Jechał Northfield Avenue w kierunku centrum Nowego Jorku. Nie miał na to czasu, ale musiał jak najszybciej pozbyć się ogona. Na filmach wcisnąłby gaz do dechy albo gwałtownie zmienił kierunek jazdy. W prawdziwym życiu nie robi się takich rzeczy, szczególnie jeśli musisz szybko gdzieś dotrzeć i nie chcesz zwracać na siebie uwagi glin.
Jednak były inne sposoby.
Nauczyciel i sprzedawca ze sklepu muzycznego Drew Van Dyne mieszkał niedaleko, w West Orange. Zorra powinna już być na miejscu. Myron wyjął telefon komórkowy i zadzwonił. Zorra odebrała po pierwszym sygnale.
– Cześć, marzenie ty moje – powiedziała.
– Zakładam, że wokół domu Van Dyne’a nic się nie dzieje.
– Słusznie zakładasz, marzenie ty moje. Zorra tylko siedzi i siedzi. To takie nudne dla Zorry.
Zorra zawsze mówiła o sobie w trzeciej osobie. Miała niski głos, wyraźny cudzoziemski akcent i sporo flegmy w gardle. Wydobywające się z niego dźwięki nie były przyjemne.
– Jeździ za mną jakiś samochód – powiedział Myron.
– I Zorra może pomóc?
– Och tak – odparł Myron. – Zorra zdecydowanie może pomóc.
Wyjaśnił swój plan, który był zatrważająco prosty. Zorra roześmiała się i zaczęła kaszleć.
– Podoba się Zorrze? – zapytał Myron, mimowolnie ją naśladując, jak zwykle kiedy z nią rozmawiał.
– Podoba. Bardzo jej się podoba.
Ponieważ potrzebowała kilku minut na przygotowania, Myron przez chwilę jeździł po okolicy. Potem skręcił w prawo w Pleasant Valley Way. Przed sobą zobaczył Zorrę stojącą przy pizzerii. Miała na głowie tę swoją blond perukę z lat trzydziestych, paliła papierosa w lufce i wyglądała jak Veronica Lakę na ciężkim kacu, gdyby Veronica Lakę miała metr osiemdziesiąt wzrostu, popołudniową szczecinę Homera Simpsona i była brzydka jak noc.
Zorra mrugnęła do przejeżdżającego Myrona i nieznacznie podniosła nogę. Myron wiedział, co kryje się w obcasie buta. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, o mało nie rozpłatała mu piersi ukrytym tam ostrzem. Win darował jej życie, co bardzo zdziwiło Myrona. Teraz byli kumplami. Esperanza porównywała to do nagłej przemiany sławnego „złego” zapaśnika w „dobrego”.
Myron włączył lewy kierunkowskaz i zjechał na bok, dwie przecznice za pizzerią i Zorrą. Opuścił szybę w oknie, żeby lepiej słyszeć. Zorra stała przy wolnym miejscu parkingowym, co wyglądało zupełnie naturalnie. Śledzący Myrona człowiek zatrzymał się tam i czekał. Oczywiście, mógł zaparkować w jakimś innym miejscu. Zorra była na to przygotowana.
Reszta, jak już zauważył, była zatrważająco prosta. Zorra podeszła od tyłu do samochodu. Już od piętnastu lata nosiła szpilki, ale wciąż poruszała się w nich jak nowo narodzone cielę na haju.
Myron obserwował to w lusterku.
Zorra wysunęła sztylet z obcasa. Podniosła nogę i wbiła ostrze w oponę. Myron usłyszał świst uchodzącego powietrza. Szybko przeszła na drugą stronę i powtórzyła manewr: Potem zrobiła coś, co nie należało do planu.
Stanęła i patrzyła, czy kierowca wyjdzie i rzuci się na nią.
– Nie – szepnął do siebie Myron. – Po prostu odejdź. Przecież mówił jej wyraźnie. Przedziuraw opony i zmykaj.
Nie wdawaj się w bójkę. Zorra była śmiertelnie niebezpieczna. Jeśli ten facet – pewnie jakiś goryl, przyzwyczajony do rozwalania łbów – wyjdzie z samochodu, Zorra pokroi go na plasterki. Nieważne, czy ten facet zasłużył sobie na to, czy nie. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi policji.
– Hej! Co do…? – wrzasnął goryl za kierownicą i zaczął wysiadać z samochodu.
Myron obrócił się na siedzeniu i wystawił głowę przez okno. Zorra uśmiechała się. Lekko ugięła kolana. Myron zawołał do niej. Zorra podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. W jej oczach Myron zobaczył chęć walki, żądzę krwi. Stanowczo pokręcił głową.
Minęła kolejna sekunda. Goryl zatrzasnął drzwiczki samochodu.
– Ty głupia suko!
Myron nadal kręcił głową, coraz gwałtowniej. Goryl zrobił krok naprzód. Myron patrzył w oczy Zorry. Ta niechętnie kiwnęła głową.
I rzuciła się do ucieczki.
– Hej! – Goryl rzucił się za nią. – Stój!
Myron ruszył. Goryl obejrzał się, nie wiedząc, co robić, a potem podjął decyzję, która prawdopodobnie uratowała mu życie.
Pobiegł z powrotem do swojego samochodu.
Jednak z przebitymi oponami daleko nie zajechał.
Myron włączył się do ruchu i pojechał na spotkanie z zaginioną Katie Rochester.
Drew Van Dyne siedział w bawialni Wielkiego Jake’a Wolfa i planował swój następny ruch. Jake poczęstował go coroną light. Drew zmarszczył brwi. Prawdziwa coroną byłaby w porządku, ale jasne meksykańskie piwo? Czemu nie końskie szczyny? Mimo to sączył piwo przez zęby.
Cały pokój wprost ociekał Wielkim Jakiem. Nad kominkiem wisiał łeb jelenia. Na półce poniżej rzędem stały trofea z turniejów golfa i tenisa. Na podłodze leżała niedźwiedzia skóra. Telewizor był ogromny, co najmniej siedemdziesięciocalowy. Wszędzie stały maleńkie i kosztowne kolumienki głośnikowe. Z cyfrowego odtwarzacza płynęły dźwięki muzyki klasycznej. W kącie stała migocząca lampkami maszyna do prażenia kukurydzy. Były też brzydkie złote posążki i paprocie. Wszystkie te przedmioty umieszczono tu nie ze względu na ich piękno czy funkcjonalność, lecz aby szokowały ostentacyjnym bogactwem.
Na stoliku stała fotografia urodziwej żonki Jake’a Wolfa. Drew podniósł zdjęcie i pokręcił głową. Lorraine Wolf była na nim w stroju bikini. Kolejne trofeum Jake’a, domyślił się Drew. Do diabła, kto stawia na stoliku w salonie zdjęcie swojej żony w bikini?
– Rozmawiałem z Harrym Davisem – powiedział Wolf. On też pił coronę light. Z plasterkiem limonki. Pierwsza z zasad Van Dyne’a dotyczących konsumpcji alkoholu brzmiała: jeśli do piwa trzeba coś dodawać, wybierz inne. – Nie będzie gadał.
Drew nic nie powiedział.
– Nie wierzysz mu?
Drew wzruszył ramionami i upił łyk piwa.
– On ma najwięcej do stracenia.
– Tak uważasz?
– A ty nie?
– Przypomniałem o tym Harry’emu. Wiesz, co powiedział? Teraz Jake wzruszył ramionami.
– Powiedział mi, że może najwięcej do stracenia ma Aimee Biel. – Drew odstawił butelkę, specjalnie omijając podstawkę. – Co o tym myślisz?
Wielki Jake wycelował w niego potężny palec.
– A czyja to byłaby wina, do cholery?
Cisza.
Jake podszedł do okna. Ruchem brody wskazał sąsiedni dom.
– Widzisz tę posiadłość?
– I co z tego?
– To pieprzony zamek.
– Twój też jest całkiem niezły, Jake.
Gospodarz skwitował to nikłym uśmieszkiem.
– Nie tak dobry.
Drew mógłby powiedzieć, że wszystko jest względne, że on, Drew Van Dyne, mieszka sam w szczurzej norze mniejszej od garażu Wolfa, ale po co miałby się wysilać? Mógłby również przypomnieć, że on nie ma kortu tenisowego, trzech samochodów, złotych posążków, własnej salki telewizyjnej, a od czasu separacji właściwie nie ma nawet żony, a już na pewno nie tak ładnej, żeby mogła pozować w bikini.
– To wzięty adwokat – ciągnął Jake. – Ukończył Yale i nie pozwala, żeby ktoś o tym zapomniał. Na przedniej szybie samochodu ma nalepkę Yale. Codziennie uprawiając jogging, nosi koszulki z godłem Yale. Wydaje przyjęcia dla absolwentów Yale. W swoim wielkim zamku rozmawia z kandydatami na Yale. Jego syn to tępak, ale zgadnij, na jaką się dostał uczelnię?
Drew Van Dyne wyciągnął się wygodniej.
Читать дальше