– Ja nie kłamię i nie powinien mnie pan zabijać za to, że nie kłamię. Uciekła ze szpitala…
– Szpitala?
– Była chora. Lekarz nalegał. Byłem tam, przed jej pokojem i pilnowałem jej! Była osłabiona, ale uciekła…
– O, Chryste! Chora! Słaba? Sama w Hongkongu? Mój Boże, zabiliście ją.
– Nie, sir! Mieliśmy rozkaz zadbać o jej wygodę…
– Taki mieliście rozkaz – rzekł Jason Bourne zimnym, twardym głosem. – Ale nie był to rozkaz waszego taipana. On słuchał innych rozkazów, rozkazów, które wydano wcześniej w Zurychu, Paryżu i na Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy w Nowym Jorku. Byłem tam – byliśmy tam. A teraz zabiliście ją. Wykorzystaliście mnie, tak jak wykorzystywaliście mnie poprzednio i kiedy uznaliście, że wszystko się skończyło, zabraliście mi ją. Czymże jest,,śmierć jeszcze jednej córki”? Najważniejsze jest milczenie. – Jason gwałtownie chwycił twarz mężczyzny lewą ręką, unosząc nóż w prawej. – Kim jest ten tęgi mężczyzna? Powiedz mi albo dostaniesz nożem! Kim jest taipan?
– On wcale nie jest taipanem! To oficer, który uczył się i szkolił w Wielkiej Brytanii, człowiek, którego wszyscy tu szanują. Współpracuje z pańskimi rodakami, z Amerykanami. Pracuje w wywiadzie.
– Jestem tego pewien… Od samego początku wszystko wyglądało tak samo. Tylko że tym razem nie był to Szakal, ale ja. Przesuwano mnie po szachownicy do chwili, kiedy nie miałem innego wyboru, jak zacząć polować na samego siebie – na przedłużenie samego siebie, człowieka, który nazywa się Bourne. „A kiedy go sprowadzi, zabijcie go. Zabijcie ją. Za dużo wiedzą”.
– Nie! – zawołał Chińczyk. Twarz miał mokrą od potu i szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w ostrze wbijające się w jego ciało. – Powiedziano nam niewiele, ale nie słyszałem nic takiego, o czym pan mówi!
– Wobec tego, co tu robicie? – spytał ostro Jason.
– Mieliśmy tylko obserwować, przysięgam! I nic więcej!
– Dopóki nie zjawią się likwidatorzy? – stwierdził lodowatym tonem Bourne. – Żeby twój trzyczęściowy garniturek pozostał czysty, żeby nie było plam krwi na twojej koszuli ani żadnych śladów prowadzących do tych ludzi bez twarzy i nazwisk, dla których pracujesz.
– Myli się pan! Nie jesteśmy tacy, nasi zwierzchnicy też nie są tacy!
– Mówiłem ci, że już przez to przeszedłem. Jesteś taki sam, wierz mi… A teraz coś mi powiesz. Cokolwiek to jest, jest to paskudne, brudne i całkowicie bezpieczne. Nikt nie prowadzi operacji takiej jak ta bez zakonspirowanej bazy. Gdzie to jest?
– Nie rozumiem pana.
– Dowództwo albo Baza Numer Jeden, albo zakonspirowany dom, albo tajny Ośrodek Dowodzenia… nie obchodzi mnie, jak to, u diabła, nazwiesz. Gdzie to jest?
– Proszę, nie mogę…
– Możesz. I powiesz. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz ślepy, bo ci wydłubię oczy. Już!
– Mam żonę i dzieci!
– Ja też. Remis. Tracę cierpliwość. – Jason przerwał, minimalnie zmniejszając nacisk na ostrze. – Poza tym jeżeli jesteś tak pewny, że masz rację… że twoi przełożeni nie są tacy, za jakich ich uważam, to w czym problem? Może zdołamy dojść do porozumienia.
– Tak! – krzyknął przerażony mężczyzna. – Porozumienie! To dobrzy ludzie. Nie zrobią panu krzywdy!
– Nie będą mieli szansy – szepnął Bourne.
– Słucham, sir?
– Nic. Gdzie to jest? Gdzież jest ten ustronny ośrodek dowodzenia? Już!
– Victoria Peak! – powiedział zmartwiały z przerażenia pracownik wywiadu. – Dwunasty dom po prawej stronie, otoczony wysokim murem…
Bourne wysłuchał opisu zakonspirowanego domu, spokojnej, strzeżonej posiadłości, położonej między innymi posesjami w zamożnej dzielnicy. Usłyszał to, co chciał usłyszeć, i nie potrzebował już nic więcej. Rąbnął mężczyznę w głowę ciężką, rogową rękojeścią, umieścił ponownie knebel w jego ustach i wstał. Spojrzał w górę na drabinkę przeciwpożarową i słabo widoczny zarys ciała sobowtóra.
Chcieli mieć Jasona Bourne'a i byli gotowi posunąć się do zabójstwa, żeby go zdobyć. Dostaną dwóch Jasonów Bourne'ów i zginą za swoje kłamstwa.
Ambasador Havilland spotkał Conklina w korytarzu szpitalnym, w pobliżu dyżurki policyjnej. Decyzja dyplomaty, aby przeprowadzić rozmowę z człowiekiem z CIA w tym ruchliwym, jasnym korytarzu, podyktowana została faktem, że było to miejsce ruchliwe – pielęgniarki i salowe, lekarze i specjaliści przechodzili tędy nieustannie, naradzając się ze sobą i odbierając telefony, które nie przestawały dzwonić. W tych warunkach było mało prawdopodobne, aby Conklin pozwolił sobie na głośny, ostry spór. Dyskusja mogła być pełna oskarżeń, lecz spokojna; ambasador mógł w takich okolicznościach więcej zdziałać dla sprawy.
– Bourne nawiązał kontakt – rzekł Havilland.
– Wyjdźmy na zewnątrz – powiedział Conklin.
– Nie możemy – stwierdził dyplomata. – Lin jest w bardzo ciężkim stanie, ale może za chwilę będziemy mogli się z nim zobaczyć. Nie wolno nam stracić tej okazji, a lekarz wie, że tu jesteśmy.
– Wejdźmy więc z powrotem do środka.
– W dyżurce jest pięciu innych ludzi. Chyba panu nie mniej niż mnie zależy na tym, aby nas nie podsłuchiwano.
– Chryste! Boi się pan o swój tyłek, co?
– Muszę myśleć o nas wszystkich. Nie o jednym czy drugim, ale o wszystkich!
– Czego pan ode mnie chce?
– Kobiety, oczywiście. Wie pan o tym.
– Oczywiście, wiem. Co jest mi pan gotów zaoferować?
– O, Boże, Jasona Bourne'a!
– Chcę Dawida Webba. Chcę męża Marie. Muszę się dowiedzieć, że żyje i że jest bezpieczny w Hongkongu. Chcę go zobaczyć na własne oczy.
– To niemożliwe.
– Niech mi pan lepiej powie dlaczego.
– Zanim się ujawni, chce rozmawiać ze swoją żoną przez trzydzieści sekund. Taka jest umowa.
– Powiedział pan przed chwilą, że to on nawiązał kontakt!
– Tak. Nie mogliśmy tego zrobić bez Marie Webb.
– Pokonaliście mnie – rzekł Conklin ze złością.
– On postawił swoje własne warunki, nie różniące się w zasadzie od pańskich. Obaj byliście…
– Co to były za warunki? – przerwał człowiek z CIA.
– Gdyby zatelefonował, oznaczałoby to, że ma oszusta, to była umowa dwustronna.
– Jezu! Dwustronna?
– Obie strony na to przystały.
– Wiem, co to oznacza! Wpychacie mnie w otchłań, to wszystko.
– Niech pan mówi ciszej… Jego warunek był taki, że jeżeli w ciągu trzydziestu sekund nie przyprowadzimy jego żony, to ten, kto będzie przy telefonie, usłyszy wystrzał, oznaczający, że morderca nie żyje, że Bourne go zabił.
– Dobry stary Delta. – Na ustach Conklina pojawił się nikły uśmiech. – Nigdy nie tracił okazji zastawienia pułapki. Przypuszczam, że miał jeszcze jakieś dodatkowe wymagania, zgadza się?
– Tak – przyznał Havilland ponuro. – Miejsce wymiany ma być ustalone wspólnie…
– Nie dwustronnie?
– Niech się pan przymknie!… Będzie mógł wówczas zobaczyć swoją żonę idącą samą i o własnych siłach. Gdy to go zadowoli, wyjdzie razem ze swoim więźniem, którego będzie prawdopodobnie trzymał pod strzałem, i wymiana dojdzie do skutku. Od pierwszego kontaktu do dokonania wymiany wszystko ma się odbyć w ciągu kilkunastu minut, najwyżej pół godziny.
– W rytmie marsza, gdzie nikt nie wykona żadnego zbędnego kroku – przytaknął Conklin. – Jeżeli mu nie odpowiedzieliście, to skąd wiecie, że nawiązał kontakt?
– Lin zablokował numer telefonu i uruchomił drugie połączenie z Yictoria Peak. Bourne'owi powiedziano, że linia chwilowo nie działa, a gdy usiłował to sprawdzić – co w tym wypadku musiał zrobić – został połączony z Victoria Peak. Trzymaliśmy go na linii wystarczająco długo, aby namierzyć automat telefoniczny, z którego dzwonił. Wiemy, gdzie jest. Nasi ludzie są teraz w drodze, mają rozkaz pozostać w ukryciu. Jeżeli on coś wyczuje lub zauważy, zabije ich.
Читать дальше