju, że musiała z kimś porozmawiać. Wstąpiła do przyjaciółki i wypiła nawet kieliszek wina. Wyżaliwszy się, poczuła się nieco lepiej, ciągle jednak była załamana. Nie mogła uwierzyć, że została tak po prostu wyrzucona z pracy. Dodatkowo gryzło ją przeczucie, że w inkubatorze trafiła być może na coś szczególnie ważnego.
Beth mieszkała w czteropiętrowym domu na Wschodniej Osiemdziesiątej Trzeciej, między Pierwszą a Drugą Avenue. To nie była najlepsza okolica, ale też i nie najgorsza. Jedynym problemem było to, że jej budynek nie należał do najporządniejszych. Właściciel ze wszystkimi pracami zwlekał do ostatniej chwili, więc zawsze coś nie działało. Gdy stanęła przed domem, zauważyła, że drzwi wejściowe ktoś wyważył łomem. Westchnęła. Zdarzyło się to już wcześniej i pamiętała, że właścicielowi naprawa zajęła aż trzy miesiące.
Od kilku miesięcy zaczęła odkładać pieniądze na nowe mieszkanie. Jednak teraz, gdy straciła pracę, będzie musiała sięgnąć do oszczędności. Zapewne nie zdoła się w takiej sytuacji wyprowadzić, a w każdym razie nie w dającej się przewidzieć przyszłości.
Pokonując ostatnie pół piętra, powtarzała sobie, że choć nie jest dobrze, zawsze może być gorzej. W końcu była zdrowa.
Stojąc przed drzwiami, zaczęła przeszukiwać przepastną torbę pełną różnych przedmiotów. Klucz do mieszkania i klucz do bramy trzymała osobno. Uważała, że jeśli zgubi jeden, zostanie jej przynajmniej drugi.
Wreszcie znalazła klucz i mogła dostać się do środka. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła zamek. Taki miała zwyczaj. Zdjęła płaszcz i powiesiła na wieszaku. Znowu zajrzała do torby. Tym razem szukała wizytówki Jacka Stapletona. Gdy ją znalazła, usiadła na ławie i zadzwoniła do niego.
Chociaż minęła już siódma, zadzwoniła do biura medycyny sądowej. Portier poinformował ją, że doktor Stapleton skończył już pracę i wyszedł. Odwróciła wizytówkę na drugą stronę i wykręciła zapisany tam domowy numer Jacka. Odpowiedziała jej automatyczna sekretarka.
– Doktorze Stapleton, tu Beth Holderness. Mam coś dla pana. – Niespodziewany atak płaczu stłumił dalsze słowa. Emocje brały górę. Pomyślała, że powinna odłożyć słuchawkę, ale jakoś zdołała się opanować. Chrząknęła i niezdecydowanym głosem kontynuowała: – Muszę z panem porozmawiać. Coś znalazłam. Niestety, zostałam wyrzucona z pracy. Proszę do mnie zadzwonić.
Beth nacisnęła widełki telefonu, przerywając połączenie i dopiero potem odłożyła słuchawkę. Przez sekundę zastanowiła się, czy nie zadzwonić raz jeszcze i powiedzieć mu o swoim odkryciu, lecz zdecydowała się tego nie robić. Poczeka na telefon od Jacka.
Chciała wstać, gdy potężny hałas sparaliżował jej ruchy. Drzwi do jej mieszkania gwałtownie się otworzyły i uderzyły w ścianę z taką siłą, że klamka odbiła kawał tynku. Zasuwa, dzięki której czuła się bezpiecznie, puściła, wyrywając obejmę z kawałkiem futryny, jakby wykonano ją z balsy.
W drzwiach niczym czarnoksiężnik z obłoku dymu pojawiła się potężna postać od stóp do głów odziana w czarną skórę. Mężczyzna spojrzał na Beth, potem obrócił się i zatrzasnął drzwi. W mieszkaniu zapanowała ta sama cisza, którą zburzyło gwałtowne pojawienie się nieznajomego. W tej chwili jedynie niewyraźny dźwięk telewizora u sąsiadów dobiegał jej uszu.
Читать дальше