Odgarnęła włosy z twarzy, z dala od spoconego czoła, i poczuła krew w dłoni. Wyzwoliła się z kurtki i oderwała kawałek podszewki, wystarczająco duży, by zatamować krwotok w boku. Nałożyła garść śniegu na materiał i przyłożyła go do rany. Gwiazdy na niebie rozmnożyły się niespodzianie. Maggie zacisnęła powieki z bólu. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała zbliżający się czarny cień, który chwiał się między nagrobkami jak pijany. Sięgnęła po broń, jej palce trafiły na pustą kaburę. No tak, przypomniała sobie. Jej rewolwer leży gdzieś na dole w ciemności.
– Maggie? – zawołał „pijak”. Poznała głos Nicka i poczuła tak wielką ulgę, że na sekundę zapomniała o bólu.
Był cały w błocie i ziemi, i kiedy ukląkł przy niej, zemdliło ją od smrodu. Mimo to oparła się o niego, ciesząc się, że czuje jego silne ramię.
– Jezu, Maggie. Co ci się stało?
– Mam świeżą ranę. Widziałeś go? Złapałeś go?
Zobaczyła odpowiedź w jego oczach, i nie było to jedynie rozczarowanie, tylko coś znacznie więcej.
– Ten tunel to labirynt – powiedział bez tchu. – Zdaje się, że wybrałem złą drogę.
– Musimy go zatrzymać. Jest pewnie w kościele. Może i Timmy tam jest.
– Był.
– Co?
– Znalazłem pomieszczenie, gdzie go trzymał. Był tam płaszcz Timmy’ego.
– Musimy go znaleźć. – Usiłowała się podnieść, ale z powrotem upadła w jego ramiona.
– Chyba spóźniliśmy się, Maggie. – Słowa wolno przeciskały się przez jego gardło. – Widziałem też… była tam zakrwawiona poduszka.
Oparła głowę na jego piersi. Słuchała bicia jego serca, urywanego oddechu. Nie, to był jej oddech.
– Jezu, Maggie. Strasznie krwawisz. Muszę cię zawieźć do szpitala. Nie mam zamiaru jednej nocy stracić dwoje ludzi, których kocham.
Podtrzymywał ją, nieco chwiejnie pnąc się do góry. Uczepiwszy się go, podniosła się z trudem. Ból uderzał gwałtownymi dźgnięciami, piekąc i rwąc, jakby kawałki rozpalonego szkła przebijały się przez jej wnętrzności. Uwieszona na jego ramieniu nie wiedziała, czy się nie przesłyszała. Powiedział, że ją kocha?
– Maggie, pozwól, że cię zaniosę do dżipa.
– Widziałam, jak chodzisz, Morrelli. Wolę zaryzykować marsz na własnych nogach. – Wyprostowała się, zaciskając zęby z nieustającego bólu.
– Trzymaj się mnie.
Byli już o krok od dżipa, kiedy Maggie przypomniała sobie o skrzynce.
– Nick, zaczekaj. Musimy zawrócić.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY
– Christine. O mój Boże, to Christine.
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Nigdy nie słyszała w głosie swojego ojca takiego przerażenia. Jakież to niestosowne, że sprawia jej to przyjemność.
Kiedy ojciec i Lloyd Benjamin przyklękli obok niej, była w stanie powiedzieć jedynie:
– Eddie wie, gdzie jest Timmy.
Christine patrzyła w gwiazdy. Bez trudu znalazła Wielką Niedźwiedzicę. To jedyny gwiazdozbiór, który zawsze potrafiła odnaleźć na niebie. Na miękkim łóżku ze śniegu, pod cudownie ciepłym gryzącym wełnianym kocem, nie zauważyła, że leży na poboczu drogi. Gdyby tylko mogła oddychać, nie krztusząc się krwią, może zdołałaby zasnąć.
Rzeczywistość powróciła w krótkich atakach bólu i pamięci. Eddie pieszczący jej pierś. Metal walący w jej nogi i klatkę piersiową. I Timmy, o Boże, Timmy. Poczuła smak łez i przygryzła wargę, żeby je powstrzymać. Spróbowała usiąść, ale ciało nie rozumiało jej rozkazów. Oddychanie bolało. Czy nie można by przestać oddychać chociaż na kilka minut?
Wtem, nie wiadomo skąd, pojawiły się światła samochodu, wyjeżdżającego zza zakrętu i toczącego się wprost na nią. Usłyszała zgrzyt hamulców. Żwir uderzył o metal. Koła zahamowały z poślizgiem. Światła oślepiły ją. Kiedy dwa wydłużone cienie wyłoniły się z auta i podeszły do niej, wyobraziła sobie, że to kosmici z bulwiastymi głowami i wytrzeszczonymi oczami. Potem dotarło do niej, że to kapelusze nadawały ich głowom ów przesadny rozmiar.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY DRUGI
Nick robił wszystko, żeby Maggie została w samochodzie. Powstrzymali jakoś krwawienie, ale nie wiadomo było, ile krwi już straciła. Nie mogła utrzymać się na nogach, jej twarz była biała jak ściana. Prawdopodobnie miała też halucynacje.
– Nie rozumiesz, Nick – ciągnęła uparcie.
Był gotów wziąć ją na ręce i wrzucić do dżipa. Wystarczy, że nie pozwala mu zawieźć się do szpitala.
– Sam sprawdzę, co jest w tej głupiej skrzyni – oświadczył. – A ty tu zaczekasz.
– Nick, poczekaj. -Wbiła palce w jego ramię, wijąc się z bólu. – Tam może być Timmy.
– Co?
– W skrzyni.
Poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Oparł się o maskę dżipa.
– Dlaczego ten skurwiel miałby to zrobić? – wykrztusił przez zaciśnięte gardło.
Nie chciał nawet wyobrażać sobie, że Timmy może być wpakowany do skrzyni. Martwy. Ale czyż takie myśli nie przychodziły mu już do głowy? – To nie w jego stylu.
– Cokolwiek jest w tej skrzyni, może mi się bardzo przydać.
– Nie rozumiem.
– Pamiętasz ostatni list? Jeśli ten szaleniec wie o Stuckym, może uciec się do jego metod. Nick, w tej skrzyni naprawdę może być Timmy. A jeśli nie, i tak nie powinieneś na to patrzeć.
Spojrzał na nią. Miała twarz umazaną błotem i krwią. Ziemia i pajęczyny kleiły się do jej włosów. Zaciskała z bólu wargi. I mimo to chciała go przed czymś uchronić.
Zakręcił się na pięcie i zaczął się wspinać na wzgórze.
– Nick, poczekaj.
Zignorował jej wołanie. Przecież bez jego pomocy nie ruszy się, nie będzie w stanie iść za nim.
Przy stopniach, które odkryła Maggie, zawahał się. Zmusił się jednak, żeby ruszyć na dół. W pomieszczeniu panował potworny zaduch. Nick znalazł metalowy pręt i rewolwer Maggie, który schował do kieszeni. Wsadził latarkę i pręt pod pachę i podniósł skrzynię, powoli niosąc ją po stopniach do góry. Ledwo ją dźwigał, mięśnie dawały mu się we znaki.
Na górze czekała na niego Maggie, oparta o jeden z nagrobków. Była jeszcze bledsza.
– Daj, Nick, ja to zrobię – upierała się, wyciągając rękę po pręt.
– Dam sobie radę, Maggie.
Wsadził pręt pod wieko i zaczął je podważać. Nie było to łatwe, mocował się przez dłuższą chwilę. Wreszcie gwoździe zaskrzeczały, echo poniosło upiorny dźwięk przez ciemność. Zapach śmierci dominował nad lekkim wiatrem i chłodem. Kiedy wreszcie wieko odskoczyło, Nick znowu się zawahał, jakby chciał oddalić to, co nieuchronne. Maggie zbliżyła się i do końca uniosła drewnianą pokrywę.
Oboje natychmiast cofnęli się, ale nie z powodu smrodu. Starannie wciśnięte i zapakowane w białą materię leżało tam drobne, delikatne ciało Matthew Tannera.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY TRZECI
Timmy nie widział przed sobą żadnej drogi ucieczki, nie miał też gdzie się schować. Ześliznął się w dół brzegu, tuż przy wodzie. Czy zdołałby przepłynąć rzekę? Popłynąć pod prąd? Przyglądał się czarnemu, złowrogiemu nurtowi, który mijał go w pędzie. Był za silny, za szybki i o wiele za zimny.
Nieznajomy zatrzymał się, żeby dokończyć papierosa. W ciszy Timmy słyszał, że mężczyzna mruczy coś pod nosem, jednak słowa były niezrozumiałe. Co i rusz kopał do wody jakiś kamień albo grudkę ziemi. Był już tak blisko, że krople trafiały w Timmy’ego.
Musi uciekać, z powrotem popędzić do lasu. Tam przynajmniej znalazłby kryjówkę. Nie schowa się przecież w wodzie, bo tam czekała go pewna śmierć. Wiedział już, że chłód może zabijać. Czuł to, bo coraz bardziej drżał z zimna. Zastanawiał się, jak długo wytrzyma te bolesne ukłucia lodowatych igiełek. A w wodzie byłoby jeszcze gorzej.
Читать дальше