Odsunęła się, nie puszczając go z objęć.
– „Kain to Charlie…” – powiedziała cicho.
– A Delta to Kain – dokończył Jason. – Mówiłem to?
Marie przytaknęła.
– Tak, kiedyś w Szwajcarii wykrzykiwałeś to przez sen. Ale nigdy nie wymieniałeś Carlosa, tylko Kaina i…Deltę. Powiedziałam ci o tym rano, ale ty milczałeś. Popatrzyłeś tylko przez okno.
– Bo nic nie rozumiałem. Dalej nie rozumiem, przyjmuję jedynie do wiadomości. Wyjaśnia to bardzo wiele.
– Prowokator. – Znowu pokiwała głową. – Ten jakiś szyfr, którym się posługujesz, dziwne wyrażenia, skojarzenia. Ale czemu? Dlaczego ty?
– „Żeby zacząć od nowa”. Tak powiedział.
– Kto?
– D’Anjou.
– Ten, którego widziałeś na schodach w Parc Monceau? Ten, który obsługiwał centralkę telefoniczną?
– Należał do „Meduzy”. Znałem go.
– Co ci powiedział?
Bourne powtórzył wszystko. Na twarzy Marie pojawiła się ulga, którą sam też odczuwał. Jej oczy zalśniły blaskiem, szyja zaczęła pulsować, a z gardła wyrywał się radosny okrzyk. Widać było, że nie może się doczekać, kiedy skończy, by móc go znów przytulić.
– Jasonie! – zawołała, obejmując dłońmi jego twarz. – Najdroższy, mój najdroższy! Mój przyjaciel wrócił do mnie. My to wszystko wiedzieliśmy, przeczuwaliśmy!
– Niezupełnie wszystko – odparł dotykając jej policzka. – Dla ciebie jestem Jasonem, dla siebie Bourne’em, bo tak mnie nazwano. Używam go, ale to nie jest moje nazwisko.
– Zmyślone?
– Nie, on istniał. Mówią, że zabiłem go w miejscu o nazwie Tam Quan.
Zsunęła dłonie z twarzy na jego ramiona, nie puszczając go jednak od siebie.
– Musiała być jakaś przyczyna.
– Wierzę, że była. Ale nie wiem. Może dlatego chciałem zacząć od nowa.
– To nie ma znaczenia – stwierdziła, zabierając ręce. – To stało się dawno, dziesięć lat temu. Teraz chodzi tylko o to, żebyś odnalazł ludzi z Treadstone, bo oni cię szukają.
– Podobno Amerykanie sądzą, że przeszedłem na druga stronę. Tak mówi d’Anjou. Przez sześć miesięcy nie otrzymali ode mnie żadnej wiadomości, aż z konta w Zurychu zniknęły miliony. Pewnie uważają mnie za swoją najkosztowniejszą pomyłkę.
– Możesz wyjaśnić, co się stało. Nie zerwałeś umowy świadomie; zresztą i tak nie mógłbyś robić tego dalej. To już niemożliwe. Nie pamiętasz szkolenia, jakie przeszedłeś. Zostały ci tylko jakieś jego fragmenty – obrazy i zdania, których nie potrafisz do niczego odnieść. Ludzie, których przypuszczalnie powinieneś znać, są ci obcy. Pamiętasz tylko jakieś twarze bez nazwisk, nie wiedząc, gdzie się ich spodziewać i do kogo należą.
Bourne zdjął płaszcz i wyciągnął zza paska pistolet. Przyjrzał się uważnie tłumikowi – brzydkiemu, perforowanemu przedłużeniu lufy, dzięki któremu huk wystrzału stawał się podobny do odgłosu splunięcia. Poczuł do niego obrzydzenie. Podszedł do biurka, schował broń i wsunął z hałasem szufladę. Nie zdejmując dłoni z gałki, przeniósł wzrok na lustro, skąd patrzyła na niego twarz bez imienia.
– I cóż bym im powiedział? – spytał. – Tu Jason Bourne. Wiem oczywiście, że się tak nie nazywam, bo Jasona Bourne’a sam zabiłem, jednakże wy mnie tak nazwaliście… Przepraszam panów bardzo, ale w drodze do Marsylii zdarzyła mi się przygoda. Straciłem coś – o, na to nie ma ceny – to tylko moja pamięć. Zdaje się, że mamy ze sobą jakąś umowę, ale nie pamiętam jaką, z wyjątkiem paru głupich zdań w rodzaju „Znajdź Carlosa!” i „Złap Carlosa!” oraz coś o tym, że Delta to Kain, Kain zaś zastępuje Charliego, a z kolei Charlie to sam Carlos. I dlatego mogłoby się wam wydawać, że ja pamiętam. Niewykluczone, że myślicie sobie: „Mamy tego drania. Wsadźmy go na parędziesiąt lat do jakiejś klatki. Już nie chodzi o to, że nas tak nabrał, ale o to koszmarne zamieszanie, jakie spowodował”. – Bourne odwrócił się do Marie. – Nie żartuję. Co im powiem?
– Prawdę – odrzekła. – Uwierzą ci. Wysłali do ciebie wiadomość; próbują dotrzeć do ciebie. A co do tych sześciu miesięcy, to wyślij telegram do Washburna w Port Noir. Prowadził dziennik twojej choroby – obszerny, szczegółowy dziennik.
– Pewnie by nie odpowiedział. Umówiliśmy się, że za złożenie mnie do kupy otrzyma trzecią część pieniędzy z konta w Zurychu, do którego sam nie miał dostępu. Wysłałem mu ponad milion amerykańskich dolarów.
– I co, nie zechciałby ci już pomóc?
Jason chwilę milczał.
– Nie wiem, czy on może pomóc sam sobie. Ma własne kłopoty; jest alkoholikiem. Nie pijakiem, lecz najgorszego rodzaju alkoholikiem. Zdaje sobie z tego sprawę i jest zadowolony. Jak długo może żyć mając milion dolarów? Jak długo ci przybrzeżni piraci pozwolą mu żyć, dowiedziawszy się o forsie?
– Tak czy inaczej możesz udowodnić, że tam byłeś. Przez sześć miesięcy przebywałeś w odosobnieniu, chory. Nie kontaktowałeś się absolutnie z nikim.
– Jak przekonać o tym tych z Treadstone? Z ich punktu widzenia jestem chodzącym magazynem tajemnic państwowych. Inaczej nie zrobiłbym tego, co zrobiłem. Skąd mają mieć pewność, że nie rozmawiałem z nieodpowiednimi ludźmi?
– Powiedz im, żeby wysłali kogoś do Port Noir.
– Żeby spotkał się z niemymi spojrzeniami, milczeniem? Uciekłem z wyspy w nocy, a połowa tych przybrzeżnych czaiła się na mnie z drągami. Jeśli któryś z nich obłupił Washburna, to skojarzy fakty i da nogę.
– Jasonie, nie rozumiem, do czego zmierzasz? Masz swoją odpowiedź; odpowiedź, której szukałeś od chwili, gdy otworzyłeś oczy tamtego poranka w Port Noir. O co ci jeszcze chodzi?
– Po prostu muszę być ostrożny. „Wszystko można, lecz z ostrożna!” – odrzekł z irytacją. – „Jacku, skacz jak pasikonik, to cię płomień nie dogoni! Skacz jak kangur, skacz jak pchła, groźny jęzor świeca ma!” I co powiesz o mojej pamięci, hę?! – wykrzyknął i umilkł.
Marie przeszła przez pokój i stanęła przed nim.
– Doskonała. Ale nie o to chodzi, prawda? Nie chodzi o ostrożność.
Jason pokręcił głową.
– Nie – odparł. – Odczuwałem strach przy każdym kolejnym kroku; przerażało mnie to, czego się dowiadywałem. A teraz, zbliżając się do końca, boję się, jak jeszcze nigdy do tej pory. Skoro nie jestem Jasonem Bourne’em, to kim jestem? Co ja zostawiłem za sobą? Nie pomyślałaś nigdy o tym?
– Wielokrotnie, kochanie. Na swój sposób jestem przerażona bardziej od ciebie. Ale przecież nie zatrzymamy się. Modlę się o to do Boga, wiedząc jednocześnie, że nic już nas nie powstrzyma.
Attaché Ambasady Amerykańskiej przy Avenue Gabriel wszedł do biura pierwszego sekretarza i starannie zamknął drzwi. Mężczyzna siedzący za biurkiem uniósł wzrok.
– Czy pan jest pewien, że to on?
– Jestem pewien tylko tego, że użył właściwego szyfru – stwierdził attaché i zbliżył się do biurka trzymając obramowaną na czerwono tekturkę. – Oto identyfikator – powiedział podając ją pierwszemu sekretarzowi. – Sprawdziłem wszystkie podane przez niego słowa i jeśli mamy się na tym opierać, musimy uznać jego autentyczność.
Mężczyzna za biurkiem przyjrzał się tekturce.
– Kiedy powołał się na Treadstone?
– Jak mu oświadczyłem, że to ja decyduję o tym, czy i kiedy zostanie skontaktowany z kimś z wywiadu amerykańskiego. Najwyraźniej sądził, że spadnę z krzesła słysząc, że nazywa się Jason Bourne. Kiedy spytałem, czym mogę mu służyć, miał minę, jakby chciał się na mnie rzucić.
Читать дальше