Kiedy skończył sprzątać, pojechał do kostnicy. Co prawda według grafiku miał wolny weekend, chciał jednak nadrobić zaległości papierkowe. Chciał także sprawdzić, czy w ciągu nocy nie przywieźli nowych ciał z Manhattan General. Wiedząc, że na dyżur przywieziono wczoraj trzy ostre przypadki prawdopodobnej gorączki Gór Skalistych, niepokoił się o to, co może czekać na niego w pracy.
Stracił rower, ale myślał już o kupieniu następnego. Tymczasem wybrał metro, jednak nie było to najlepsze rozwiązanie. Aż dwukrotnie musiał się przesiadać. Nowojorskie metro znakomicie sprawdzało się na trasie północ-południe, ale przejazd z zachodu na wschód to całkiem inna historia.
Potem musiał jeszcze przejść kawałek pieszo. Padał drobny deszcz, a Jack nie miał parasola i do pracy dotarł całkiem przemoczony. Dochodziło południe.
Weekendy w pracy bardzo różniły się od zwykłych dni. Przede wszystkim nie było takiego zamieszania. Jack wszedł głównym wejściem i poprosił o otwarcie drzwi do strefy przeznaczonej wyłącznie dla pracowników. Przechodząc obok pokoju identyfikacyjnego, usłyszał szlochy jakiejś zrozpaczonej rodziny.
Z zadowoleniem wyczytał z grafiku, że wśród wymienionych lekarzy dyżurujących pod telefonem była Laurie. Przejrzał także raport z ostatniej nocy. Przesuwając palcem po poszczególnych pozycjach, z bólem natrafił na znajome nazwisko. O czwartej nad ranem przywieziono Nancy Wiggens! Według diagnozy wstępnej zmarła na gorączkę Gór Skalistych.
Znalazł jeszcze dwie inne ofiary prawdopodobnie tej samej choroby: Valerie Schafer, wiek trzydzieści trzy lata, i Carmen Chavez, czterdzieści siedem lat. Jack domyślił się, że to były te dwie pozostałe pacjentki, które znalazły się w izbie przyjęć poprzedniego dnia. '
Zszedł na dół i zajrzał do sali autopsyjnej. Dwa stoły były zajęte. Nie potrafił powiedzieć, kim byli lekarze, jedynie zgadując po wzroście, domyślił się, że jednym z nich była Laurie.
Przebrał się w odzież ochronną i wszedł do sali przez umywalnię.
– Co ty tu robisz? – zapytała Laurie, dostrzegając zbliżającego się kolegę. – Nie powinieneś radośnie zajmować się własnymi sprawami?
– Po prostu nie mogę bez was wytrzymać – zażartował Jack.
Przesunął się, aby dokładnie przyjrzeć się twarzy zmarłego, który leżał na stole. Serce w nim zamarło. Niewidzącymi oczami spoglądała na niego Nancy Wiggens. Po śmierci wydawała się nawet młodsza niż za życia. Szybko odwrócił wzrok.
– Znałeś ją? – zapytała Laurie. Natychmiast wyczuła zmianę w zachowaniu Jacka.
– Słabo – odpowiedział.
– To straszne, gdy ktoś ze służby zdrowia umiera w wyniku zarażenia się od pacjenta. Wcześniej robiłam autopsję pielęgniarki, która opiekowała się twoim pacjentem z dnia poprzedniego.
– Też tak sądzę – odparł. – A co z trzecim przypadkiem?
– Zrobiłam ją jako pierwszą. Pracowała w zaopatrzeniu. Nie bardzo potrafię sobie wyjaśnić, jak to złapały.
– Opowiedz mi o niej. Robiłem wcześniej sekcje dwóch innych osób z działu zaopatrzenia. Jedna z dżumą, a druga z tularemią. Też nie rozumiem całej historii.
– Lepiej, żeby ktoś to w końcu wyjaśnił – stwierdziła Laurie.
– No właśnie – zgodził się Jack. Zaczął się przyglądać organom Nancy. – Co znalazłaś?
– Wszystko pasuje do gorączki Gór Skalistych. Chciałbyś zobaczyć?
– Oczywiście.
Przerwała na chwilę pracę, aby przedstawić Jackowi zmiany w narządach. Stwierdził, że są jak lustrzane odbicie zmian zaobserwowanych u Lagenthorpe'a.
– Zastanawiające, dlaczego tylko tych troje zachorowało? – zauważyła Laurie. – Okres między wystąpieniem objawów choroby a śmiercią był znacznie krótszy niż zwykle. Sugeruje to, iż zarazki są szczególnie niebezpieczne, a skoro tak, to gdzie są następni chorzy? Janice powiedziała mi, że w szpitalu nie ma kolejnych ofiar.
– Musi być coś, co łączy wszystkie przypadki. Nie potrafię tego wytłumaczyć, tak jak nie potrafię wyjaśnić wielu innych aspektów tej serii. To dlatego tak mnie złoszczą – stwierdził Jack.
Laurie spojrzała na wiszący na ścianie zegar i zaskoczona, że jest już tak późno, powiedziała:
– Wracam do roboty. Sal musi dzisiaj wcześniej wyjść.
– Może pomogę? – zaoferował się Jack. – Powiedz Salowi, że może już iść.
– Mówisz poważnie? – zapytała.
– Całkowicie. Zabierajmy się do pracy.
Sal szczerze się ucieszył, że może wyjść nieco wcześniej. Laurie i Jack szybko uwinęli się z robotą. Salę autopsyjną opuszczali razem.
– Może zjedlibyśmy mały lunch? – zaproponowała Laurie. – Ja stawiam.
– Zgoda – Jack chętnie przystał na propozycję.
Zdjęli ubrania ochronne i zniknęli w osobnych przebieralniach. Jack, ubrany w cywilne rzeczy, wyszedł do hallu i poczekał na Laurie.
– Nie musiałeś czekać na… – zaczęła Laurie i nagle zamilkła. – Masz spuchniętą szczękę.
– To nie wszystko – powiedział i otworzył usta, by pokazać ułamany lewy siekacz. – Widzisz? – zapytał.
– Jasne, że widzę. – Ręce Laurie powędrowały na biodra, oczy zwęziły się. Wyglądała jak rozzłoszczona mama stojąca przed swoim nieznośnym dzieckiem. – Spadłeś z tego swojego wstrętnego roweru?
– Chciałbym – odparł Jack z niewesołym śmiechem. Następnie opowiedział całą historię oprócz epizodów związanych z Teresą.
Wyraz udawanej złości na twarzy Laurie powoli ustępował miejsca niedowierzaniu.
– To wymuszenie – odezwała się w końcu z oburzeniem.
– W pewnym sensie tak – zgodził się Jack. – No, ale nie pozwólmy, aby taka sprawa popsuła nam lunch.
W stołówce na pierwszym piętrze wybrali z automatu potrawy – Laurie zupę, a Jack kanapkę z sałatką z tuńczyka – i usiedli przy stoliku.
– Im dłużej myślę o tym, co mi powiedziałeś, tym bardziej wydaje mi się to zwariowane – przyznała Laurie. – Co z mieszkaniem?
– Troszkę zdemolowane po tej wizycie. Jednak wcześniej także nie było w doskonałym stanie, więc nic wielkiego się nie stało. Najgorsze, że zabrali rower.
– Mógłbyś się przeprowadzić. Nie powinieneś tam mieszkać.
– Przecież to dopiero drugie włamanie – zaprotestował Jack.
– Spodziewam się, że nie planujesz spędzić tam dzisiejszej nocy. To zbyt przygnębiające.
– Ach nie, skądże. W nocy będę zajęty. Mam oprowadzić po Nowym Jorku grupę przyjezdnych zakonnic.
Laurie roześmiała się.
– Słuchaj, moi rodzice wydają dzisiaj przyjęcie. Nie zechciałbyś pójść ze mną? To powinno być przyjemniejsze niż siedzenie w splądrowanym mieszkaniu.
– Niezwykle miło z twojej strony. – To zaproszenie całkowicie go zaskoczyło. I poruszyło.
– Lubię twoje towarzystwo – przyznała Laurie. – Co ty na to?
– Wiesz przecież, że nie należę do specjalnie towarzyskich.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie zamierzam stawiać cię w trudnym położeniu. Nie musisz mi teraz odpowiadać. Przyjęcie zaczyna się o ósmej, więc możesz zadzwonić do mnie pół godziny wcześniej, jeśli się zdecydujesz. Masz mój numer. – Napisała go na serwetce i wręczyła Jackowi.
– Obawiam się jednak, że nie będę dobrym kompanem do zabawy – usprawiedliwiał się Jack.
– To już zależy od ciebie. Zaproszenie jest aktualne. A teraz, jeśli mi wybaczysz, mam jeszcze dwie sekcje do zrobienia.
Jack patrzył za odchodzącą Laurie. Podobała mu się od pierwszego dnia, ale zawsze myślał o niej jako o jednej z najbardziej utalentowanych koleżanek, nic ponadto. I dopiero teraz dostrzegł, jak atrakcyjną była kobietą, z rysami jakby wyrzeźbionymi dłutem mistrza, delikatną cerą, pięknymi, kasztanowymi włosami.
Читать дальше