Wykrzykując ostatnie słowa d'Anjou rzucił się na Sheng Chouyan-ga, wbijając mu paznokcie w twarz i plując w szeroko otwarte ze zdumienia oczy. Sheng odskoczył do tyłu i machnął swym obrzędowym mieczem, opuszczając go na głowę Francuza. Koniec nastąpił miłosiernie szybko dla Echa.
Zaczęło się! Urywana seria eksplozji petard wypełniła dolinkę, odbijając się echem od drzew i potęgując w uszach oszołomionego tłumu. Ludzie rzucali się na ziemię; inni śmiertelnie przerażeni, ogarnięci paniką, wbiegali między drzewa, chowając się w zaroślach.
Sobowtór skoczył za pień drzewa i przyklęknął z bronią w ręku. Bourne, trzymając pistolet z nałożonym na lufę tłumikiem, podszedł do zabójcy i stanął nad nim. Wycelował dokładnie i strzelił wytrącając broń z ręki mężczyzny. Z dłoni komandosa między kciukiem i palcem wskazującym trysnęła struga krwi. Morderca odwrócił się gwałtownie z wytrzeszczonymi oczyma i otwartymi ustami. Kolejny strzał Jasona rozciął mu skórę na kości policzkowej.
– Odwróć się! – rozkazał Bourne przykładając lufę do lewego oka komandosa. – A teraz obejmij drzewo! Obejmij! Obydwoma ramionami, mocno, mocniej! – Jason wcisnął pistolet w kark mordercy i wyjrzał zza drzewa. Niektóre pochodnie wbite w grunt leżały przewrócone, ich płomienie zgasły.
Z głębi lasu dobiegła kolejna seria eksplozji. Ogarnięci paniką ludzie zaczęli strzelać w kierunku, z którego dochodziły dźwięki. Noga oszusta drgnęła! A potem jego prawa ręka! Bourne wystrzelił dwukrotnie prosto w pień. Pociski wbiły się w drzewo tuż obok czaszki komandosa obsypując go kawałkami kory. Złapał mocno pień i jego ciało gwałtownie zesztywniało.
– Odwróć głowę w lewo! – powiedział Jason ostro. – Ruszysz się jeszcze raz, to ci ją przedziurawię!
Gdzie on jest? Gdzie jest ten szaleniec z mieczem? Delta był to winien Echu. Gdzie… Tam! Człowiek z oczyma fanatyka podnosił się z ziemi rozglądając się na wszystkie strony, wykrzykując rozkazy do tych, którzy znajdowali się w pobliżu, i domagając się broni. Jason wysunął się zza drzewa i uniósł pistolet. Głowa fanatyka zamarła nieruchomo. Ich oczy się spotkały. Bourne wystrzelił dokładnie w tej samej chwili, gdy Sheng szarpnięciem pociągnął strażnika do siebie. Żołnierz wygiął się do tyłu. Jego plecy zadrgały pod uderzeniem pocisków. Sheng trzymał trupa przed sobą używając go jako tarczy, podczas gdy Jason wystrzelił jeszcze dwa razy powodując konwulsyjne drgnięcia zwłok. Nie mógł tego zrobić! Szaleniec wciąż był zasłonięty ciałem żołnierza! Delta nie mógł spełnić żądania Echa! Generał Gówno przeżyje! Przepraszam cię, Echo! Nie ma czasu! Ruszaj! Echo odszedł… Marie!
Sobowtór przekręcił głowę, usiłując dostrzec, co się dzieje. Bourne pociągnął za spust. Kora eksplodowała w twarz zabójcy, który instynktownie podniósł ręce do oczu, a potem potrząsnął głową usiłując odzyskać możność widzenia.
– Wstawaj! – rozkazał Jason. Chwycił mordercę za gardło i obrócił go w stronę ścieżki, którą utorował sobie w krzakach schodząc do doliny. – Idziesz ze mną!
W głębi lasu po raz trzeci rozległy się trzaski petard, eksplodujących gwałtownie nakładającymi się na siebie seriami. Sheng Chouyang wrzeszczał histerycznie rozkazując swym ludziom, żeby biegli w dwu kierunkach – w stronę drzewa i odległych odgłosów detonacji. Wybuchy ucichły w chwili, kiedy Bourne pchnął swego jeńca w krzaki i kazał mu się położyć na ziemi. Jason postawił komandosowi stopę na karku i pochylił się. Pomacał wokół siebie, podniósł trzy kamienie i cisnął jeden po drugim ponad głowami ludzi przeszukujących okolice drzewa. Kamienie padały coraz dalej od drzewa i skutecznie odwróciły ich uwagę.
– Nali!
– Shu nar!
– Bul Caodi nar!
Podwładni Shenga zaczęli iść przed siebie z bronią gotową do strzału. Kilku pobiegło przodem zagłębiając się w zarośla. Pozostali przyłączyli się do nich w chwili, gdy rozległa się czwarta i ostatnia kanonada petard. Mimo odległości eksplozje były równie głośne, a może nawet głośniejsze niż poprzednio. Była to ostatnia scena, kulminacyjny punkt całego przedstawienia, z najdłuższymi i najbardziej dudniącymi wybuchami.
Delta wiedział, że teraz liczy się każda minuta i jeśli kiedykolwiek las był jego przyjacielem, to ten musiał się nim stać już teraz. Za chwilę, może za parę sekund, Chińczycy znajdą rozrzucone na ziemi puste łuski po petardach i jego podstęp się wyda. A wtedy nastąpi masowy, histeryczny wyścig do bramy.
– Ruszaj! – rozkazał Bourne chwytając mordercę za włosy. Poderwał go na nogi i popchnął naprzód. – Pamiętaj, ty skurwysynu, że każdą sztuczkę, której się nauczyłeś, ja opanowałem do perfekcji, i zaciera to różnicę wieku między nami! Spróbuj tylko zerknąć w niewłaściwą stronę, a będziesz miał dwie dziury po kulach zamiast oczodołów. Ruszaj!
Kiedy biegli nierówną ścieżką przez zalesioną dolinę, Bourne sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść nabojów. Podczas gdy zabójca biegł przed nim łapiąc z trudem oddech, trąc oczy i rozmazując cieknącą mu po policzku krew, Jason wyjął magazynek z pistoletu, uzupełnił go amunicją i z trzaskiem wsunął z powrotem. Słysząc ten dźwięk, komandos odwrócił gwałtownie głowę, ale zorientował się, że się spóźnił – broń była już ponownie gotowa do strzału. Bourne wystrzelił i pocisk drasnął zabójcę w ucho.
– Ostrzegałem – powiedział oddychając głośno, ale regularnie. – Gdzie chcesz dostać? W środek czoła? – Podniósł do góry pistolet.
– Jezu Chryste, ten rzeźnik miał rację! – zawołał brytyjski komandos chwytając się za ucho. – Jesteś szaleńcem!
– A ty trupem, jeżeli nie zaczniesz się ruszać. Szybciej! Dotarli do martwego strażnika pozostawionego przy wąskiej ścieżce
prowadzącej do głębokiej doliny. – Skręcaj w prawo! – rozkazał
Jason.
– Dokąd, na litość boską? Nic nie widzę!
– Tam jest ścieżka. Wyczujesz ją pod nogami. Ruszaj! Gdy wreszcie znaleźli się na jednej ze ścieżek ptasiego rezerwatu, Jason wciąż wbijał lufę pistoletu w plecy mordercy, zmuszając go, by biegł szybciej, jeszcze szybciej! Na chwilę powrócił Dawid Webb i Delta przywitał go z wdzięcznością. Webb był świetnym biegaczem długodystansowcem z powodów, które miały związek z przeszłością Jasona Bourne'a i męczącymi wspomnieniami przenoszącymi go do czasów niesławnej „Meduzy”. Tupot nóg, pot i wiatr bijący w twarz ułatwiał Dawidowi przetrwanie każdego dnia i w tej chwili Jason Bourne oddychał ciężko, ale na pewno nie był tak zadyszany, jak o wiele od niego młodszy, silniejszy mężczyzna.
Delta zobaczył poświatę na niebie – za polem i trzema ciemnymi, krętymi ścieżkami znajdowała się brama. Nie dalej niż półtora kilometra stąd! Bourne wystrzelił między biegnące stopy komandosa.
– Chcę, żebyś biegł jeszcze szybciej! – powiedział, starając się opanować głos, tak jakby wysiłek fizyczny przychodził mu bez trudu.
– Jezu, nie mogę! Nie mogę złapać tchu!
– Postaraj się! – polecił Jason.
Nagle w oddali za ich plecami rozległy się histeryczne okrzyki, gdy szalony przywódca rozkazywał swoim ludziom, żeby wrócili do bramy;
kazał im znaleźć i zabić niebezpiecznego intruza, który zagraża ich życiu i majątkom. Odnaleziono już poszarpane resztki petard. Nie udało się nawiązać połączenia radiowego z wartownią przy bramie. Znajdźcie go! Zatrzymajcie! Zabijcie!
– Jeżeli masz jakieś pomysły, majorze, to lepiej o nich zapomnij! – wrzasnął Bourne.
Читать дальше