Na litość boską, kto to zrobił? Czyżby on i Bernardine popełnili okropny błąd, nie biorąc pod uwagę możliwości założenia przez Deuxieme lub paryską placówkę CIA podsłuchu w zajmowanym przez Bourne'a pokoju? Jeśli tak było w istocie, to ten fakt graniczył z niemożnością, gdyż dyskretne zainstalowanie niezbędnych urządzeń w tak krótkim czasie było po prostu nieprawdopodobne. Do pokoju musiałby się dostać obcy człowiek, ale jak? Przekupienie personelu nie wchodziło raczej w grę, bo ten już został przekupiony przez niejakiego monsieur Simona. Santos? Mikrofony umieszczone przez pokojówkę albo kelnera? Mało realne. Zaufany człowiek Szakala z pewnością nie usiłowałby zdemaskować swego chlebodawcy, szczególnie wtedy, gdyby postanowił zerwać umowę z Bourne'em. W takim razie kto? Jak? Jasonowi obserwującemu z przerażeniem i grozą scenę na bulwarze Lefebvre pytania te przelatywały przez głowę z oszałamiającą szybkością.
– Z rozkazu policji wszyscy mieszkańcy mają natychmiast opuścić budynek! – Słowa wydobywające się z głośnika odbiły się od murów metalicznym echem. – Za minutą przystąpimy do działań ofensywnych!
Do jakich działań ofensywnych?! – ryknął Jason w ciszy swego umysłu. Straciłem go! Wszyscy oszaleli! Kto to zrobił? Dlaczego?
Jako pierwsze otworzyły się drzwi u szczytu ceglanych schodów po lewej stronie budynku. Niski, otyły mężczyzna, ubrany w brudny podkoszulek i spodnie na szelkach, wyszedł przed próg, osłaniając rękami twarz przed oślepiającym blaskiem reflektorów.
– O co chodzi, messieurs? – zawołał drżącym głosem. – Ja jestem tylko zwykłym piekarzem i nic nie wiem o tej ulicy oprócz tego, że nie każą płacić wysokich czynszów! Czy to teraz przestępstwo?
– Pan nas nie interesuje, monsieur – padła odpowiedź przez głośnik.
– Jak to, ja was nie interesuję? Wpadacie tu jak jakaś armia, straszycie mi żonę i dzieci, a potem mówicie, że ja was nie interesuję? Co to za gada nie? Jesteście jakimiś cholernymi faszystami czy co?
Pośpieszcie się, pomyślał rozpaczliwie Jason. Na litość boską, pośpieszcie się! Każda sekunda zwłoki to dla Szakala minuta albo nawet godzina!
W chwilę potem otworzyły się drzwi po prawej stronie i na wysokim podeście pojawiła się zakonnica w czarnym habicie. W jej zachowaniu nie było ani śladu strachu lub niepokoju.
– Jak śmiecie?! – ryknęła niespodziewanie donośnym głosem. – Zakłócacie nam czas modlitewnego skupienia! Powinniście raczej błagać Pana, by zechciał darować wam wasze grzechy, niż przeszkadzać tym, którzy robią to za was!
– Ładnie powiedziane, siostro – odparł spokojnie oficer przez głośnik – ale otrzymaliśmy pewne informacje i mimo całego szacunku musimy prze szukać ten dom. Jeżeli będą siostry stawiały opór, zapomnimy o szacunku, ale i tak wykonamy rozkaz.
– Jesteśmy zakonem miłosierdzia świętej Magdaleny! – wykrzyknęła zakonnica. – W tym domu mieszkają świątobliwe kobiety, które całe swoje życie oddały Chrystusowi!
– Zdajemy sobie z tego sprawę, siostro, lecz mimo to musimy tam wejść. Jestem pewien, że władze dopilnują, żeby wynagrodzono wam wszelkie straty i niedogodności.
Tracicie czas, jęknął w duchu Bourne. On ucieka!
– Oby wasze dusze smażyły się po wsze czasy w piekle! Proszę, możecie zdeptać nasze święte progi.
– Nie wydaje mi się, żeby miała siostra prawo skazywać nas na wieczne potępienie za tak niewielką w gruncie rzeczy winę – odparł inny głos. – Proszę zaczynać, panie inspektorze. Przypuszczam, że pod tymi habitami znajdzie pan bieliznę, jaką nosi się raczej na placu Pigalle.
Bourne znał ten głos! To był Bernardine! Co się stało? Czyżby stary Francuz jednak nie był przyjacielem tylko zdrajcą, któremu udało się uśpić jego czujność gładkimi słówkami? Jeśli tak, to zginie jeszcze tej nocy!
Policjanci z brygady antyterrorystycznej z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału podbiegli do budynku i przywarli do kamiennych ścian po obu stronach schodów. Bulwar został zamknięty dla ruchu, a migające na dachach radiowozów jaskrawoniebieskie światła ostrzegały wszystkich przechodniów: trzymajcie się z daleka!
– Mogę już wejść? – zapytał żałosnym tonem piekarz. Nie otrzymawszy odpowiedzi, odwrócił się na pięcie i umknął do domu, podtrzymując opadające spodnie.
Do oddziału w czarnych mundurach dołączył cywil, z pewnością jego dowódca. Na znak dany przez niego głową funkcjonariusze popędzili w górę po schodach i wpadli do środka, minąwszy stojącą w drzwiach oporną zakonnicę.
Mokry od potu Jason przywarł plecami do muru, nie spuszczając wzroku z niepojętej sceny, rozgrywającej się zaledwie kilkanaście metrów od niego. Już wiedział kto, ale dlaczego? Czyżby człowiek, któremu ufał zarówno on, jak i Conklin, okazał się jeszcze jednym sługą Szakala? Boże, spraw, żeby to nie była prawda!
Kiedy po dwunastu minutach z wnętrza budynku zaczęli kolejno wychodzić uzbrojeni mężczyźni w czarnych mundurach, kłaniając się lub nawet całując dłoń triumfującej matki przełożonej, Bourne zrozumiał, że przeczucia nie omyliły ani jego, ani Aleksa.
– Bernardine! – ryknął wysoki funkcjonariusz policji z pierwszego radiowozu. – Jesteś skończony! Precz stąd! Zabraniam ci rozmawiać nawet z najniższym funkcjonariuszem Deuxieme, mało tego, nawet z facetem, który sprząta sracze! Skompromitowałeś się! Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym cię rozstrzelać…! Kryjówka największego terrorysty wszech czasów na bulwarze Lefebvre, dobre sobie! To zakon, ty cholerny idioto! Babski,
pieprzony zakon…! Znikaj, cuchnąca świnio! Spieprzaj, zanim niechcący pociągnę za cyngiel i wywalę ci flaki na ulicę, gdzie ich miejsce!
Bernardine, zataczając się, wypadł z samochodu; dwa razy potknął się i przewrócił, zanim udało mu się dotrzeć do chodnika. Jason z trudem powstrzymał się, żeby nie wybiec z ukrycia i nie pośpieszyć z pomocą przyjacielowi; musiał czekać. Radiowozy i furgonetka odjechały z wyłączonymi syrenami, ale Bourne w dalszym ciągu musiał pozostać na miejscu, obserwując na zmianę to weterana Deuxieme, to dom Carlosa. O tym, że naprawdę była to jego kryjówka, świadczyła obecność zakonnicy; Szakal wciąż kurczowo trzymał się utraconej wiary, wykorzystując ją jako znakomity parawan, ale kryło się za tym jeszcze coś więcej… Znacznie więcej.
Idący chwiejnym krokiem Bernardine znalazł się w cieniu wejścia do od dawna opuszczonego sklepu po drugiej stronie bulwaru. Jason opuścił swoją kryjówkę, przemknął błyskawicznie przez jezdnię i dopadł starego mężczyzny, który tymczasem oparł się o jedno z wystawowych okien, łapiąc powietrze gwałtownymi, płytkimi łykami.
– Na litość boską, co się stało? – wykrzyknął Bourne, chwytając go za ramiona.
– Spokojnie, mon ami… – wysapał Bernardine. – Ta świnia, z którą siedziałem w radiowozie… Jakiś polityk, który za wszelką cenę chciał się pokazać… Rąbnął mnie w pierś, a potem wyrzucił z samochodu. Już ci mówiłem, że nie znam wszystkich nowych ludzi, którzy ostatnio przyszli do Biura. Macie dokładnie te same problemy w Ameryce, więc proszę, oszczędź mi wykładu.
– Nawet przez myśl mi nie przeszło… To przecież ten dom, Bernardine! Ten, w którym byliście!
– To także pułapka.
– Co takiego?
– Skontaktował się ze mną Aleks. Też zdobył numer telefonu, ale zupełnie inny. Domyślam się, że nie zadzwoniłeś do Carlosa, choć kazał ci to zrobić?
– Nie. Miałem adres, więc chciałem go od razu zgarnąć. Zresztą, co za różnica? Przecież to tutaj!
Читать дальше