– Nie topór, tylko kilka słów – odparł Bourne sięgając prawą ręką do kieszeni spodni. Wyjął studolarowy banknot i umieścił go we wnętrzu dłoni tuż przed twarzą handlarki, tak żeby nie dostrzegli go otaczający ich poszukiwacze taniego zysku.
– Aiya… aiya! – szepnęła kobieta, kiedy cofnął banknot sprzed jej zaciskających się palców; na ziemię między jej grubymi udami zsunął się martwy wąż.
– Płacę za usługę – powtórzył Bourne. – Skoro uznałaś mnie za jednego ze swoich, spodziewam się, że inni pomyślą tak samo. Jeśli ktoś będzie cię wypytywał, masz powiedzieć, że biały człowiek w ogóle się nie pojawił, nic więcej. Czy to uczciwe?
– Uczciwe! Daj pieniądze!
– A usługa?
– Kupiłeś węża! Węża! Nic nie wiem o żadnym białym człowieku. W ogóle się nie pojawił! Proszę. Masz tu swojego węża. Kochaj się! – Kobieta chwyciła banknot, po czym nabrała pełną garść wnętrzności i wrzuciła je do plastikowej torby, ozdobionej podpisem dyktatora mody, Christiana Diora.
Wciąż pochylony Bourne ukłonił się szybko dwa razy i zmieszał z tłumem. Bebechy węża wyrzucił przy krawężniku, daleko od ulicznej latarni, żeby nikt nie zauważył. Schodząc powoli po schodkach w wypełnione oparami wnętrzności Miasta za Murami, udał kilka razy, że podnosi do ust ociekający tłuszczem, cuchnący kawałek ryby. Upuścił go w końcu na ziemię spoglądając na zegarek. Była 9.15; na miejsce powinni przybywać ludzie taipana.
Musiał wiedzieć, jak daleko sięgają podjęte przez bankiera środki ostrożności. Chciał, żeby kłamstwo, które wcisnął snajperowi w opuszczonym biurze nad portową estakadą, stało się prawdą. Chciał obserwować, zamiast być obserwowany. Powinien zapamiętać każdą twarz i miejsce każdego z nich w strukturze dowodzenia, wiedzieć, jakimi posługują się środkami łączności, a przede wszystkim odkryć słabe punkty w ochronie taipana. Dawid rozumiał, że sprawę przejmuje teraz w swoje ręce Jason Bourne; w tym, co robił, był wyraźny sens. List od bankiera zaczynał się od słów: Żona za żonę… Trzeba było tam zmienić tylko jedno słowo: Żona za taipana.
Bourne skręcił w zaułek po lewej stronie i przeszedł kilkadziesiąt metrów umyślnie nie zwracając uwagi na to, co widział; nie inaczej zachowałby się stały mieszkaniec Miasta za Murami. Na ciemnej klatce schodowej jakaś kobieta odbywała na klęczkach stosunek z mężczyzną, który trzymał nad jej twarzą pieniądze; chłopak i dziewczyna, najwyraźniej narkomani na głodzie, błagali o coś mężczyznę w drogiej, skórzanej kurtce; przy ścianie sikał mały, palący marihuanę chłopiec; beznogi żebrak sunął z klekotem na swoim wózku, mrucząc bez przerwy bong ngo, bong ngo, prosząc o jałmużnę; na kolejnej pogrążonej w półmroku klatce schodowej elegancko ubrany alfons straszył jedną ze swych dziwek, że uszkodzi jej fizjonomię, jeśli ta nie zacznie przynosić więcej pieniędzy. Dawid Webb zastanawiał się, czy nie znalazł się przypadkiem w Disneylandzie. Jason Bourne badał bacznym okiem zaułek niczym zwiadowca, który znalazł się na tyłach wroga, w strefie walki. 9.24. Żołnierze zajmują swoje posterunki. Bourne-Webb zawrócił i ruszył w drogę powrotną.
Na wyznaczone miejsce szła wynajęta przez bankiera dziwka. Nie dopięta czerwona bluzka ledwo skrywała jej małe piersi, a tradycyjne rozcięcie czarnej, spódnicy sięgało pachwiny. Wyglądała jak karykatura samej siebie. „Biały człowiek” musiał ją rozpoznać. Punkt pierwszy:
akcentuj to, co oczywiste. Coś, co wbija się w pamięć; nie ma czasu na subtelności. Kilka metrów za nią jakiś facet mówił coś do trzymanego w dłoni radiotelefonu, potem wymienił szybkie spojrzenie z dziwką, skinął głową i ruszył w stronę schodków. Bourne przystanął, zgarbił się i obrócił do ściany. Usłyszał za sobą kroki: pospieszne, zdecydowane, coraz szybsze. Minął go drugi Chińczyk, niewysoki mężczyzna w średnim wieku, w ciemnym garniturze człowieka interesu, krawacie i wypolerowanych na wysoki połysk butach. Nie był obywatelem Miasta za Murami: na jego twarzy przestrach mieszał się z niesmakiem. Ignorując dziwkę spojrzał na zegarek i pospieszył dalej. Wyglądał i zachowywał się jak dyrektor, któremu polecono spełnić przykry obowiązek. Skrupulatny i dyspozycyjny pracownik firmy, dbający przede wszystkim o bieżące notowania jej akcji, ponieważ liczby nigdy nie kłamią.
Jason badał nieregularny rozkład klatek schodowych; facet musiał wyjść z którejś z nich. Jego kroki rozległy się nagle w niewielkiej odległości, a sądząc po tempie, w jakim się poruszał, nie dalej niż dwadzieścia metrów od Bourne'a. W grę wchodziła trzecia klatka po lewej albo czwarta po prawej. W jednym z pomieszczeń przy którejś z tych klatek czekał na swego gościa taipan. Bourne musiał odkryć, przy której i na którym piętrze. Taipan powinien być zaskoczony, nawet wstrząśnięty. Musi zrozumieć, z kim ma do czynienia i ile go będzie kosztować to, co przedsięwziął.
Jason ruszył ponownie, udając teraz pijanego przechodnia. Przypomniał sobie starą mandaryńską melodię ludową.
– Mciii hua chengzhang liu yue – zanucił cicho i odbił się miękko od ściany w chwili, gdy dotarł do prostytutki. – Mam pieniądz – odezwał się niezbyt poprawnie po chińsku. – A ty, piękna kobieto – dodał miłym głosem – masz to, czego ja potrzebuję. Dokąd pójdziemy?
– Nigdzie, pijaczku. Zjeżdżaj stąd.
– Bong ngo! Cheng bong ngo! – zaskrzeczał beznogi żebrak wprawiając w ruch swój klekocący wózek. – Cheng bong ngo! – krzyczał pochylając się ku ścianie.
– Jau! – wrzasnęła kobieta. – Wynoś się stąd, Loo Mi, zanim dostaniesz takiego kopa, że twoje bezużyteczne ścierwo zleci z wózka. Mówiłam ci już, żebyś nie przeszkadzał w interesach!
– Robisz interesy z takim tanim pijaczkiem? Załatwię ci coś lepszego.
– To nie jest mój klient, kochanie. Zawraca mi tylko głowę. Czekam na kogoś innego.
– W takim razie odrąbię mu stopę! – wrzasnął groteskowy żebrak wyciągając spod wózka rzeźnicki tasak.
– Co robisz, u diabła? – ryknął po angielsku Bourne, uderzając go stopą w pierś, tak że beznogi kadłub razem z wózkiem potoczył się aż do przeciwległej ściany.
– Są jeszcze jakieś prawa – zaskrzeczał poszkodowany. – Zaatakowałeś kalekę! Obrabowałeś kalekę!
– Zaskarż mnie – odparł Jason i odwrócił się do kobiety. Żebrak odjechał w głąb zaułka klekocząc swoim wózkiem.
– Mówisz… po angielsku. – Dziwka wlepiała w niego oczy.
– Podobnie jak ty – odrzekł Bourne.
– Mówisz także po chińsku, ale nie jesteś Chińczykiem.
– Może w duchu. Szukałem cię.
– To ty jesteś tym człowiekiem?
– Ja.
– Zabiorę cię do taipana.
– Nie. Powiedz mi tylko, która to klatka schodowa i które piętro.
– Nie takie dostałam instrukcje.
– Są już nowe instrukcje. Wydał je taipan. Czyżbyś je kwestionowała?
– Musi je dostarczyć jego zarządca.
– Mały Zhongguo ren w ciemnym garniturze?
– On nam mówi, co mamy robić. I płaci nam w imieniu taipana.
– Komu jeszcze płaci?
– Sam go zapytaj.
– Taipan chce to wiedzieć. – Bourne sięgnął do kieszeni i wyciągnął plik złożonych banknotów. – Kazał mi cię dodatkowo wynagrodzić, jeśli mi pomożesz. Podejrzewa, że jego zarządca go oszukuje.
Kobieta cofnęła się do ściany, patrząc na przemian na pieniądze i na twarz Bourne'a.
– Jeśli kłamiesz…
– Dlaczego miałbym kłamać? Taipan chce mnie widzieć, wiesz o tym. Miałaś mnie do niego zaprowadzić. To on kazał mi się tak ubrać, tak zachowywać, znaleźć ciebie i obserwować pilnie jego ludzi. Skąd bym wiedział, że tu czekasz, jeśli nie od niego?
Читать дальше