Echo ponownie zaczął kiwać głową powoli, znacząco. Potem obrócił ją i zaczął wpatrywać się w stojącego po lewej stronie siwowłosego mordercę, który odsunął się od drzewa, by lepiej widzieć śmiertelne zmagania. Francuz ponownie odwrócił głowę, kierując teraz wzrok na szaleńca z mieczem.
D'Anjou upadł ponownie, ale tym razem podniósł się, zanim strażnik zdołał go dotknąć. Wstając poruszył szczupłymi ramionami w górę i w dół. A Bourne wziął głęboki oddech i przymknął oczy. Była to jedyna króciutka chwila żalu, na jaką mógł sobie pozwolić. Wiadomość była wyraźna. Echo sam wycofywał się z gry i zlecał Delcie, by zajął się sobowtórem – a przy okazji załatwił również tego opętanego rzeźnika. D'Anjou zdawał sobie sprawę, że jest zbyt poturbowany, zbyt słaby, żeby brać udział w ucieczce. Byłby jedynie zawadą, a poza tym sobowtór miał pierwszeństwo… Marie miała pierwszeństwo. Życie Echa dobiegło końca. Ale jego nagrodą będzie śmierć szalonego kata, fanatyka, który z całą pewnością go zabije.
Ogłuszający wrzask wypełnił dolinkę, a potem tłum ucichł gwałtownie. Bourne szybko spojrzał w lewo, w przerwę między widzami. To, co zobaczył, było równie obrzydliwe, jak wszystko, czego był świadkiem w ostatnich, pełnych przemocy minutach. Profetyczny mówca zatopił swój obrzędowy miecz w karku jednego z walczących braci. Wyciągnął go, gdy ciało zwinęło się w konwulsjach i upadło na ziemię. Mistrz tej morderczej ceremonii uniósł głowę i zawołał:
– Lekarzu!
– Tak, panie? – odezwał się głos z tłumu.
– Opatrz tego, który przeżył. Wylecz go najlepiej, jak potrafisz, żeby był zdolny do podróży na południe. Gdybym pozwolił, by walka trwała nadal, obaj by zginęli i przepadłyby nasze pieniądze. Te zżyte rodziny wnoszą do yi zangli wrogość nagromadzoną przez lata. Zabierzcie jego brata i wrzućcie do bagna wraz z innymi. Wszyscy staną się doskonałą padliną dla mięsożernych ptaków.
– Tak jest, panie. – Mężczyzna z czarną lekarską torbą wszedł, w udeptany krąg. Trupa odciągnięto i zaraz potem pojawiły się nosze. Wszystko było przygotowane, zaplanowane. Lekarz wbił igłę w jęczącego, zakrwawionego mężczyznę, którego później wyniesiono z kręgu śmierci. Mówca wytarł miecz w kolejną jedwabną chustę i skinął głową w stronę dwu pozostałych więźniów.
Oszołomiony Bourne zobaczył, jak stojący obok d'Anjou Chińczyk spokojnie uwalnia swoje skrępowane ręce, a potem sięga za kark i rozwiązuje rzekomo duszący go kawałek szmaty i sznur, które miały zapobiec wydostawaniu się z jego rozwartych ust jakichkolwiek dźwięków poza gardłowymi jękami. Mężczyzna podszedł do mówcy i odezwał się podniesionym głosem zwracając się zarówno do niego, jak i do zgromadzonych. milczy i nie chce niczego wyznać, mimo że mówi biegle po ilirs! u i miał doskonałą okazję do rozmowy ze mną, zanim wsadzono nas do ciężarówki i zakneblowano. Nawet kiedy odzywałem się do niego rozluźniwszy mój knebel i proponowałem mu, że jego knebel także rozluźnię. Odmówił. Jest uparty i barbarzyńsko odważny, ale jestem pewien, że wie to, czego nie chce nam powiedzieć.
– Tongku, tongku! – Z tłumu rozległy się dzikie wrzaski żądające tortur. Do tych okrzyków dołączyły się jeszcze inne – fen hong gui! – w których domagano się, by strefę bólu ograniczyć jedynie do jąder Europejczyka.
– Jest stary, słaby i tak jak przedtem tylko straci przytomność – zaoponował rzekomy więzień. – Proponuję więc co innego, jeżeli nasz przywódca pozwoli.
– Jeśli istnieje szansa sukcesu, czyń, co uważasz za słuszne – odparł mówca.
– Ofiarowaliśmy mu wolność w zamian za informacje, ale nam nie dowierza. Zbyt długo miał do czynienia z komunistami. Proponuję zabrać naszego opornego sojusznika na lotnisko w Pekinie i wykorzystać moje stanowisko, by zapewnić mu przelot następnym samolotem na Kai Tak. Przeprowadzę go przez kontrolę paszportową, a przed wejściem na pokład samolotu będzie musiał mi przekazać tę informację. Czy może być większe świadectwo zaufania? Znajdziemy się pośród naszych wrogów i jeżeli uzna, że jego sumienie zostało narażone na szwank, wystarczy tylko, że podniesie głos. Widział i słyszał więcej niż ktokolwiek, komu kiedykolwiek darowaliśmy życie. Z biegiem czasu możemy stać się prawdziwymi sojusznikami, ale najpierw należy okazać sobie zaufanie.
Mówca wpatrywał się przez chwilę w twarz prowokatora, a następnie przeniósł spojrzenie na d'Anjou, który stał wyprostowany, patrzył przez szparki w opuchniętych powiekach i słuchał z nieporuszoną twarzą. Wreszcie mężczyzna z mieczem odwrócił się i odezwał do siwowłosego mężczyzny stojącego pod drzewem. Nagle okazało się, że mówi po angielsku. – Zaproponowaliśmy temu nic nie znaczącemu manipulantowi, że darujemy mu życie, jeżeli powie nam, gdzie znajdziemy jego towarzysza. Czy przystaje pan na to?
– Francuz was okłamie – odparł zabójca robiąc krok do przodu. Mówił z wyraźnym brytyjskim akcentem.
– W jakim celu? – zapytał mówca. – Ocali życie i odzyska wolność. Jego akta stanowią dowód, że nie troszczy się o innych.
– Nie jestem tego taki pewien – stwierdził Anglik. – Brali wspólnie udział w operacji o nazwie „Meduza”. Wciąż o tym opowiadał. Obowiązywały tam pewne reguły, może to pan również nazwać zasadami zachowania. Skłamie.
– Osławiona „Meduza” składała się z wyrzutków, ludzi, którzy zabiliby towarzysza walki, gdyby dzięki temu mogli ocalić swoje życie.
Morderca wzruszył ramionami. – Chciał pan, żebym wypowiedział swoją opinię – rzekł. – Zrobiłem to.
– Zapytajmy więc tego, komu jesteśmy gotowi okazać łaskę. – Mówca ponownie przeszedł na dialekt mandaryński i zaczął wydawać polecenia. Oszust wrócił pod drzewo i zapalił papierosa, d'Anjou zaś został wyprowadzony do przodu. – Rozwiążcie mu ręce. Nigdzie stąd nie odejdzie. I wyjmijcie mu knebel z ust. Usłyszmy, co ma nam do powiedzenia. Udowodnijmy mu, że potrafimy także okazać… zaufanie, a nie tylko mniej przyjemne aspekty naszej natury.
D'Anjou potrząsnął opuszczonymi wzdłuż ciała rękami, a potem podniósł prawą dłoń i rozmasował sobie usta. – Wasze zaufanie jest równie litościwe i przekonywające, jak wasz sposób postępowania z więźniami – powiedział po angielsku.
– Zapomniałem. – Mówca uniósł brwi. – Pan nas rozumie.
– Niekiedy lepiej, niż pan sobie wyobraża – odparł Echo.
– Dobrze. Ale wolę mówić po angielsku. W pewnym sensie jest to sprawa między nami, nieprawdaż?
– Nie ma niczego między nami. Staram się unikać szaleńców, ich poczynania są tak trudne do przewidzenia. – D'Anjou spojrzał na stojącego pod drzewem sobowtóra. – Oczywiście, zdarzało mi się popełniać błędy. Ale myślę, że w jakiś sposób da się ten błąd naprawić.
– Będzie pan żył – oznajmił mówca.
– Jak długo?
– Dłużej niż do końca tej nocy. Wszystko inne zależeć będzie tylko od pana, pańskiego zdrowia i zdolności.
– Nie, to nieprawda. Wszystko skończy się, gdy wysiądę z samolotu na lotnisku Kai Tak. Nie chybicie tak jak wczoraj wieczorem. Nie będzie sił bezpieczeństwa, kuloodpornych limuzyn, ale pojedynczy człowiek wychodzący z dworca lotniczego i drugi – z pistoletem zaopatrzonym w tłumik albo z nożem. Jak stwierdził to już pański raczej niezbyt przekonywający „współwięzień”, byłem tu dzisiejszej nocy. Widziałem. Słyszałem. A to, co widziałem i słyszałem, jest moim wyrokiem śmierci… A przy okazji, jeżeli on zastanawia się, dlaczego mu się nie zwierzyłem, to proszę mu powiedzieć, że zdecydowanie za bardzo się narzucał, był zbyt podniecony – i potem ten nagle obluzowany knebel. Mój Boże. Nigdy nie mógłby zostać moim uczniem. Był obłudny podobnie jak pan, ale poza tym jest jeszcze beznadziejnie głupi.
Читать дальше