Pojazdy służb ratowniczych – liczne radiowozy CHP z włączonymi migaczami, dwa ambulanse, auto szeryfa, dwa samochody holownicze pomocy drogowej i w pełni wyposażony wóz strażacki – zebrały się przy wąskim końcu wąwozu, który miał kształt litery „V”. Na dziesięć i dwanaście metrów wyrastały tutaj daglezje zielone, przesłaniając gwiazdy i szczyty ścian skalnych. W stożkowych światłach rzucanych przez reflektory toyoty i w światłach awaryjnych Dar dostrzegł rozbite pozostałości leżącego dachem do dołu pikapa, na pierwszy rzut oka jakiegoś starszego modelu forda 250. Zaparkował land cruisera, wziął z tylnego siedzenia mocną latarkę i wraz z Sydney poszli w stronę świateł, jeszcze dwukrotnie się legitymując, zanim minęli grupki nadgorliwych policjantów i pasy otaczającej miejsce wypadku żółtej taśmy.
Podszedł do nich Lawrence.
– Cholera – zagaił Minor. – Jak to możliwe, że zjawiłeś się tutaj przede mną?
Stewart uśmiechnął się głupawo pod wąsem.
– Bez swojej acury nie jesteś już taki szybki, co?
– Syd, pamiętasz Larry’ego Stewarta z porannego zebrania? – spytał Darwin.
– Lawrence’a – poprawił go Lawrence. – Dobry wieczór, pani Olson.
– Witaj, Lawrence – odparła kobieta. – Co tutaj mamy?
Mężczyzna mrugał przez chwilę powiekami zarówno z zadowolenia, jak i zaskoczenia, w końcu odpowiedział:
– To, co widać. Jeden pieruńsko roztrzaskany ford F-250. Kierowca nie żyje. Wyrzuciło go przez przednią szybę. Przeleciał na oko dobrze ponad dziesięć metrów. Zmierzyłem odległość krokami, więc pewnie nie jest dokładna. – Zamachał latarką, wskazując na tłum ludzi stojących i kucających wokół leżącego pod drzewem trupa mężczyzny.
– Wjechał w ciemnościach w lico urwiska? – spytała Syd.
Lawrence potrząsnął głową. W tym momencie dołączył do ich funkcjonariusz CHP.
– Sierżancie Cameron – stwierdził zdumiony Dar. – Nieźle się dziś w nocy oddaliłeś od domu.
– Ho, ho, ho, czyż to nie nasz zabójca mercedesów – odciął się Minorowi Cameron. Dotknął palcami otoka czapki i lekko skłonił głowę w kierunku Syd. – Witam, pani Olson. Nie widziałem pani chyba od zebrania specjalnej ekipy dochodzeniowej w ubiegłym miesiącu? – Zaczepił kciuki w pasie, aż zaskrzypiała skóra. – No cóż, dorabiałem sobie tutaj jako ochroniarz i akurat gdy skończył się koncert, ktoś znalazł ten bałagan.
– A ktoś słyszał, jak doszło do wypadku? – spytał Dar.
Sierżant potrząsnął głową.
– Tyle że to nic nie znaczy. Podczas koncertu Metalliki, przy takich wzmacniaczach i kolumnach na ful, można by tu zrzucić bombę atomową wielkości tej w Hiroszimie i nikt by niczego nie usłyszał.
– Alkohol? – spytał Lawrence.
– Widziałem w rozbitym pikapie plus minus dziesięć pustych puszek po piwie. Na siedzeniu pasażera i pod fotelem – odparł Cameron. – Osiem czy dziewięć innych jest wokół ciała… może wyleciały wraz z kierowcą.
– Mógł wjechać w ścianę skalną? – spytała Sydney. Obaj – Lawrence i sierżant Cameron – równocześnie potrząsnęli głowami.
– Wiedzieliście stan pikapa? – spytał Stewart. – Roztrzaskał się. Spadł stamtąd.
– Przejechał nad urwiskiem?! – zdziwiła się Syd. – Z góry?
– Przekoziołkował tyłem, skoro skończył w takiej pozycji – wyjaśnił Dar. – Dlatego kierowcę wyrzuciło w kierunku zachodnim… to znaczy w stronę sceny. Pikap wylądował tylną częścią nadwozia… sami zobaczcie, jak mu się pogięła karoseria. Zanim zmiażdżyła się kabina, kierowcę wyrzuciło niczym korek z butelki szampana. Sydney Olson podeszła bliżej zgniecionego forda i obserwowała, jak ekipa ratownicza kończy mocować do podwozia linki dwóch pojazdów holowniczych.
– Proszę się nie zbliżać – zawołał do niej jeden z funkcjonariuszy CHP. – Będziemy go teraz podnosić.
– Zrobiłeś zdjęcia? – spytał Dar Lawrence’a.
Stewart kiwnął głową i poklepał swojego nikona.
– Teraz będzie interesująca część – powiedział bardzo cicho.
– Co będzie…? – zaczęła Syd, po czym dorzuciła: – Och mój Boże! – Pod wrakiem pikapa leżało ciało drugiego mężczyzny. Głowę, prawą rękę i prawe ramię ofiara miała tak zmiażdżone, że wydawały się prawie płaskie. Lewa ręka nosiła ślady licznych złamań, do których prawdopodobnie doszło przed zmiażdżeniem. Mężczyzna nosił podkoszulek, lecz od pasa w dół był nagi, a dokładnie mówiąc, miał spodnie opuszczone do kostek nad roboczymi butami. Tuzin reflektorów i latarek nakierowano na zwłoki, a Sydney Olson znów powtórzyła: – Och mój Boże.
Nogi mężczyzny i obnażony tors były podrapane w setkach miejsc. Z uda wystawał scyzoryk. Rana najwyraźniej mocno wcześniej krwawiła. Z pasa mężczyzny zwisał niezdarnie zawiązany sznur do bielizny, a wokół ciała i na nim leżało go jeszcze ze trzydzieści metrów. Z odbytnicy trupa wystawał zaś gruby konar ostrokrzewu.
– Tak – mruknął Dar. – Interesujące.
Wykonano fotografie i zrobiono pomiary. Policjanci i sanitariusze chodzili po terenie i dyskutowali, dyskutowali i chodzili. Lekarz sądowy i lokalny koroner stwierdzili zgon i niektórzy obserwatorzy głośno wyrazili ulgę. Ludzie spierali się głośno i zastanawiali nad szczegółami dziwnego wypadku.
– Nikt nie ma żadnego cholernego tropu – wyszeptał sierżant Cameron.
– To szaleństwo – oceniła Syd. – Zakrawa na zemstę kultu satanistów.
– Nie, nie sądzę – powiedział Minor i poszedł porozmawiać ze strażakami.
Pięć minut później przynieśli długą strażacką drabinę i rozciągnęli ją aż do szczytu urwiska, niewidocznego dla stojących na dole widzów z powodu gęstych gałęzi. Darwin, Lawrence i dwóch funkcjonariuszy CHP wspięło się po drabinie z silnymi latarkami. Po kolejnych pięciu minutach zeszli z drabiny – wszyscy, z wyjątkiem Dara, który pozostał prawie osiem metrów nad nimi i dał znak dowodzącemu strażakowi. Drabina obróciła się ku grubym konarom drzewa i Minor uchylił się przed nimi, a następnie poświecił latarką tam i z powrotem.
– Tutaj – zawołał w końcu.
Sydney zmrużyła oczy, patrząc w górę, mimo to nie mogła dojrzeć, czego Darwin dotyka i co fotografuje. Stewart spoglądał przez małą lornetkę, którą wyjął z kieszeni na piersi koszuli khaki.
– Co to jest? – spytała Syd.
– Slipki tego faceta. Wiszą na gałęzi – odparł Lawrence. Przepraszam – dodał, po czym wręczył kobiecie lornetkę. – Chcesz popatrzeć?
– Nie, dzięki.
Kwadrans później dyskusje się skończyły, ciała włożono do worków na zwłoki i zaniesiono na noszach do oddzielnych ambulansów. Wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani. Stewart wrócił do land cruisera z Darem i Sydney. Jego isuzu stał zaparkowany tuż za autem Minora.
– W porządku – oświadczyła Sydney Olson z lekką irytacją w głosie. – Nie rozumiem tego. Nie słyszałam, o czym rozmawiałeś z funkcjonariuszami. Co się tu, do diabła, zdarzyło?
Obaj mężczyźni zatrzymali się i zaczęli mówić jednocześnie.
– Mów – powiedział w końcu Darwin. – A w każdym razie zacznij.
Stewart kiwnął głową. Rozłożył ręce, wielkimi dłońmi do góry.
– Okej – powiedział. – Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że ci dwaj faceci wypili osiemnaście albo dwadzieścia puszek piwa, po czym postanowili… mówiąc subtelnie… zakłócić koncert. Nie wiedzieli niestety o istnieniu starej drogi pożarowej, zdecydowali zatem, że wjadą po zmroku drogą na tyłach. Tyle że drogę tę ogrodził ostatnio nasz klient, toteż obecnie stoi tam ponadtrzymetrowy płot.
Читать дальше