Zatrzymali się znowu przy samochodzie. Delta podniósł swój plecak, wyjął strzelbę, którą zdobył w Pekinie, i wyciągnął ją w stronę komandosa.
– Błagałeś mnie o broń na lotnisku w Jinan, pamiętasz? – Morderca skinął głową, jego oczy były szeroko otwarte, a w rozciągniętych ustach tkwił szmaciany knebel. – Jest twoja – ciągnął Jason Bourne matowym, obojętnym głosem. – Kiedy znajdziemy się za tamtym murem – a ty będziesz szedł przede mną – dam ci ją. – Zabójca zmarszczył brwi, jego oczy zwęziły się. – Zapomniałem – rzekł Delta. – Nie mogłeś zobaczyć. Jest tam dobrze strzeżony dom, niecałe dwieście metrów stąd, idąc wzdłuż tej drogi. Pójdziemy tam. Ja zostanę na zewnątrz i wyciągnę stamtąd, kogo będę mógł. A ty? Masz dziewięć naboi, dostaniesz jeszcze coś. Jedną „bombkę”. – Meduzyjczyk wyjął z plecaka ładunek plastiku i pokazał go swemu więźniowi. – Tak jak ja to widzę, nigdy nie wydostaniesz się z powrotem przez mur, oni cię wykończą. I tak możesz się wydostać tylko przez bramę, to będzie gdzieś w prawo na skos. Żeby tam dotrzeć, będziesz musiał torować sobie drogę bronią. Zapalnik czasowy na plastiku można nastawić na minimum dziesięć sekund. Radź sobie z tym, jak chcesz. Nie obchodzi mnie to. Capisce?
Zabójca podniósł związane ręce, a następnie wskazał na knebel. Wydając tłumione jęki dawał Jasonowi do zrozumienia, że powinien uwolnić jego ręce i usunąć tampon.
– Przy murze – powiedział Delta. – Kiedy będę gotowy, przetnę ci te liny. Ale kiedy już to zrobię, gdybyś spróbował usunąć knebel, zanim ci pozwolę, będzie po twojej szansie. – Zabójca popatrzył na niego i skinął głową.
Jason Bourne i morderca samozwaniec poszli drogą na Yictoria Peak w kierunku zakonspirowanego domu.
Conklin kuśtykając zbiegał po schodach szpitala najszybciej jak mógł, trzymając się środkowej poręczy i gorączkowo rozglądając się po podjeździe za taksówką. Nie było żadnej. Zamiast niej zobaczył pielęgniarkę w fartuchu, która stojąc samotnie czytała South China Times korzystając z oświetlenia nad drzwiami wejściowymi. Co pewien czas wzrok jej kierował się w stronę wjazdu na parking.
– Przepraszam panią – wysapał z trudem Aleks. – Czy mówi pani po angielsku?
– Trochę – odpowiedziała kobieta, najwyraźniej zauważając jego ułomność i podniecony głos. – Czy ma pan jakieś trudności?
– Wiele trudności. Muszę znaleźć taksówkę. Muszę natychmiast do kogoś dotrzeć, a nie mogę załatwić tego telefonicznie.
– Wezwą taksówkę dla pana z recepcji. Wzywają co wieczór dla mnie, kiedy wychodzę.
– Pani czeka?…
– Właśnie nadjeżdża – rzekła kobieta, gdy zbliżające się światła reflektorów pojawiły się przy wjeździe na parking.
– Proszę pani! – krzyknął Conklin. – To jest pilne. Człowiek umiera, a inny może umrzeć, jeżeli się do niego nie dostanę. Proszę! Czy mógłbym…
– Bie zhaoji – krzyknęła kobieta, prosząc, aby się uspokoił. – Panu się spieszy. Mnie nie. Niech pan weźmie moją taksówkę. Sprowadzę sobie inną.
– Dziękuję – rzekł Aleks, gdy taksówka zatrzymała się przy krawężniku. – Dziękuję! – dodał otwierając drzwi i wsiadając do samochodu. Kobieta uprzejmie skinęła głową i wzruszyła ramionami odwracając się, by wejść z powrotem po schodach. Szklane drzwi na górze otworzyły się szeroko i Conklin widział przez tylną szybę, jak kobieta omal nie zderzyła się z dwoma ludźmi Lina. Jeden z nich zatrzymał ją i coś do niej mówił, drugi dobiegł do krawężnika i zmrużył oczy wpatrując się w ciemność.
– Pospiesz się – powiedział Aleks do kierowcy, gdy przejeżdżali przez bramę. – Kuai yidiar, jeżeli wyrażam się poprawnie.
– Zrobię to – odparł taksówkarz płynną angielszczyzną. – ffurry brzmi jednak lepiej.
Nathan Road stanowiła iście galaktyczny wjazd do mieniącego się barwami świata, jakim była Golden Mile. Jaskrawo kolorowe światła, światła, które tańczyły, mrugały i iskrzyły się na murach tej zatłoczonej, miejskiej doliny ludzkości, gdzie kupujący wciąż czegoś poszukiwali, a handlarze krzykiem zachwalali swe towary. Był to bazar bazarów, z dziesiątkami języków i dialektów przekrzykujących się nawzajem, z nieustannie płynącymi tłumami ludzi. Tutaj właśnie, w tym zakątku handlowego zgiełku, Aleks Conklin wysiadł z taksówki. Mimo bólu – kalectwo dawało mu się we znaki, żyły na nodze pozbawionej stopy nabrzmiały – ruszył spiesznie wzdłuż wschodniej strony ulicy, błądząc wzrokiem w różnych kierunkach; przypominał żbika szukającego swych młodych na terytorium opanowanym przez hieny.
Dotarł do końca czwartego kwartału, ostatniego kwartału. Gdzie oni są? Gdzie jest szczupły, niepozorny Panov i wysoka, uderzająco piękna, kasztanowłosa Marie? Jego instrukcje były jasne, bezdyskusyjne. Pierwsze cztery kwartały w kierunku północnym po prawej stronie, wschodniej stronie. Mo Panov powtórzył je z pamięci. O, Chryste! Szukał dwóch osób, a jedna z nich mogła przypominać setki ludzi w tych czterech zatłoczonych kwartałach. Jego oczy szukały więc wysokiej, ciemnorudej kobiety – a przecież ona wyglądała już inaczej. Miała włosy przemalowane na siwo, z białymi pasemkami! Aleks zawrócił w stronę Salisbury Road, jego oczy wypatrywały teraz tego, czego powinien szukać, a nie tego, co chciałby znaleźć, a co podsuwały mu jego wspomnienia.
Są! Na skraju tłumu otaczającego ulicznego sprzedawcę, na którego straganie leżały stosy jedwabi różnych gatunków – tkaniny niepewnego pochodzenia, z metkami równie autentycznymi jak sfałszowane podpisy.
– Chodźmy – powiedział Conklin biorąc oboje pod ręce.
– Aleks! – krzyknęła Marie.
– Czy u ciebie wszystko w porządku? – spytał Panov.
– Nie – powiedział agent CIA. – Ani u nikogo z nas.
– Dawid, tak? – Marie mocno chwyciła Conklina za ramię.
– Nie teraz. Pospieszmy się. Musimy się stąd wydostać.
– Oni są tutaj? – Marie oddychała ciężko, jej siwowłosa głowa odwracała się to w prawo, to w lewo, a w oczach malował się strach.
– Kto?
– Nie wiem! – zawołała przekrzykując zgiełk.
– Nie, nie ma ich tutaj – powiedział Conklin. – Chodźcie. Pen zamówił dla mnie taksówkę.
– Co za Pen? – spytał Panov.
– Mówiłem ci. Hotel Peninsula.
– Ach tak, zapomniałem.
Cała trójka ruszyła wzdłuż Nathan Road. Aleks – co dla Marie i Morrisa Panova było oczywiste – szedł z trudem.
– Możemy zwolnić, prawda? – zapytał psychiatra.
– Nie możemy!
– Ale ciebie boli – powiedziała Marie.
– Skończcie z tym. Oboje. Nie potrzebuję waszej zasranej litości.
– Powiedz nam w takim razie, co się stało – domagała się Marie, gdy przechodzili przez ulicę wymijając samochody, kupujących i sprzedawców, a także turystów, którzy ciągnęli w kierunku egzotycznego tłumu na Golden Mile.
– Oto taksówka – powiedział Conklin, gdy zbliżyli się do Salisbury Road. – Prędzej. Kierowca wie, dokąd jechać.
Wewnątrz samochodu, gdzie Panov usiadł między Marie i Aleksem, jeszcze raz sięgnęła ręką w stronę Conklina zaciskając ją na jego ramieniu.
– To Dawid, prawda?
– Tak. Wrócił. Jest tutaj, w Hongkongu.
– Dzięki Bogu!
– Masz nadzieję. Mamy nadzieję.
– Co to wszystko znaczy? – zapytał ostro psychiatra.
– Coś poszło nie tak. Scenariusz nie wypalił.
– Na litość boską! – krzyknął Panov. – Mówże po angielsku!
Читать дальше