– Sprawa warta wiele setek miliardów dolarów rocznie – powiedziała Sydney z naciskiem. – Zamierzam ustalić, kto za tym wszystkim stoi. Kto organizuje tę potworność.
Dar przypatrzył się jej i od razu zrozumiał, że kobieta jest równie rozgniewana jak on sam. Do tej pory sytuacja wydawała mu się dość zabawna. Pozwalał jej pełnić rolę swojego ochroniarza, pozwalał jej wystawiać się niczym przynęta w Parku Jurajskim, pokazywał jej swoje zabawne małe kraksy, a ona dorzucała własne opowieści… Grał Watsona, a ona była Sherlockiem Holmesem.
– Sądzisz, że stoi za tym Dallas Trace – spytał – prawdopodobnie najsławniejszy prawnik Ameryki? Główny konsultant telewizji CNN? Ten nadęty dupek z Newark w południowym Teksasie? Facet w jedwabnych koszulach i rzemykach zamiast krawatów? Naprawdę myślisz, że ktoś tak sławny jak on jest Donem Corleone południowokalifornijskiego naganiania?!
Syd zagryzła wargę.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia, Dar. Nic mi tu nie pasuje. Ale wiele faktów prowadzi mnie do niego.
– Uważasz, że Dallas Trace zlecił zabicie własnego syna?
– Nie, lecz…
– I to on w twojej opinii zabił Esposito, Donalda Bordena i tę dziewczynę, Gennie Smiley?
– Nie wiem. Jeżeli…
– Sądzisz, że ten facet jest szefem Pięciu Rodzin, droga oficer śledcza? Że tę działalność po prostu wcisnął między swoją praktykę prawniczą, pisanie książek, cotygodniowy program w CNN, liczne wystąpienia publiczne, krótkie wizyty w „Nightline” i „Good Morning America”, działalność charytatywną i noce z tą piękną latynoską panną młodą?
– Och, nie wściekaj się – mruknęła Sydney.
– Dlaczego nie, do diabła? Na pewno wiedziałaś, że widział wcześniej moją animowaną rekonstrukcję tamtego wypadku.
– Tak.
– Więc po cholerę zaciągnęłaś mnie tam, do niego? Chciałaś się na niego pogapić? I chciałaś, żeby on mógł sobie obejrzeć mnie? Na wypadek gdyby był szefem szefów? Pewnie, niech mi się dobrze przyjrzy, wtedy będzie wiedział na pewno przeciwko komu wysłać następnym razem zabójców.
– To nie tak, Darwinie…
– Cholera! – odwarknął Minor.
Przez pewien czas jechali w milczeniu.
– Jeśli ten spisek jest tak rozległy, jak podejrzewam… – zaczęła Sydney.
– Nie wierzę w spiski – przerwał jej. Kobieta zerknęła na niego. – Wierzę jednak w szkodliwe instytucje – podjął. Starał się panować nad gniewem, lecz nie potrafił używać delikatniejszych słów. – Wierzę w Cosa Nostrę, w producentów gównianych samochodów, w złych ludzi, takich jak sprzedawcy papierosów i te dupki, które każą podawać dziecku z Trzeciego Świata mleko w proszku, a później dziecko umiera z powodu biegunki wywołanej brudną wodą, w której matka rozpuściła proszek… – Przerwał i wziął głęboki wdech. – Ale w spiski… nie, w spiski nie wierzę. Spiski kojarzą mi się z kościołami albo innymi podobnymi im organizacjami. Im bardziej rosną, tym bardziej ich przedstawiciele głupieją. Prawo odwrotnego współczynnika inteligencji.
– Skoro spiski nie istnieją, jak inaczej nazwiesz tego typu sprawy, Dar?
– Co za różnica?
– Och, po prostu jestem ciekawa.
Głos Syd był teraz monotonny i pozbawiony emocji.
– No cóż, pomyślmy – zadumał się Minor, wpatrując się w pojazdy powoli sunące przed nimi w korku, rzędy samochodów osobowych i półciężarówek przemieszczających się z prędkością szesnastu kilometrów na godzinę. – Wierzę w entropię. I w nieograniczone połacie ludzkiej perwersji, a także głupoty. I w to, że czasem te trzy elementy łączą się z sobą i mamy na przykład pewien piątek w Dallas, w stanie Teksas, gdy jakiś dupek nazwiskiem Lee Harvey Oswald, który nauczył się dobrze strzelać w marines, może przez sześć sekund trzymać na celowniku człowieka i te sześć sekund wykorzystuje na strzał… – Zamilkł. „O czym ja, do ciężkiej cholery, gadam?” – zastanowił się. Czyżby zdenerwowała go arogancja Dallasa Trace’a? Albo smród śmierci, który panował w szpitalu? A może po prostu oszalał?
Po kilku minutach ciszy Sydney spytała:
– I w krucjaty też nie wierzysz?
Przyjrzał jej się bez słowa. W tym momencie była dla niego całkowicie obcą osobą na pewno nie tą samą istotą której towarzystwo i riposty tak bardzo mu odpowiadały podczas kilku ostatnich dni…
– Krucjaty zawsze się kończą poświęceniem niewiniątek – odparował szorstko. – Tak jak te pierwsze, które miały na celu uwolnienie Ziemi Świętej. Prędzej czy później dochodzi do czegoś w rodzaju dawnej krucjaty dziecięcej i maluchy trafiają na pierwszą linię.
Kobieta zmarszczyła brwi.
– O co się tak wściekasz, Dar? Mówisz o Wietnamie? Czy też o swojej pracy dla NTSB? O Challengerze? Co my mamy…
– Mniejsza o to – odciął się Minor. Nagle poczuł straszliwe zmęczenie. – Wiesz, w Wietnamie chrząknięcia wystarczały za całą odpowiedź. – Sydney zapatrzyła się na korek samochodowy. – Nieważne, co się zdarzyło – dodał – piechurzy uczyli się mówić: „Pieprzyć to. To bez znaczenia. Ruszamy”.
Samochody zatrzymały się. Taurus Sydney również stanął. Kobieta przyglądała się Minorowi, a w jej oczach było coś jeszcze poza gniewem.
– Nie możesz opierać na czymś takim swojej filozofii. Nie możesz żyć w taki sposób.
Darwin wytrzymał jej spojrzenie i dopiero kiedy odwróciła wzrok, zdał sobie sprawę z tego, jak gniewnie na nią patrzył.
– Mylisz się – powiedział. – To jest jedyna filozofia, która pozwala przeżyć.
Wjechali do San Diego w absolutnej ciszy. Kiedy znaleźli się przy hotelu Sydney, ta powiedziała:
– Zawiozę cię na wzgórze do twojego mieszkania.
Dar potrząsnął głową.
– Idę stąd do Centrum Sprawiedliwości. Dziś po południu mają mi oddać acurę i spotykam się tam z mechanikiem.
Syd zatrzymała samochód i kiwnęła głową. Obserwowała go, jak wysiadał. W końcu stanął na krawężniku.
– Nie zamierzasz mi dalej pomagać w śledztwie, prawda? – spytała w końcu.
– Nie – odparł Minor.
Sydney skinęła głową.
– Dzięki za… – zaczął Darwin. – Dzięki za wszystko.
Odszedł, nie odwracając się za siebie.
L JAK LEKARKA
Wtorek okazał się swego rodzaju świętem broni, którego kulminacją był karabin wycelowany bezpośrednio w serce Darwina Minora.
Dzień zaczął się posępnie. Panowało gorąco, a równocześnie na niebie wisiały ciężkie, deszczowe chmury. Zresztą w południowej Kalifornii zwykle panowała dziwna pogoda. W dodatku Darwin obudził się w paskudnym nastroju. Martwił go wczorajszy gniew i dręczyła myśl, że nie zobaczy już Sydney. A najbardziej denerwował go fakt, że ta myśl tak go niepokoi.
Naprawa acury będzie go kosztowała fortunę. Kiedy Harry Meadows, jego przyjaciel mechanik i jeden z nielicznych ludzi w tym stanie, którzy potrafili przyzwoicie wyklepać aluminium auta Minora, spotkał się z nim w poniedziałkowy wieczór w Centrum Sprawiedliwości, po prostu bez słowa pokręcił głową. A gdy na koniec przedstawił szacunkową wycenę naprawy, Dar z wrażenia aż cofnął się o krok.
– Jezu – mruknął. – Mógłbym sobie za to kupić nowe subaru.
Harry powoli i ze smutkiem pokiwał głową.
– To prawda, to prawda – przyznał. – Potem jednak miałbyś pieprzone subaru zamiast acury NSX.
Minor nie potrafił polemizować z logiką tego stwierdzenia. Harry załadował na lawetę pokiereszowany kulami samochód. Przysięgał, że zatroszczy się o niego tak dobrze, jak zadbałby o własną matkę. Dar przypadkiem wiedział, że stara matka mechanika żyła w ubóstwie w pozbawionej klimatyzacji przyczepie, w samym środku pustyni, gdzie Harry odwiedzał ją dokładnie dwa razy w roku.
Читать дальше