– A czy powiedziała wam także, żebyście zachowali dyskrecję? Żebyście nie mówili nikomu ani słowa?
– Oczywiście!
– A przede wszystkim – ciągnął Jason, jakby jej nie słyszał – żebyście nie kontaktowali się z policją, co w tej sytuacji wydawałoby się najrozsądniejszym wyjściem. Może nawet jedynym.
– Tak, oczywiście…
– To wcale nie jest takie oczywiste – powiedział Bourne. – Ja wam tylko przekazuję informację. Jestem łącznikiem, pionkiem niewiele większym od pani. Nie przyszedłem pani przekonywać, ale przekazać informację. Sprawdzamy Dolbert; otrzymała od nas fałszywą wiadomość.
– Janine?… – Zdumieniu Monique Brielle towarzyszyła coraz większa dezorientacja. – Mówiła nieprawdopodobne rzeczy! Równie nieprawdopodobne jak histeryczne krzyki Claude’a, jak to, co mówili Claude. Ale to, co ona powiedziała, było sprzeczne z jego wersją.
– Wiemy o tym, to celowa robota. Jest w kontakcie z Azurem.
– Z firma Azura?
– Niech ją pani sprawdzi jutro. Powie jej o tym.
– Ale o czym?
– Po prostu proszę to zrobić. To może mieć pewien związek.
– Z czym?
– Z zasadzką. Azur może pracować dla Interpolu.
– Interpol? Zasadzki? Ten sam obłęd! Nikt nie będzie wiedział, o czym pan mówi!
– Lavier wie. Musi pani skontaktować się z nią natychmiast. – Doszli do następnej ulicy i Jason wziął ją za ramię. – Zostawię panią tu na rogu. Proszę wracać do hotelu i zadzwonić do Jacqueline. Niech pani jej powie, że sprawa jest o wiele poważniejsza, niż myśleliśmy. Wszystko się wali. Najgorzej, że ktoś przeszedł na ich stronę. Nikt z branży handlowej, ktoś znacznie wyżej, ktoś, kto wie wszystko.
– Przeszedł na ich stronę? Co to znaczy?
– W „Les Classiques” jest zdrajca. Proszę jej powiedzieć, żeby uważała. Na każdego. Inaczej może się to źle skończyć dla nas wszystkich.
Bourne puścił jej rękę. Zszedł z krawężnika, przeciął jezdnię. Znalazł bramę i szybko się w niej schował. Przysunął twarz do muru i wyjrzał. Monique Brielle zawróciła i szybko wracała do hotelu. Zaczęła się panika. Pora zadzwonić do Marie.
– Martwię się, Jasonie. Już się prawie załamał. Mało brakowało, a rozpłakałby się przez telefon. Co będzie, kiedy ją zobaczy? Musi to bardzo przeżywać.
– Da sobie radę – powiedział Bourne, przyglądając się ruchowi na Champs Élysées ze szklanej budki. Żałował, że nie zna lepiej André Villiersa. – Jeżeli nie, to zginie przeze mnie. Nie chciałbym mieć go na sumieniu, ale to ja go do tego namówiłem. Powinienem był dopaść ją sam i trzymać moją głupią gębę na kłódkę.
– Musiałeś tak zrobić. Widziałeś na schodach d’Anjou i nie dostałbyś się do środka.
– Mogłem coś wymyślić. Obydwoje wiemy, że pomysłów mi nie brakuje; mam ich aż nadto.
– Ale tylko w ten sposób coś osiągniesz! Wywołując panikę zmuszasz tych, którzy pracują dla Carlosa, by się zdemaskowali. Będą musieli jakoś powstrzymać panikę, a sam mówiłeś, że Jacqueline Lavier do tego nie wystarczy. Jasonie, gdy go zobaczysz, będziesz wiedział, że to on. Dostaniesz go! Na pewno!
– Mam nadzieję, mam nadzieję. Dokładnie wiem, co robię, ale czasami… – Bourne zamilkł. Nie chciał o tym mówić, ale musiał. – Mam mętlik w głowie. Jakbym się rozpadał na dwie cholerne części. Jedna mówi: ratuj się. Druga na moje nieszczęście woła: ścigaj Carlosa.
– I robisz to przez cały czas, prawda? – powiedziała łagodnie Marie.
– Carlos nic mnie nie obchodzi! – wrzasnął Jason ocierając pot z czoła. Czuł, że jest mu zimno. – Można oszaleć – dodał, nie wiedząc do końca, czy powiedział te słowa na głos, czy w myśli. Znów się zaczyna. Wszystko istnieje i jednocześnie nie istnieje. Niebo nad Champs Élysées ściemniało. Wokół budki telefonicznej zapanowały ciemności. Przedtem wszystko było jasne i oślepiające. Nie zimne, lecz gorące. Pełne skrzeczących ptaków i kawałków metalu, wydających przeraźliwe odgłosy.
– Jasonie!
– Co?
– Wracaj. Wracaj, kochanie, bardzo proszę.
– Dlaczego?
– Jesteś zmęczony. Musisz odpocząć.
– Muszę pójść do Trignona. Pierre’a Trignona, tego księgowego.
– Odłóż to do jutra. Można z tym poczekać do jutra.
– Nie. Nie jestem generałem, żeby czekać do jutra.
Co mówi? Generałowie. Oddziały. Ludzie wpadają na siebie w panice. Ale to jest wyjście. Jedyne wyjście. Kameleon jest… prowokatorem.
– Posłuchaj – rzekła Marie nie dając za wygraną. – Coś się z tobą dzieje. To zdarzało się już przedtem, obydwoje o tym wiemy, kochanie, i wiemy także, że kiedy to się dzieje, musisz wszystko zostawić. Wracaj do hotelu, Jasonie. Proszę.
Bourne zamknął oczy. Pot wysychał, zamiast zgrzytania słyszał znów hałas z ulicy. Widział gwiazdy na zimnym nocnym niebie, znikło oślepiające słońce i nieznośny upał. Wszystko znikło.
– Czuję się dobrze. Naprawdę, wszystko w porządku. Miałem po prostu parę złych chwil.
– Jasonie – Marie mówiła wolno zmuszając go do słuchania. – Co je wywołało?
– Nie wiem.
– Widziałeś się z tą kobietą, z Brielle. Czy powiedziała ci coś? Coś, co nasunęło ci jakieś skojarzenia?
– Nie jestem pewien. Byłem zbyt pochłonięty tym, co mam jej powiedzieć.
– Zastanów się, kochanie, proszę!
Bourne zamknął oczy próbując sobie przypomnieć. Czy rzeczywiście? Czy zostało coś powiedziane mimochodem lub tak szybko, że umknęło jego uwagi?
– Nazwała mnie prowokatorem – powiedział Jason nie rozumiejąc, dlaczego powtarza to słowo. – Ale w gruncie rzeczy jestem prowokatorem, prawda? Tym się właśnie zajmuję.
– Tak – powiedziała Marie.
– Muszę się brać do roboty – ciągnął Bourne. – Trignon mieszka zaledwie parę domów stąd. Chcę się z nim spotkać przed dziesiątą.
– Uważaj na siebie – powiedziała Marie, a jej głos wydawał się nieobecny.
– Będę uważał. Kocham cię.
– Wierzę w ciebie – powiedziała Marie St. Jacques.
Była to cicha uliczka, specyficzna dla centrum Paryża – połączenie sklepów i domów mieszkalnych – tętniąca życiem w ciągu dnia, pustoszejąca wieczorem.
Jason znalazł się przed budynkiem, w którym, według książki telefonicznej, powinien mieszkać Pierre Trignon. Wszedł do schludnego foyer. W blasku przyćmionych świateł widać było po prawej stronie rząd mosiężnych skrzynek na listy. Pod każdą z nich umieszczono mały czarny mikrofon z gatunku takich, do których trzeba mówić głośno i wyraźnie, żeby zostać zrozumianym. Jason przesunął palcem wzdłuż nazwisk umieszczonych pod otworami skrzynek. M. Pierre Trignon. App. 42. Dwukrotnie przycisnął mały, czarny guzik. Po dziesięciu sekundach usłyszał trzask.
– Słucham?
– Czy mogę mówić z panem Trignonem?
– Słucham?
– Telegram, proszę pana. Nie chcę zostawiać roweru.
– Telegram? Do mnie?
Pierre Trignon nie należał do ludzi często otrzymujących telegramy, co zdradzał jego zdumiony głos. Dalsze słowa były prawie niezrozumiałe, ale wzburzony głos kobiety, z którą rozmawiał, pozwalał domyślać się, że dla Trignona telegram był zapowiedzią nieszczęścia.
Bourne czekał przed prowadzącymi na schody drzwiami z matowego szkła. Po kilku sekundach usłyszał tupot nóg. Coraz głośniejszy, w miarę jak mężczyzna, najpewniej Trignon, zbiegał na dół. Drzwi otworzyły się z impetem i do skrzynek na listy podszedł łysiejący, korpulentny mężczyzna w białej opiętej koszuli, z wrzynającymi się w ciało, niepotrzebnymi szelkami. Podszedł do rzędu skrzynek, zatrzymując się przed numerem czterdzieści dwa.
Читать дальше