Przez wargi Pembertona przemknął mimowolny uśmieszek. Charlie domyślił się, że wywołała go nadzieja na sute prowizje od obrotu nieruchomościami w tej okolicy.
– Przez jakiś jeszcze czas będzie ci musiało wystarczyć moje towarzystwo – powiedział z uśmiechem.
– Bardzo miłe towarzystwo – odparł automatycznie Pemberton.
Charlie odstawił filiżankę i odsunął od siebie talerz. Gdyby nie rzucił papierosów, z rozkoszą by teraz zapalił.
– Zleciliśmy Mattowi Riggsowi wykonanie pewnych prac na terenie posiadłości.
– Tak, wiem. Ma stawiać ogrodzenie. To jego największy, jak dotąd, kontrakt.
Przechwyciwszy zdumione spojrzenie Charliego, Pemberton uśmiechnął się z zażenowaniem.
– Charlottesville to mimo wszystko mała mieścina. Nic się tutaj nie ukryje.
Charliemu ciarki przeszły po plecach. Czyżby Riggs już komuś powiedział? Czyżby popełnili błąd, osiedlając się tutaj? Czy nie lepiej było wtopić się w siedmiomilionową masę mieszkańców Nowego Jorku?
Z trudem otrząsnął się z tych myśli i brnął dalej.
– Racja. Wracając do Riggsa, miał facet wspaniałe referencje.
– Bo to dobry, odpowiedzialny fachowiec. Co prawda nie mieszka tu długo, bo zaledwie pięć lat, ale nigdy nie słyszałem o nim złego słowa.
– Skąd tu ściągnął?
– Z Waszyngtonu. – Pemberton bawił się filiżanką.
– Tam też pracował w branży budowlanej?
Pemberton pokręcił głową.
– Nie, uprawnienia ogólnobudowlane uzyskał, mieszkając już tutaj.
– Ale w Waszyngtonie mógł terminować.
– Moim zdaniem on ma do tego wrodzony talent. Jest pierwszorzędnym cieślą, ale przez dwa lata terminował u Ralpha Steeda, jednego z najlepszych miejscowych budowlańców. Potem Ralph zmarł i Riggs rozkręcił własny interes. Dał się poznać z jak najlepszej strony. Solidny z niego gość. Należała mu się ta praca, jaką mu dałeś.
– Fakt. Ale swoją drogą, ma człowiek ikrę. Zjawić się tak pewnego pięknego dnia w obcym mieście i podjąć pracę w zupełnie nowym zawodzie. Bo nie przyjechał tu chyba świeżo po college’u?
– Nie. – Pemberton rozejrzał się po małej salce i zniżył głos. – Nie jesteś pierwszą osobą, którą zainteresowała przeszłość Riggsa.
Charlie nachylił się nad stolikiem, co spotęgowało atmosferę konspiracji.
– Naprawdę? Co, jakaś mała lokalna intryga? – spytał, siląc się na lekki, beztroski ton.
– To tylko plotki, a sam wiesz, jak jest z plotkami. Ale słyszałem z różnych źródeł, że Riggs zajmował w Waszyngtonie jakieś ważne stanowisko. – Dla lepszego efektu Pemberton zawiesił na chwilę głos. – W kręgach wywiadu.
Charlie zachował kamienną twarz, robił, co mógł, by nie zwrócić podchodzącego do gardła śniadania. LuAnn miała szczęście, stając się wybranką Jacksona, ale to szczęście równoważył chyba nieprawdopodobny pech.
– W wywiadzie, powiadasz? Był szpiegiem?
Pemberton wyrzucił w górę ręce.
– Kto go tam wie? Życie tych ludzi to jedna wielka tajemnica. Możesz ich torturować, a nie pisną słówka. W razie czego przegryza taki fiolkę z cyjankiem lub czymś takim i odpływa w mrok. – Pemberton najwyraźniej lubił dramat z elementami niebezpieczeństwa i intrygi, zwłaszcza na bezpieczną odległość. Charlie tarł lewe kolano.
– Ja słyszałem, że był gliniarzem.
– Kto ci to powiedział?
– Nie pamiętam. Obiło mi się gdzieś o uszy.
– Jeśli był policjantem, to łatwo to sprawdzić. Jeśli szpiegiem, to nie znajdziesz o tym nigdzie wzmianki, prawda?
– A więc nie mówił nikomu o swojej przeszłości?
– Tylko ogródkami. Pewnie stąd ta wersja, że był policjantem. Ludzie coś gdzieś zasłyszą, a resztę sami sobie dopowiadają.
– To ci numer. – Charlie wyprostował się, starając się zachować spokój.
– Ale budowlańcem jest doskonałym. Będziecie z niego zadowoleni. – Pemberton roześmiał się. – O ile nie zacznie węszyć. Bo wiesz, jeśli ktoś był szpiegiem, to podejrzewam, że trudno mu się pozbyć starych nawyków. Ja żyję uczciwie, ale jak to mawiają, każdy trzyma trupa w szafie, zgodzisz się ze mną?
Charlie odchrząknął.
– Niektórzy nawet więcej niż jednego – mruknął.
Znowu pochylił się nad stolikiem i splótł przed sobą dłonie. Chciał czym prędzej zmienić temat i miał do tego pretekst.
– Słuchaj, John – zagaił, zniżając głos. – Mam do ciebie prośbę.
Pemberton uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Śmiało, Charlie. Uważaj sprawę za załatwioną.
– Wczoraj odwiedził nas jakiś człowiek i poprosił o datek na fundację dobroczynną, którą jakoby kieruje.
Pemberton zesztywniał.
– Jak się nazywał?
– Nie pochodził stąd – powiedział szybko Charlie. – Przedstawił mi się, ale to chyba nie było jego prawdziwe nazwisko. Bardzo podejrzanie mi wyglądał, rozumiesz, w czym rzecz?
– Doskonale.
– Ktoś z pozycją pani Savage musi się mieć na baczności. Na świecie pełno różnych mętów.
– Myślisz, że nie wiem? Nóż się w kieszeni otwiera.
– Właśnie. W każdym razie gość powiedział, że zabawi jakiś czas w okolicy. Chciał się umówić na spotkanie z panią Savage.
– Mam nadzieję, że go z nią nie umówisz.
– Na razie tego nie zrobiłem. Zostawił numer telefonu, ale zamiejscowy. Zadzwoniłem. Odpowiedziała automatyczna sekretarka.
– Jak się nazywała ta fundacja?
– Dokładnie nie pamiętam, coś związanego z badaniami medycznymi.
– Tak, to pole do popisu dla rozmaitej maści naciągaczy – powiedział ze znawstwem Pemberton. – Oczywiście nie mam żadnych doświadczeń z tego rodzaju wyłudzeniami – dorzucił szybko – ale słyszałem, że to plaga.
– W tym rzecz. No ale przejdźmy do sedna. Facet mówił, że pokręci się jakiś czas po okolicy, pomyślałem więc sobie, że mógł gdzieś tu wynająć jakieś lokum. W hotelu raczej się nie zatrzymał, bo to za drogo, zwłaszcza jeśli ktoś żyje od przekrętu do przekrętu.
– I interesuje cię, czy potrafię ustalić, gdzie się zatrzymał?
– Właśnie. Nie zawracałbym ci głowy, gdyby to nie było naprawdę ważne. W takich sprawach ostrożności nigdy za wiele. Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia, na wypadek, gdyby znowu się pojawił.
– Oczywiście, oczywiście. – Pemberton upił łyczek herbaty. – Zajmę się tym. Możecie na mnie liczyć.
– Będziemy bardzo wdzięczni za pomoc. Wspominałem już pani Savage o paru innych fundacjach dobroczynnych, którymi kierujesz, i bardzo ją to zainteresowało. O tobie i twoim zaangażowaniu też pozytywnie się wyrażała.
Pemberton promieniał.
– Opisz mi tego człowieka. Dzisiejszy poranek mam wolny, mogę więc zacząć swoje małe śledztwo. Jeśli facet znajduje się w promieniu piętnastu mil stąd, to jestem pewien, że przy swoich koneksjach potrafię go odnaleźć.
Charlie opisał mu mężczyznę, położył na stoliku należność za posiłek i wstał.
– Nie zapomnimy ci tego, John.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Thomas Donovan jechał wolno nowo wynajętym wozem – ostatnim modelem chryslera – wypatrując miejsca do zaparkowania, o które w Georgetown niełatwo. Skręcił z M Street w prawo, w Wisconsin Avenue, i w końcu udało mu się znaleźć kawałek wolnej przestrzeni w jednej z bocznych uliczek. Kiedy wysiadał z samochodu, zaczął siąpić kapuśniaczek. Miał stąd zaledwie parę kroków do spokojnego osiedla murowanych i drewnianych rezydencji, zajmowanych przez wysokiej rangi biznesmenów i przedstawicieli świata polityki. W oświetlonych oknach domów, które mijał, widział elegancko ubranych właścicieli wygrzewających się przed kominkami, sączących drinki, wymieniających przelotne pocałunki, jednym słowem relaksujących się przed kolejnym dniem urządzania świata albo zwyczajnego poszerzania zawartości i tak już pękatych portfeli inwestycyjnych.
Читать дальше