Gabinet Charliego przypominał londyński klub dla dżentelmenów. W rogu stał wspaniały, lśniący barek z drewna orzechowego. Na robionym na zamówienie mahoniowym biurku piętrzyły się starannie posegregowane stosy listów, rachunków i innej domowej dokumentacji. W pudełku na wizytówki LuAnn znalazła tę, o którą jej chodziło. Potem wzięła z półki kluczyk i otworzyła nim szufladę biurka. Wyjęła z niej rewolwer kalibru trzydzieści osiem, załadowała go i zabrała ze sobą na górę. Ciężar broni przywrócił jej pewność siebie. Wzięła prysznic, włożyła czarną spódnicę i sweter, narzuciła na siebie płaszcz i zbiegła do garażu. Jadąc prywatną drogą, zaciskała dłoń na kolbie pistoletu tkwiącego w kieszeni płaszcza i rozglądała się czujnie za hondą, która mogła się tu gdzieś czaić. Skręciwszy w główną szosę, odetchnęła z ulgą. Zerknęła na adres i numer telefonu na wizytówce. Może najpierw zadzwonić? Wahała się przez chwilę z ręką nad telefonem, w końcu postanowiła zdać się na przypadek. Może i lepiej będzie, jeśli go nie zastanie. Nie wiedziała, czy to, co chce zrobić, pomoże, czy jeszcze bardziej skomplikuje sytuację. Ale zawsze przedkładała działanie nad pasywność i nie mogła się już cofnąć. Poza tym był to jej, i tylko jej, problem. Prędzej czy później i tak musiałaby się z nim zmierzyć. Nie ucieknie przed tym.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Jackson wrócił właśnie z podróży na drugi koniec kraju i siedział w swojej charakteryzatorni, pozbywając się najnowszego wcielenia, kiedy zadzwonił telefon. Był to aparat podłączony do jego służbowej, bezpiecznej linii i prawie nigdy nie dzwonił. Jackson używał go często do przekazywania precyzyjnych instrukcji swoim współpracownikom z całego świata. Ale do niego nikt prawie nigdy nie dzwonił; i tak miało być. Znał mnóstwo innych sposobów na sprawdzanie, czy jego instrukcje są wypełniane. Sięgnął szybko po słuchawkę.
– Tak?
– Wydaje mi się, że mamy mały problem, ale mogę się mylić – poinformował go bez wstępów głos.
– Słucham. – Jackson długą nitką podważył i ściągnął modelinę z nosa. Potem, pociągając lekko za krawędzie, odkleił sobie od twarzy lateksowe policzki.
– Jak panu wiadomo, dwa dni temu przekazaliśmy telegraficznie zysk z ostatniego kwartału na kajmańskie konto Catherine Savage. Do Banque Internacional. Jak zawsze.
– No i? Nie odpowiada jej wysokość wpływu? – spytał z sarkazmem Jackson. Uchwycił mocno tylny brzeg śnieżnobiałej peruki, odciągnął ją i zsunął w przód. Następnie zdjął lateksowy czepek, uwalniając spod niego własne włosy.
– Nie, ale telefonowali do mnie z działu przelewów Banque z potwierdzeniem.
– Czego? – Jackson patrzył w lustro i słuchając, zmywał sobie warstwa po warstwie charakteryzację z twarzy.
– Że przelali wszystkie pieniądze z konta Savage na konto w nowojorskim oddziale Citibanku.
Nowy Jork! Przyswajając sobie tę niebywałą wiadomość, Jackson otworzył usta i przystąpił do zdejmowania koronek. Krzywe, pożółkłe zęby jeden po drugim prostowały się i bielały. W pewnym momencie ze złowieszczym błyskiem w oku przerwał usuwanie charakteryzacji.
– Po pierwsze, dlaczego dzwonili do ciebie, skoro to jej konto?
– Sam się dziwię. To znaczy, nigdy dotąd tego nie robili. Ten człowiek z ich działu przelewów był chyba nowy. Zobaczył pewnie moje nazwisko i numer telefonu w jakichś dokumentach i wziął mnie za pełnomocnika przypisanego do konta docelowego, a nie źródłowego.
– Co mu powiedziałeś? Mam nadzieję, że nic, co mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenia.
– Nie, nic z tych rzeczy. – W głosie pojawiła się nutka nerwowości. – Podziękowałem mu tylko i zapewniłem, że wszystko jest w porządku. Chyba dobrze zrobiłem. Zgłaszam to panu od razu, bo sprawa nie jest typowa.
– Dziękuję ci.
– Mam przedsięwziąć jakieś kroki?
– Sam się tym zajmę. – Jackson odłożył słuchawkę.
Siedział przez chwilę zamyślony, bawiąc się peruką. Żadna z transzy pieniędzy przekazywanych LuAnn pod żadnym pozorem nie miała prawa trafić do Stanów Zjednoczonych. Umowa zawarta z urzędem podatkowym zobowiązywała tu banki do ujawniania sald i wpływów na konta. Urząd dostawał z banków numer ubezpieczenia społecznego każdego wpłacającego i przechowywał go w oficjalnej dokumentacji. Banki żądały od podatnika zaświadczeń o niezaleganiu z podatkami, wystawionych przez urząd podatkowy. W przypadku LuAnn coś takiego nie wchodziło w rachubę. LuAnn Tyler była zbiegiem. Zbiegowie nie wracają do ojczyzny i nie zaczynają płacić podatków, nawet pod przybranymi nazwiskami.
Sięgnął znowu po słuchawkę i wybrał numer.
– Tak, słucham pana? – odezwał się ktoś.
– Chodzi o podatniczkę nazwiskiem Catherine Savage – powiedział Jackson. Podał numer ubezpieczenia społecznego i inne niezbędne dane. – Sprawdź natychmiast, czy do urzędu podatkowego wpłynęło ostatnio jej zeznanie podatkowe albo jakiekolwiek inne dokumenty. Wykorzystaj wszelkie źródła, jakimi dysponujesz. Muszę mieć te informacje najdalej za godzinę.
Rozłączył się i z przenośnym telefonem w ręku oraz w słuchawkach na głowie zaczął spacerować po swoim wielkim apartamencie.
Telefon zadzwonił po trzech kwadransach.
– Catherine Savage złożyła zeznanie podatkowe za ubiegły rok – oznajmił ten ktoś suchym głosem. – Miałem za mało czasu, żeby zbadać sprawę dogłębnie, ale moje źródło twierdzi, że deklarowany dochód był znaczny. Powiadomiła też ostatnio urząd podatkowy o zmianie miejsca zamieszkania.
– Podaj mi aktualne. – Jackson zanotował na karteczce adres w Charlottesville w stanie Wirginia i schował ją do kieszeni.
– Jeszcze jedno – powiedział jego rozmówca. – Moje źródło natrafiło na złożony niedawno wniosek o udostępnienie kopii zeznania podatkowego Savage za ubiegły rok.
– Ona go złożyła?
– Nie. To był druk numer dwa tysiące osiemset czterdzieści osiem, który upoważnia osobę trzecią do reprezentowania podatnika we wszystkim, co ma związek z płaconymi przez niego podatkami.
– Kim była ta osoba trzecia?
– Gość nazwiskiem Thomas Jones. Z dokumentacji wynika, że otrzymał już żądane informacje w jej sprawie, łącznie z nowym adresem i wysokością podatku odprowadzonego za ubiegły rok. Zdobyłem kopię druku, który złożył. Mogę ją panu przefaksować.
– Czekam.
Jackson rozłączył się i po chwili trzymał już w ręce faks. Przyjrzał się złożonemu u dołu formularza podpisowi Catherine Savage. Wyciągnął oryginały umowy w sprawie wygranej na loterii, podpisane przed dziesięcioma laty przez LuAnn. Charaktery pisma nie były nawet podobne. Ale urząd podatkowy, będąc instytucją ociężałą, nie zawracał sobie głowy porównywaniem podpisów. Fałszerstwo. Człowiek ten, kimkolwiek był, złożył wniosek bez wiedzy LuAnn. Jackson spojrzał na adres i numer telefonu Toma Jonesa, które ten wpisał do wniosku. Zadzwonił pod ten numer. Okazało się, że jest odłączony. Zamiast adresu Jones podał numer skrytki pocztowej. Jackson był przekonany, że to również ślepa uliczka. Jakiś człowiek, nie wiadomo kto, znał teraz sytuację majątkową Catherine Savage i jej aktualny adres.
Ale nie to najbardziej zirytowało Jacksona. Usiadł w fotelu i zapatrzywszy się w ścianę, zaczął analizować sytuację. LuAnn, pomimo że jej tego zakazał, wróciła do Stanów Zjednoczonych. Nie posłuchała go. Jakby tego było mało, ktoś się nią wyraźnie interesował. Dlaczego? Gdzie jest teraz ta osoba? Prawdopodobnie tam, gdzie wybierał się Jackson: w Charlottesville w stanie Wirginia.
Читать дальше