– Teraz jesteśmy jeden na jednego, panie Oryginale – rzekł. – Powiedziałem ci, że zniósłbym kulę w łeb. Czekam na to od lat. Ale ty, jak mi się zdaje, nie wyobrażasz sobie, że mógłbyś nie dostać się do tego domu. – Nagle rozległy się krzyki i nowa seria strzałów; to oddział piechoty morskiej rzucił się w stronę zawalonego bocznego muru. Delta obserwował, czekał na krótki moment dekoncentracji mordercy. Ten moment jednak nie nadchodził. Komandos ciągnął spokojnie, wpatrując się w Bourne'a, a w jego głosie czuło się kontrolowane napięcie. – Pewnie się spodziewają napaści, głupie gęsi. Gdy nie jesteś pewien, atakuj, dopóki twoje flanki są osłaniane, zgadza się, panie Oryginale? Usuń z plecaka swoje niespodzianki, Delta. Tak się chyba nazywasz, co?
– Nic już nie zostało. Bourne odbezpieczył swój automat. Zabójca uczynił to samo.
– Sprawdźmy więc – powiedział komandos wyciągając powoli rękę i dotykając plecaka, który Delta miał przewieszony przez ramię. Ich spojrzenia zderzyły się. Morderca pomacał materiał; nacisnął szorstką tkaninę w kilku miejscach. Powoli cofnął rękę. – Wśród tych wszystkich „nie będziesz” w tej cholernej wielkiej Księdze nie wspomina się o kłamstwie, prawda? Tylko o fałszywym świadectwie, ale to oczywiście nie to samo. Sądzę, że wziąłeś sobie to zaniedbanie do serca, stary. Tam w środku jest broń automatyczna i dwa lub trzy magazynki, które mają, sądząc po kształcie, przynajmniej po pięćdziesiąt naboi.
– Ściśle mówiąc czterdzieści.
– To dużo amunicji. Wystarczy mi, aby się stąd wydostać. Dawaj! Albo jeden z nas zostanie tutaj. Zaraz.
Piąty z kolei wybuch plastiku wstrząsnął ziemią. Zaskoczony zabójca zamrugał oczami. To wystarczyło. Ręka Bourne'a z ciężkim automatem wystrzeliła w górę odtrącając broń mordercy i uderzając go niczynr młotem w lewą skroń.
– Ty skurwysynu! – krzyknął oszust dziko, padając na lewy bok. Jason przygniótł kolanem jego dłoń, z której wypadł pistolet.
– Błagaj o szybką śmierć, majorze – powiedział Bourne, gdy piekło rozgrywające się na terenie wiktoriańskiej posiadłości osiągnęło swój szczyt. Grupa żołnierzy atakująca w rejonie zawalonego muru została teraz skierowana na tył ogrodu. – Ty naprawdę siebie nie lubisz, mam rację? Ale pomysł miałeś dobry. Opróżnię mój plecak z niespodzianek. Już na to czas.
Bourne odpiął pasy i odwrócił plecak do góry nogami, wytrząsając jego zawartość na trawę. Płomienie rozszerzającego się gwałtownie pożaru, trawiącego już pierwsze piętro domu, oświetliły leżące przedmioty. Była tam jedna bomba zapalająca i ostatni ładunek plastiku, a także, jak dokładnie opisał to komandos, ręczny pistolet maszynowy MAC 10, który należało tylko złożyć i naładować, aby był gotowy do strzału. Bourne zmontował śmiercionośną broń, włożył jeden z czterech magazynków wsuwając trzy pozostałe za pasek. Następnie odciągnął sprężynę miotacza, umieścił granat z gazem łzawiącym i nastawił mechanizm. Był gotowy – gotowy ratować życie dzieci, dzieci, które narażały się dla tych podstarzałych manipulatorów. Pozostała bomba zapalająca. Wiedział, gdzie ją skierować. Podniósł bombę do góry, zerwał osłonę i z całej siły rzucił ją w stronę ostro zakończonego szczytu drzwi balkonowych. Przykleiła się do drewna. Nadszedł odpowiedni moment. Pociągnął za spust i wystrzelił granat z gazem, kierując go na prawo od przeszklonych drzwi. Eksplodował, odbijając się od kamiennej ściany i spadając na ziemię. Natychmiast zaczęły się unosić kłębiące się chmury gazu, który dławił wszystkich znajdujących się w zasięgu jego działania. Żołnierze wypuszczali broń, przecierając rękami zapuchnięte, załzawione oczy i zakrywając podrażnione nozdrza.
Wybuchła druga bomba zapalająca, rozrywając wytworną wiktoriańską fasadę nad drzwiami i roztrzaskując szyby. Górna część ściany zwaliła się do wyłożonego płytami foyer. Płomienie pięły się do góry w kierunku poddasza oraz przenikały do wnętrza obejmując zasłony i obicia mebli. Żołnierze uciekali jak najdalej od miejsca ogłuszającej eksplozji i pożau, wpadając w chmury gazów łzawiących. Wielu z nich porzuciło broń. Wszyscy biegali bezładnie zderzając się ze sobą. Próbowali wydostać się z ognia, zasłaniając usta, kaszląc i szukając schronienia.
Delta ukucnął trzymając w ręku pistolet maszynowy i trącił zabójcę znajdującego się tuż obok. Nadeszła pora. Zapanował kompletny chaos. Na skutek wysokiej temperatury gaz unoszący się przed roztrzaskanymi drzwiami wsysało do środka, rozrzedził się więc na tyle, by można było się tamtędy przedostać. Gdy znajdzie się wewnątrz, poszukiwania nie będą trwały długo. Reżyserzy tajnej operacji, wymagającej zakonspirowanej siedziby na obcym terytorium pozostaną w domu z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie mogli dokładnie ocenić liczebności i uzbrojenia atakujących sił, a ryzyko pojmania lub śmierci na zewnątrz było zbyt duże. Ważniejszy był jednak drugi powód. Dokumenty należało zniszczyć, spalić, a nie podrzeć, jak nauczyło ich doświadczenie z Teheranu. Dyrektywy, teczki z aktami, sprawozdania z przebiegu operacji, materiały dodatkowe – wszystko to musiało zniknąć. Syreny na Victoria Peak stawały się głośniejsze; szalony wyścig w górę stromych dróg prawie się zakończył.
– Teraz odliczamy – powiedział Bourne, nastawiając zapalnik czasowy na ostatnim ładunku plastiku. – Nie dam ci go, ale zużyję z korzyścią dla ciebie, a także dla mnie. Trzydzieści sekund, majorze Allcott-Price. – Jason rzucił ładunek łukiem jak najdalej w prawo, w kierunku frontowego muru.
– Moja broń! Na litość boską, daj mi pistolet!
– Jest na ziemi. Pod moją nogą. Zabójca schylił się.
– Zejdź z niego!
– Kiedy zechcę. A na pewno zechcę. Ale jeżeli spróbujesz go wziąć, następną rzeczą, jaką zobaczysz, będzie cela w więzieniu garnizonowym w Hongkongu i – zgodnie z życzeniem – szubienica, gruby stryczek i kat w niedalekiej przyszłości.
Morderca spojrzał w górę z przerażeniem.
– Ty przeklęty kłamco! Kłamałeś!
– Często. A ty nie?
– Powiedziałeś…
– Wiem, co powiedziałem. Wiem również, dlaczego tu jesteś i dlaczego zamiast dziewięciu naboi masz trzy.
– Co?
– Ty jesteś moją przynętą, majorze. Kiedy cię stąd wypuszczę z pistoletem, pobiegniesz w stronę bramy albo zniszczonej części ogrodzenia – sam zadecydujesz. Oni będą próbowali cię zatrzymać. Oczywiście odpowiesz ogniem, a gdy oni skoncentrują się na tobie, ja wejdę do środka.
– Ty sukinsynu!
– Czuję się urażony, ale przecież zostałem pozbawiony uczuć, tak więc nie ma to większego znaczenia. Po prostu muszę się dostać do środka…
Ostatni wybuch wyrwał z ziemi ozdobne drzewo; jego korzenie gruchnęły w nadwerężoną część ogrodzenia. Posypały się kamienie, niemalże całkowicie rujnując mur, a pękające bryły rozstępowały się pod wpływem wtórnego uderzenia. Żołnierze z oddziału pełniącego straż przy bramie ruszyli do przodu.
– Teraz! – ryknął Delta i wyprostował się.
– Daj mi rewolwer! Zejdź z niego.
Nagle Jason Bourne zamarł. Nie mógł ruszyć się z miejsca, tylko wiedziony jakimś instynktem wymierzył zabójcy cios kolanem w gardło powalając go na ziemię. Za roztrzaskanymi szklanymi drzwiami prowadzącymi do płonącego foyer pojawił się człowiek. Twarz miał zakrytą chustką, ale jego utykająca noga była widoczna. Jego kuśtykająca noga! Niewyraźna postać utorowała sobie drogę przez drzwi za pomocą protezy, po czym niezdarnie zeszła po trzech stopniach na wyłożony płytami dziedziniec wychodzący na wspaniałe niegdyś ogrody. Mężczyzna wysunął się do przodu i krzyknął najgłośniej jak umiał, nakazując strażnikom, którzy go słyszeli, wstrzymać ogień. Nie musiał odsłaniać chustki, Delta znał tę twarz. Była to twarz jego wroga. Paryż, cmentarz pod Paryżem. Aleksander Conklin przyszedł wtedy go zabić. Na wysokim szczeblu zapadł wyrok: nie do uratowania.
Читать дальше