– Monsieur Trignon?
Korpulentny mężczyzna odwrócił się gwałtownie. Jego pucołowata twarz wyrażała bezradność.
– Telegram. Jest do mnie telegram! – zawołał. – Czy przyniósł mi pan telegram?
– Przepraszam za podstęp, panie Trignon, ale to dla pańskiego dobra. Pomyślałem, że nie chciałby pan być przesłuchiwany w obecności żony i rodziny.
– Przesłuchiwany?! – wykrzyknął księgowy. Jego pełne, wypukłe wargi wykrzywił grymas, oczy wyrażały przerażenie. – Mnie? W jakiej sprawie? Co to ma znaczyć? Co pan robi w moim domu? Jestem porządnym obywatelem!
– Czy pracuje pan na Saint-Honoré? W firmie o nazwie „Les Classiques”?
– Tak. Kim pan jest?
– Proszę ze mną, mój służbowy wóz stoi przed domem.
– Przed domem? Proszę ze mną?… Nie mam marynarki ani płaszcza! A moja żona? Czeka na górze na telegram. Telegram!
– Będzie pan jej mógł wysłać telegram. A teraz pozwoli pan ze mną. Zajmuję się tym od rana i chciałbym to już mieć za sobą.
– Bardzo proszę – zaprotestował Trignon. – Wolałbym zostać w domu. Mówił pan, że ma do mnie jakieś pytania. Niech więc pan pyta i pozwoli mi wrócić na górę. Nie chcę jechać do pańskiego biura.
– Tylko kilka minut – powiedział Jason.
– Zadzwonię do żony i powiem jej, że to pomyłka i że telegram jest do starego Graveta z pierwszego piętra, który niedowidzi. Zrozumie.
Madame Trignon nie zrozumiała, ale jej piskliwe wątpliwości rozwiał jeszcze piskliwszy Monsieur Trignon.
– No widzi pan – powiedział księgowy odchodząc od skrzynki na listy. Rzadkie kosmyki na jego łysej głowie zlepiał pot. – Nie musimy nigdzie jeździć. Co znaczy tych parę minut wobec wieczności? Program w telewizji powtórzą za miesiąc lub dwa… A teraz niech mi pan powie o co, na miłość boską, chodzi? Moje księgi rachunkowe są bez zarzutu! Nie mogę ręczyć, oczywiście, za rachunkowość. To osobny dział. Prawdę mówiąc nigdy nie lubiłem człowieka, który tam pracuje. Dużo klnie, wie pan, co mam na myśli. No, ale kimże jestem, by sądzić innych. – Trignon rozłożył ręce i wykrzywił twarz w usłużnym uśmiechu.
– Przede wszystkim – powiedział Bourne nie zważając na zapewnienia – proszę nie wyjeżdżać z Paryża, Jeżeli z jakichś powodów osobistych czy zawodowych będzie pan musiał wyjechać, proszę nas wcześniej zawiadomić, ale i tak nie dostanie pan zezwolenia.
– Pan oczywiście żartuje?
– Oczywiście, że nie.
– Nie mam teraz żadnych powodów, by wyjeżdżać z Paryża, nie mam także na wyjazd pieniędzy, ale to śmieszne, że mi się tego zabrania! Co ja takiego zrobiłem?
– Rano nasz wydział skonfiskuje pańskie księgi rachunkowe. Niech pan będzie na to przygotowany.
– Skonfiskuje… Z jakiego powodu? Na co mam być przygotowany?
– Chodzi o wypłaty dla tak zwanych dostawców, których faktury są sfałszowane. Towar nigdy nie został wysłany, zresztą nigdy nie miał być wysłany – wypłaty natomiast przesłano do banku w Zurychu.
– Zurych? Nie wiem, o czym pan mówi! Nie wystawiałem żadnych czeków do Zurychu.
– Wiemy, że nie bezpośrednio. Lecz jakże łatwo było wam wystawić je na nie istniejące firmy, wypłacić pieniądze, po czym wysłać je do Szwajcarii.
– Każda faktura jest podpisywana przez Madame Lavier! Sam niczego nie wypłacam!
Jason zamilkł marszcząc brwi.
– Teraz pan raczy żartować – powiedział.
– Słowo daję! Takie u nas obowiązują zasady. Proszę zapytać kogo pan chce! „Les Classiques” nie zapłaci ani su bez upoważnienia samej madame.
– Chce pan powiedzieć, że otrzymuje pan polecenia bezpośrednio od niej.
– Ależ oczywiście!
– A od kogo ona dostaje polecenia?
Trignon uśmiechnął się szeroko.
– Powiadają, że od Boga, jeżeli nie odwrotnie. To oczywiście dowcip, proszę pana.
– Wierzę, że potrafi pan być bardziej poważny. Kto jest rzeczywistym właścicielem „Les Classiques”?
– Spółka. Pani Lavier ma wielu bogatych przyjaciół; zainwestowali w jej zdolności, i oczywiście w talent René Bergerona.
– Czy ci inwestorzy często się spotykają? Czy decydują o polityce firmy? Może wskazują inne firmy, z którymi należy robić interesy?
– Nie mam pojęcia. Oczywiście każdy ma przyjaciół.
– Prawdopodobnie zajęliśmy się niewłaściwymi ludźmi – przerwał mu Bourne. – Być może ktoś tylko posługuje się panem i Lavier, bo bezpośrednio zajmujecie się bieżącymi finansami.
– Posługuje się, po co?
– Żeby przemycić pieniądze do Zurychu. Na konto jednego z najniebezpieczniejszych morderców w Europie.
Trignon zadrżał, oparł się plecami o ścianę, jego duży brzuch zafalował.
– O czym u licha pan mówi?
– Radzę się przygotować. Szczególnie panu. To pan wystawiał czeki.
– Ale tylko za zgodą!
– Czy kiedykolwiek sprawdzał pan towar w oparciu o fakturę?
– To nie należy do moich obowiązków!
– Więc w gruncie rzeczy wystawiał pan rachunki za dostawy, których pan nigdy nie widział.
– Nigdy ich nie oglądam! Wyłącznie podpisane faktury. Wypłacam tylko na tej podstawie!
– Więc lepiej niech pan odnajdzie wszystkie faktury. Radziłbym, żeby dokopał się pan z Madame Lavier do każdego upoważnienia w waszych rachunkach. Ponieważ obydwoje, a szczególnie pan, jesteście podejrzani.
– Podejrzani? O co?
– Z braku lepszego paragrafu o współudział w wielokrotnym morderstwie.
– Wielokrotnym?
– Morderstwie. Konto w Zurychu należy do przestępcy znanego jako Carlos, Pan, panie Trignon, i pana obecna pracodawczyni, Madame Jacqueline Lavier, jesteście bezpośrednio zamieszani w opłacanie najbardziej poszukiwanego mordercy w Europie, Iljicza Ramireza Sancheza. Alias Carlosa.
– Ooooo… – Trignon osunął się na podłogę, jego oczy wyrażały przerażenie, a nabrzmiała twarz wykrzywiał grymas. – Przez całe popołudnie… – wyszeptał – ludzie biegali tam i z powrotem, prowadzili nerwowe rozmowy na korytarzach, patrzyli na mnie dziwnie, omijali moje biuro, odwracali głowy. O Boże!
– Na pana miejscu nie traciłbym ani chwili. Wkrótce nadejdzie ranek, a z nim być może najtrudniejszy dzień w pana życiu. – Jason podszedł do drzwi wejściowych i stanął trzymając rękę na klamce. – Nie do mnie należy udzielanie panu rad, ale na pańskim miejscu niezwłocznie skontaktowałbym się z Madame Lavier. Zacznijcie przygotowywać wspólną obronę, bo może tylko to wam pozostanie. Niewykluczone, że czeka was publiczny proces.
Kameleon otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz; twarz owiało mu zimne nocne powietrze.
Znajdź Carlosa. Złap Carlosa w pułapkę. Kain to Charlie, a Delta to Kain.
Źle!
Znajdź numer w Nowym Jorku. Znajdź Treadstone. Odczytaj wiadomość. Odszukaj nadawcę.
Odszukaj Jasona Bourne’a.
Słońce wdzierało się przez witraże, gdy ogolony, starszy mężczyzna w staroświeckim garniturze przemierzał w pośpiechu nawę boczną kościoła w Neuilly-sur-Seine. Obserwujący go wysoki ksiądz stał obok rzędu świec nowennowych. Twarz starego mężczyzny wydawała mu się znajoma. Przez chwilę miał wrażenie, że widział go poprzedniego dnia, ale nie był pewien. Przyszedł tu wczoraj obdarty żebrak, mniej więcej tego samego wzrostu, tej samej… Nie, ten człowiek ma wyglansowane do połysku buty, jego siwe włosy są porządnie uczesane, a ubranie, choć niemodne, jest w dobrym gatunku.
– Angelus Domini – powiedział mężczyzna, rozsuwając kotarę w konfesjonale.
– Wystarczy! – szepnęła ukryta za drugą zasłoną postać. – Czego się dowiedziałeś na Saint-Honoré?
Читать дальше