– Zbieram już dokładne informacje o całej trójce – oświadczył Aleks, zagłębiwszy się w stojącym naprzeciwko kanapy fotelu.
– Wiedziałeś?
– To nie było trudne do ustalenia, przede wszystkim dlatego, że wszystko robił komputer.
– Mogłeś mnie o tym powiadomić! Ślęczę nad tymi szpargałami od ósmej!
– Ja wpadłem na to dopiero o dziewiątej, a nie chciałem dzwonić do ciebie z Wirginii.
– Przechodzimy do innej opowieści, prawda? – zapytał Bourne, siadając na kanapie i nachylając się wyczekująco w stronę swego rozmówcy.
– Tak, i to do bardzo groźnej.
– "Meduza"?
– Jest gorzej, niż myślałem, choć nie przypuszczałem, że to w ogóle możliwe.
– To niewiele znaczy.
– Tak sądzisz? – zapytał uprzejmie emerytowany oficer wywiadu. – W takim razie, od czego mam zacząć? Od dostaw dla Pentagonu? Od Federalnej Komisji Handlu? Od naszego ambasadora w Londynie? A może raczej od głównodowodzącego NATO?
– Boże!
– Jeszcze nie skończyłem. Do kompletu możesz dodać Przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów.
– Chryste, co to ma być? Jakiś żart?
– Przecież to takie proste, panie profesorze. Głęboko zamaskowany spisek, nadal funkcjonujący po tylu latach. Wszyscy na wysokich stanowiskach, utrzymujący ze sobą ścisłe kontakty. Po co?
– W jakim celu? Dlaczego?
– Właśnie o to pytam.
– Musi być jakiś powód!
– Poszukajmy raczej motywu. Chyba już go wymieniłem: chodzi po prostu o ukrywanie dawnych grzeszków. Czy nie tego właśnie szukamy? Gromada kombatantów "Meduzy", którzy oszaleliby z przerażenia na samą myśl o tym, że ktoś mógłby ujawnić ich przeszłość…
– A więc o to chodzi!
– Nie, wcale nie o to, choć święty Aleks nie potrafi na razie ubrać w słowa swoich przeczuć. Ich reakcja była zbyt bezpośrednia, zbyt gwałtowna, za bardzo związana z teraźniejszością, a za mało z przeszłością.
– Nie nadążam za tobą.
– Ja sam za sobą nie nadążam. To nie wygląda tak, jak się spodziewaliśmy, a ja mam już dosyć popełniania błędów… Ale tym razem nie ma mowy o błędzie. Dziś rano powiedziałeś, że być może mamy do czynienia z szeroko zakrojonym spiskiem, a ja uznałem, że przesadzasz. Wydawało mi się, że chodzi co najwyżej o kilku ludzi, którzy nie mają ochoty na publiczne roztrząsanie ich uczynków sprzed dwudziestu lat lub pragną uniknąć skompromitowania obecnego rządu. Myślałem, że będziemy mogli ich wykorzystać, zmuszając ich pod presją strachu, żeby robili to, na czym nam zależy. Okazało się jednak, że byłem w błędzie. To coś jest osadzone w dzisiejszych realiach, ale na razie nie wiem, co to może być. Zareagowali nie strachem, tylko prawdziwą paniką i przerażeniem… Wpadliśmy po ciemku na coś, panie Bourne, co może się okazać większe od nas obu razem wziętych.
– Dla mnie najważniejszy jest Szakal. Reszta może iść do diabła.
– Jestem całym sercem po twojej stronie, ale chciałem, żebyś wiedział, co myślę. Z wyjątkiem krótkiego, nieprzyjemnego epizodu nigdy niczego przed sobą nie ukrywaliśmy, Davidzie.
– Ostatnio wolę imię Jason. Conklin skinął głową.
– Wiem o tym. Nienawidzę tego, ale rozumiem. – Naprawdę?
– Tak – odparł cicho Aleks, ponownie kiwając głową. – Zrobiłbym wszystko, żeby tego uniknąć, ale nie potrafię.
– W takim razie posłuchaj, co ci powiem. Puść w ruch ten swój chytry umysł – to określenie Kaktusa, nie moje – i obmyśl taki scenariusz, który postawiłby tych sukinsynów pod ścianą, spod której mogliby uciec tylko pod warunkiem, że wykonywaliby dokładnie twoje polecenia, a te nakazywałyby im siedzieć cicho, czekać na telefon od ciebie i robić tylko to, co im każesz.
Conklin spojrzał na swego przyjaciela z poczuciem winy i troską w oczach.
– Napisanie takiego scenariusza może przerastać moje możliwości. – powiedział. – Boję się popełnić kolejny błąd. Na razie za mało wiem.
Bourne splótł palce, zacisnął szczęki i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się przez chwilę w rozłożone na stoliku wydruki. Nagle uspokoił się, usiadł wygodniej na kanapie i powiedział równie cicho jak przed chwilą Conklin: – W porządku, dowiesz się więcej. Już wkrótce.
– W jaki sposób?
– Ode mnie. Zdobędę dla ciebie informacje. Będę potrzebował nazwisk, adresów, metod stosowanych przez ochronę, nazw ulubionych restauracji i szczegółów wstydliwych słabostek. Powiedz swoim chłopcom, żeby wzięli się ostro do roboty. Mają siedzieć nawet całą noc, jeśli będzie trzeba.
– Co ty chcesz zrobić, do diabła?! – krzyknął Conklin, prostując się raptownie w fotelu. – Wedrzeć się do ich domów i między przystawką a głównym daniem wbić im igłę w dupę?!
– Akurat o tym nie myślałem – odparł z ponurym uśmiechem Jason. – Masz doprawdy zdumiewającą wyobraźnią.
– A ty jesteś wariatem! Wybacz mi, nie chciałem tego powiedzieć…
– Czemu nie? – Bourne łagodnie wzruszył ramionami. – Przecież to nie wykład o dynastii Manczu i Cing. Biorąc pod uwagę stan, w jakim znajduje się moja pamięć, aluzja do mego stanu psychicznego jest jak najbardziej na miejscu. – Jason umilkł na chwilę, po czym pochylił się do przodu i zaczął znowu mówić przyciszonym głosem. – Pozwól jednak, Aleks, że coś ci po wiem. Nie pamiętam wielu rzeczy, ale ta część mojego umysłu, którą uformowaliście ty i Treadstone, jest na swoim miejscu. Udowodniłem to w Hongkongu, Pekinie i Makau i udowodnię to jeszcze raz. Nie mam wyboru. Jeśli tego nie zrobię, stracę wszystko, co kocham… Zdobądź dla mnie te informacje, Aleks. Niektórzy spośród ludzi, których wymieniłeś, powinni być tu, w Waszyngtonie. Jakiś facet od zaopatrzenia…
– Dostawy dla Pentagonu – poprawił go Conklin. – Generał nazwiskiem Swayne. Poza tym niejaki Armbruster, przewodniczący Federalnej Komisji Handlu, Burton…
– Przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów – uzupełnił Bourne. – Admirał "Jack" Burton, dowódca Szóstej Floty.
– Ten sam. W dawnych czasach postrach Morza Południowochińskiego, obecnie największa z wielkich szych.
– Powtarzam: zagoń chłopców do roboty. Peter Holland na pewno ci pomoże. Znajdź mi wszystko o każdym z nich.
– Nie mogę.
– Co takiego?
– Mógłbym zdobyć coś takiego o naszych trzech filadelfijczykach, bo wiążą się bezpośrednio z operacją Mayflower, czyli z Szakalem, ale nie mogę ruszyć żadnego z pięciu – na razie pięciu – spadkobierców "Meduzy".
– Na litość boską, dlaczego? Musisz! Nie wolno nam tracić czasu!
– Czas przestanie mieć dla nas jakąkolwiek wartość, jeśli obaj będziemy martwi. Nie wiem, kto wtedy zająłby się Marie i dziećmi.
– O czym ty mówisz, do diabła?
– O tym, dlaczego się spóźniłem, dlaczego nie chciałem dzwonić do ciebie z Wirginii, dlaczego poprosiłem Charliego Casseta, żeby po mnie przy jechał, i dlaczego, dopóki go nie zobaczyłem, nie byłem pewien, czy w ogóle uda mi się do ciebie dotrzeć.
– Mógłbyś wyrażać się nieco jaśniej?
– Proszę bardzo. O tym, że interesują mnie byli uczestnicy "Meduzy", wiedzieliśmy tylko my dwaj, ty i ja.
– Podejrzewałem coś w tym rodzaju. Dziś po południu rozmawiałeś ze mną samymi ogólnikami. Zdziwiło mnie to, bo wiedziałem, gdzie jesteś i jakiego sprzętu używasz.
– Miejsce i sprzęt okazały się czyste. Casset powiedział mi później, że Agencja nie chce mieć żadnych zapisów prowadzonych tam rozmów, a to najlepsza gwarancja, jakiej można oczekiwać. Wierz mi, od razu zacząłem swobodniej oddychać, kiedy się o tym dowiedziałem.
Читать дальше