– Co to oznacza?
– Dostarczała na poszczególne oddziały wszystko, co było potrzebne, z wyjątkiem leków i tym podobnych rzeczy. W to zaopatruje dział farmakologii – wyjaśniła Jackowi.
– A więc na przykład wyposażenie potrzebne w pokojach dla pacjentów, tak?
– Oczywiście, w salach chorych, w pokojach pielęgniarek, wszędzie. My właśnie tym się zajmujemy. Bez nas szpital stanąłby w ciągu dwudziestu czterech godzin.
– Proszę mi powiedzieć, co na przykład dostarczacie do pokoi pacjentów – poprosił Jack.
– Mogę wymienić wszystko – odpowiedziała z lekką nutką irytacji w głosie. – Podsuwacze, termometry, nawilżacze, poduszki, dzbanki, mydło. Wszystko.
– Czy Katherine w ostatnim tygodniu dostarczała coś na szóste piętro? Ma pani może taki wykaz?
– Nie – odparła Gladys. – Nie przechowujemy podobnych informacji. Mogę jednak wydrukować wykaz wyposażenia, którym dysponujemy. Takie rzeczy znajdują się w komputerze.
– Wezmę wszystko, co może mi pani zaofiarować.
– Będzie tego sporo – ostrzegła Gladys, uruchamiając swój terminal komputerowy. – Chce pan oddział położniczo-ginekologiczny, chorób wewnętrznych czy oba?
– Wewnętrzny.
Gladys skinęła, uderzyła w kilka klawiszy i po kilku sekundach drukarka z szumem zaczęła pracę. Po paru minutach wręczyła Jackowi spory plik papierów. Rzucił na nie okiem. Rzeczywiście, jak Gladys uprzedzała, było tu wszystko, od nawilżaczy aż po papier toaletowy. Długość wykazu nakazała Jackowi poczuć respekt wobec pracy działu zaopatrzenia szpitala. Po wyjściu z działu centralnego zaopatrzenia udał się do laboratorium. Nie odniósł na razie wrażenia, że posunął się w swoich badaniach, nie zamierzał się jednak poddawać. Przekonanie, że gdzieś niedaleko jest brakująca informacja, nie dawało mu spokoju. Nie wiedział jeszcze tylko, gdzie ją można znaleźć.
Tę samą recepcjonistkę, której pokazał legitymację przy pierwszej wizycie w szpitalu, teraz zapytał o drogę do laboratorium mikrobiologicznego. Od razu wyjaśniła mu, jak tam trafić.
Nie zatrzymywany przez nikogo przeszedł przez laboratorium. Spore wrażenie zrobił na nim widok mnóstwa skomplikowanych urządzeń pracujących bez dozoru. Przypomniało mu się narzekanie kierownika laboratorium na redukcje dotyczące aż dwudziestu procent pracowników.
Nancy Wiggens zastał przy badaniu jakichś bakterii.
– Cześć – przywitał się. – Pamiętasz mnie?
Nancy spojrzała na gościa i wróciła do przerwanej pracy.
– Oczywiście.
– Zrobiliście świetną robotę przy zdiagnozowaniu dżumy w drugim przypadku – pochwalił.
– To nietrudne, jeśli się wie, czego szukać – przyznała. – Ale przy trzecim przypadku już nie poszło nam tak dobrze.
– Właśnie o tym przyszedłem porozmawiać. Jak wyglądało zabarwienie?
– Nie robiłam tego. Zajmowała się tym Beth Holderness. Chcesz z nią porozmawiać?
– Chciałbym.
Nancy odłożyła narzędzia i zniknęła. Jack skorzystał z okazji i rozejrzał się po laboratorium mikrobiologicznym. Był pod wrażeniem. W większości laboratoriów, szczególnie mikrobiologicznych, panował niezmienny bałagan. To jednak bez wątpienia było doskonale kierowane. Każda rzecz, krystalicznie czysta, znajdowała się na swoim miejscu. Robiło wrażenie, iż pracują w nim kompetentni ludzie.
– Cześć, jestem Beth.
Jack odwrócił się i ujrzał przed sobą uśmiechniętą, dwudziestokilkuletnią kobietę. Bił od niej zapał typowy dla cheerleader, wręcz zaraźliwy. Włosy z trwałą ondulacją sterczały jak naelektryzowane.
Jack przedstawił się i natychmiast został oczarowany naturalną swobodą, z którą Beth prowadziła rozmowę. Była jedną z najbardziej przyjacielsko usposobionych kobiet, jakie spotkał w życiu.
– Z pewnością nie przyszedłeś tu pogadać – powiedziała Beth. – Słyszałam, że interesujesz się badaniami dotyczącymi Susanne Hard. Chodź. Czekają na ciebie.
Beth dosłownie złapała Jacka za rękaw i pociągnęła za sobą do swojego stanowiska. Pod mikroskopem znajdowała się próbka tkanki Susanne. Wszystko było przygotowane do pracy.
– Usiądź tutaj – powiedziała, sadzając Jacka na swoim krzesełku. – Jak? Dobra wysokość?
– Doskonale – zapewnił ją Jack. Pochylił się nieco do przodu i spojrzał w okular. Przez chwilę przyzwyczajał wzrok. Kiedy już się zaadaptował, ujrzał pole wypełnione zabarwionymi na czerwono bakteriami.
– Proszę zauważyć, jak są polimorficzne – usłyszał męski głos.
Jack uniósł wzrok. Richard, szef działu technicznego, zjawił się znienacka i stał tak blisko Jacka, że niemal go dotykał.
– Nie zamierzałem kłopotać wszystkich moją osobą – rzekł do Richarda.
– Nie sprawia pan kłopotu. Tak naprawdę sam interesuję się tym przypadkiem. Ciągle nie mamy diagnozy. Nic się nie pokazuje, a jak się domyślam, wie pan już, że testy na dżumę są negatywne.
– Słyszałem. – Znowu schylił się nad mikroskopem i jeszcze raz przyjrzał się bakteriom. – Nie myślę, aby chciał pan usłyszeć moją opinię. Nie jestem w tym takim ekspertem jak pan.
– Ale widzi pan polimorfizm? – zapytał Richard.
– Tak sądzę. To całkiem małe bakterie. Niektóre wyglądają na kuliste albo może są ustawione pionowo?
– Myślę, że widzi je pan takie, jakie są – odparł Richard. – Więcej tu polimorfizmu niż w wypadku dżumy. Dlatego właśnie Beth i ja wątpiliśmy, czy to dżuma. Oczywiście do momentu zrobienia testu fluorescencyjnego nie mieliśmy pewności.
Jack oderwał się od mikroskopu.
– Jeżeli to nie dżuma, to co to jest waszym zdaniem?
Richard zaśmiał się słabo i z zakłopotaniem.
– Nie wiem.
Jack spojrzał na Beth.
– A ty? Zaryzykuj. Beth pokręciła głową.
– Nie, skoro i Richard nie ryzykuje – odpowiedziała dyplomatycznie.
– Czy nikt nie zaryzykuje? Zgadujcie. Richard zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie nadaję się do tego. Ile razy zgaduję, tyle razy się mylę.
– Nie pomyliłeś się w sprawie dżumy – przypomniał mu Jack.
– To tylko szczęście – odpowiedział Richard i lekko się zarumienił.
– Co tu się dzieje? – dobiegł ich zirytowany, podniesiony głos.
Jack obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Tuż za Beth stał kierownik laboratorium Martin Cheveau. Stał na rozstawionych nogach, ręce miał oparte na biodrach, a jego wąs poruszał się nerwowo. Za nim stała doktor Mary Zimmerman, a za nią Charles Kelley.
Jack wstał z krzesła. Laboranci odsunęli się na bok. Atmosfera stała się napięta. Kierownik laboratorium wyglądał na szczerze rozgniewanego.
– Jest pan tu z oficjalną wizytą? – zapytał Jacka. – Bo jeżeli tak, to ciekaw jestem, dlaczego nie zastosował się pan do powszechnie panujących obyczajów i nie przyszedł do mojego biura, zamiast tu węszyć? Mamy w szpitalu kryzysową sytuację, a laboratorium jest w centrum sprawy. Nie ścierpię czyjegokolwiek wtrącania się.
– Ho, ho! – zawołał Jack. – Spokojnie. – Nie spodziewał się podobnego wybuchu, szczególnie po Martinie, który poprzedniego dnia był tak gościnny.
– Żadne "spokojnie" – warknął Martin. – Co pan tu, do cholery, robisz?
– Wykonuję swoją pracę, prowadzę dochodzenie w sprawie śmierci Katherine Mueller i Susanne Hard. Nie wydaje mi się, żebym przeszkadzał. Właściwie to mogę powiedzieć, że jak dotąd byłem dyskretny.
– Szuka pan czegoś konkretnego w moim laboratorium? -zapytał Martin.
– Omawiałem sprawę badania bakterii z pańskim niezwykle uzdolnionym personelem – odpowiedział Jack.
Читать дальше