– Tak się nazywał – potwierdziła Gladys. – Zadawał mnóstwo pytań. Przychodzili tu za każdym razem, gdy zachorowała kolejna osoba. Dlatego wszyscy nosimy maski. Zszedł do nas nawet pan Eversharp z technicznego sprawdzić, czy aby system wentylacji się nie zepsuł, czy coś takiego, ale wszystko okazało się w porządku.
– Więc nie znaleźli żadnego wyjaśnienia? – zapytał.
– Nie. Chyba że nie powiedzieli mi o tym. Ale wątpię. Ruch tu był jak na dworcu centralnym. Dawniej prawie nikt do nas nie zaglądał. Chociaż niektórzy z tych lekarzy, tak myślę, są nieco dziwni.
– To znaczy?
– Tajemniczy, czy ja wiem. Na przykład ten doktor z laboratorium. Ostatnio często się pojawiał.
– Mówi pani o doktorze Cheveau?
– No chyba tak się nazywa – przytaknęła.
– Dlaczego wydał się pani dziwny?
– Taki nieprzyjemny. – Zniżyła głos, jakby wyjawiała sekret. – Kilka razy zapytałam, czy mogę mu w czymś pomóc, a on za każdym razem zbywał mnie w opryskliwy sposób. Mówił, żeby go zostawić w spokoju. Ale rozumie pan, tu ja jestem szefową. Jestem przecież odpowiedzialna za całe wyposażenie. Nie lubię, kiedy ktoś się tu kręci, nawet jeśli to są lekarze. Musiałam mu to powiedzieć.
– Kto jeszcze zaglądał do pani?
– Cała gromada grubych ryb. Nawet pan Kelley. Zwykle widywałam go wyłącznie na bożonarodzeniowym przyjęciu, a w ciągu ostatnich kilku dni zszedł do mnie trzy, może cztery razy i zawsze w towarzystwie kilku osób. Raz z tym małym doktorem.
– Doktorem Abelardem? – zapytał dla pewności Jack.
– Tym samym – potwierdziła Gladys. – Nie mogę zapamiętać jego nazwiska.
– Nie chciałbym zadawać pani tych samych pytań co inni -wyznał Jack – ale czy pani zmarłe pracownice miały podobne zadania? Czy wspólnie wykonywały jakąś szczególną pracę?
– Jak już panu ostatnio mówiłam, wszyscy robimy to samo.
– Żadna z nich nie kontaktowała się z chorymi?
– Nie, nic podobnego. To była pierwsza rzecz, o którą pytała doktor Zimmerman.
– Kiedy byłem tu pierwszy raz, wydrukowała pani długą listę z wyposażeniem dostarczonym na siódme piętro. Czy może pani zrobić to samo, ale oddzielnie dla każdego pacjenta? – zapytał.
– To będzie nieco trudniejsze. Zamówienia przychodzą z poszczególnych pięter, a tam rozdzielają wszystko na sale chorych.
– Jest jakiś sposób, aby sporządzić taki spis?
– Chyba tak – odparła po zastanowieniu Gladys. – Gdy robimy inwentaryzację, dokonujemy podwójnego sprawdzenia z rachunkami i listami zamówień. Robię to nawet wtedy, kiedy nie wykonujemy oficjalnej inwentaryzacji.
– Doceniam to – przyznał Jack. Wyjął wizytówkę. – Może pani do mnie zadzwonić lub wysłać gotowe wydruki.
Gladys wzięła wizytówkę i dokładnie ją obejrzała.
– Zrobię wszystko, aby pomóc – zapewniła Jacka.
– I jeszcze jedno. Miałem drobne starcie z panem Cheveau i kilkoma innymi osobami stąd. Byłbym więc wdzięczny, gdyby wszystko zostało między nami.
– Mówiłam, że jest dziwny! – podchwyciła skwapliwie Gladys. – Nikomu nic nie powiem.
Jack pożegnał się z tą sympatyczną, krzepko wyglądającą kobietą i opuścił dział zaopatrzenia. Nie był w najlepszym humorze. Tak wiele oczekiwał, a to, czego się dowiedział, właściwie potwierdziło dotychczasowe obserwacje – Martin Cheveau łatwo wybuchał gniewem.
Wcisnął przycisk przy windzie i czekając na nią, zastanawiał się nad następnym ruchem. Miał dwie drogi: albo nie narażając się na niebezpieczeństwo, wymknie się ze szpitala, albo zachowując maksymalną ostrożność, złoży dyskretną wizytę w laboratorium. Ostatecznie zdecydował, że to drugie rozwiązanie będzie lepsze. Musiał znaleźć odpowiedź na pytanie, skąd ktoś zdobywa bakterie chorobotwórcze.
Gdy drzwi windy otworzyły się, Jack zamierzał wejść do wnętrza kabiny, lecz nagle zawahał się. Na czele grupy osób stał sam Charles Kelley. Pomimo maski Jack natychmiast go rozpoznał.
W pierwszym odruchu chciał się cofnąć i pozwolić windzie zjechać, ale takie zachowanie mogłoby tylko wzbudzić podejrzenia. Spuścił więc głowę, wszedł do windy i odwrócił się przodem do zamykających się drzwi. Dyrektor szpitala stał tuż za nim. Jack oczekiwał, że lada chwila poczuje klepnięcie w ramię.
Szczęśliwie Kelley nie rozpoznał go. Całkowicie pochłonęła go rozmowa na temat kosztów przewiezienia chorych karetkami i autobusami do najbliższych szpitali. Poruszenie Kelley a było oczywiste.
Towarzysz Kelleya zapewniał go, że wszystko, co miało zostać zrobione, zrobione zostało, jak ocenili kontrolerzy stanowi i miejscy.
Kiedy drzwi otworzyły się na drugim piętrze, Jack z wyraźną ulgą wysiadł z windy. Tym bardziej mu ulżyło, że Kelley pojechał niżej. Po tak bliskim spotkaniu zawahał się, czy dobrze robi, lecz po chwili wahania postanowił jednak złożyć błyskawiczną wizytę w laboratorium. W końcu i tak już był w szpitalu.
W przeciwieństwie do reszty szpitala w laboratorium panował niezwykły ruch. Zewnętrzne pomieszczenie zatłoczone było personelem medycznym. Wszyscy oczywiście nosili maski.
Jack czuł się zaskoczony takim tłumem pracowników, z drugiej jednak strony był za to wdzięczny losowi, gdyż łatwiej mógł się w tym tłumie rozpłynąć. W masce i białym kitlu doskonale pasował do otoczenia. Wobec faktu, że laboratorium znajdowało się w centrum zainteresowania, Jack miał uzasadnione obawy przed spotkaniem z doktorem Cheveau. Teraz szansę na to stały się niemal żadne.
W drugim końcu sali znajdował się szereg boksów używanych przez techników do badania krwi lub innych próbek pobieranych od pacjentów. Wokół nich skupiła się najliczniejsza grupa osób. Gdy przechodził ostrożnie przez salę, zrozumiał, co przyciągnęło ich uwagę. Całemu personelowi szpitala pobierano wymaz z gardła.
Zrobiło to na nim wrażenie. To było właściwe zachowanie wobec ostatniego wybuchu choroby. Skoro epidemie wywołane przez meningokoki pojawiały się najczęściej za sprawą nosicieli, zawsze można było się spodziewać, że jednym z nich jest pracownik szpitala. W przeszłości zdarzały się takie wypadki.
Spojrzenie rzucone w stronę ostatniego z boksów wprawiło Jacka w lekkie zdumienie. Pomimo maski i czepka na głowie rozpoznał Martina. Miał po prostu podwinięte rękawy i pracował jak każdy technik, pobierał wymazy z jednego gardła po drugim. Obok niego na tacy leżała imponująca piramida już pobranych wymazów. Oczywiście wszyscy pracownicy laboratorium ciężko pracowali. Czując się jeszcze bardziej bezpieczny, Jack prześlizgnął się przez drzwi do laboratorium wewnętrznego. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. W odróżnieniu od pandemonium panującego w przedsionku, w tej części laboratorium panowała cisza i spokój. Słychać było jedynie przytłumione odgłosy pracujących urządzeń i popiskiwanie czujników. W polu widzenia nie pojawił się żaden technik.
Jack bez zastanowienia poszedł wprost do laboratorium mikrobiologicznego. Miał nadzieję natknąć się albo na szefa techników Richarda, albo na pełną życia i energii Beth Holderness. Ale nie zastał nikogo. Laboratorium mikrobiologiczne wydawało się opuszczone tak jak inne pomieszczenia.
Jack podszedł do miejsca, gdzie podczas ostatniej wizyty pracowała Beth. Tam znalazł coś zachęcającego. Palnik Bunsena palił się. Obok niego leżała tacka z wymazami i naczynia z pożywką dla bakterii. Na podłodze stał plastykowy pojemnik na śmieci zapełniony odpadkami.
Czując, że Beth musi znajdować się gdzieś w pobliżu, Jack zaczął jej szukać. Laboratorium zajmowało kwadratowe pomieszczenie o boku mniej więcej dziewięciu metrów, przedzielone dwoma szeregami stołów laboratoryjnych z półkami. Jack przeszedł środkowym przejściem. Pod tylną ścianą stało kilka stanowisk bioseptycznych. Skręcił w prawo i zajrzał do małego pomieszczenia. Było w nim biurko i szafa z segregatorami. Na tablicy ogłoszeń wisiało kilka fotografii. Nawet nie podchodząc bliżej, na kilku z nich rozpoznał Richarda, szefa laborantów.
Читать дальше