Dobrze, że chociaż znalazła bezpieczną kryjówkę, z której mogła obserwować tych dwoje, mężczyznę i kobietę, siedzących przy buchającym ogniu. Choć niechętnie, ale musiała przyznać, że smażąca się ryba pachniała doskonale. Z żołądka Max dobyło się głośne burczenie, co przypomniało jej, jak dawno niczego nie miała w ustach.
Pragnęła mieć kogoś, z kim mogłaby porozmawiać.
Lekarka i jej przyjaciel siedzieli na krawędzi wzgórza i patrzyli na zachód słońca. Opadające ku horyzontowi słońce było w kolorze pomarańczowej marmolady, zmieszanej z dżemem z winogron. J-E-Ś-Ć, pomyślała Max. D-Ż-E-M. Kiedy tak siedziała, podziwiając ten sam zachód słońca, co dwoje nieznajomych, czuła się, jakby była razem z nimi. Może źle ich oceniła? Gdyby poszła do nich i grzecznie poprosiła, czy pomogliby jej? Lubiła myśleć, że życie mogłoby się okazać tak proste. Ale wiedziała, że to mrzonki.
Bacznie obserwowała mężczyznę i kobietę, pogrążonych w rozmowie. Widać było, że się lubią.
Max miała mieszane uczucia w stosunku do tej lekarki. Bardzo chciała jej zaufać. Tak nakazywał instynkt. Ale z drugiej strony, jakże mogła dać wiarę słodkim słówkom, bezustannie powtarzanym jak zaklęcie: „nie bój się, nic złego ci nie zrobię”?
Potem ci dwoje zaczęli jeść kolację; na ten widok Max poczuła wilczy głód. Wsłuchała się w ich rozmowę; udało jej się nawet wychwycić parę słów. „…Cierń w boku…za wzgórzem…maścią odkażającą…”
Pragnęła usiąść przy tych ludziach i zjeść chociaż pieczonego kartofla. Ziemniaki też były żywymi stworzeniami, ale mówi się trudno.
Max nachyliła się do przodu, chcąc lepiej ich widzieć. Co tam się dzieje? Co oni robią?
Lekarka podeszła do mężczyzny i kucnęła przy nim. Następnie zaczęła go rozbierać; najpierw zdjęła mu koszulę. Mężczyzna jednak był silniejszy od lekarki i powalił ją na ziemię! Co on jej robił?
Położył się na ładnej lekarce, ale ona nie odepchnęła go, nawet nie próbowała z nim walczyć. Najpierw wybuchnęli śmiechem, a potem zaczęli się całować.
– Tokują – wyszeptała Max.
Uklękłam przy Kicie z apteczką w dłoni. Zaczęłam ostrożnie rozpinać jego koszulę, a potem wyciągnęłam ją ze spodni. Kit skrzywił się z bólu, wywołanego tarciem szorstkiego materiału o ranę.
– Przepraszam – powiedziałam. – Przepraszam.
– Nic się nie stało, Frannie. Ból to moja specjalność.
Blask bijący od ogniska tańczył na napiętych mięśniach jego klatki piersiowej, porośniętej jasnymi włosami. Sięgnęłam niezgrabnie po maść i o mało jej nie upuściłam. Zakrętka wylądowała na ziemi.
Wycisnęłam sobie maść na palce i ostrożnie dotknęłam skóry Kita. Dziwne. Palce mi lekko drżały. Nie słyszałam nic prócz swojego oddechu, ale byłam w pełni skoncentrowana na tym, co robię.
Dlatego zdziwiłam się, kiedy Kit delikatnie chwycił mnie za rękę.
– Co, boli? – spytałam.
Potrząsnął głową.
– Nie, ale dłużej już tego nie wytrzymam, Frannie.
Następnie objął mnie w talii, uniósł i położył na ziemi, pośród traw i igieł sosnowych. Trzeba przyznać, że był silny – ważył pewnie z dziewięćdziesiąt kilogramów – ale przy tym bardzo czuły.
Chwyciłam go mocno za szyję. Kit przyciągnął mnie do siebie i w moje udo wpiła się jego męskość. Nie odczuwałam najmniejszego strachu i ani trochę się nie wahałam. To mnie zdziwiło, a właściwie zaszokowało, ale cóż, stało się.
Wpiłam się pożądliwie w usta Kita; były tak słodkie i świeże, jak sobie to wyobrażałam. Pragnęłam poczuć słony smak jego języka, pragnęłam, by mnie dotykał, by jego jednodniowy zarost drapał moje policzki. Pożądałam Kita tak, że dla mnie samej było to potężnym zaskoczeniem.
Kit delikatnie musnął dłonią moje piersi, ale w pieszczotach przeszkadzały nam ubrania. Z moich ust wyrwał się cichy jęk. Chciałam, by Kit jak najszybciej mnie rozebrał. Pociągnęłam jedną ręką podkoszulek ku górze, drugą zmagając się z jego szortami. Już dawno tak się nie czułam.
Kit spojrzał na mnie. Jego oczy były ciepłe, szczere, i, co najważniejsze, uczciwe. W tej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo mi na nim zależy. Poczułam się jak rażona gromem. W najśmielszych marzeniach nie przewidywałam, że mogłoby spotkać mnie coś takiego. Było to trochę przerażające, ale jednocześnie cudowne i niewiarygodnie podniecające.
Nadszedł czas, by odreagować dwa lata rozpaczy i tłumienia uczuć. Kit zacisnął dłoń na pasku moich szortów, usiłując go rozpiąć. Następnie rozsunął mi rozporek. Nie opierałam się. Topniałam pod jego dotykiem.
Kit zsunął mi szorty po kolana. Poczułam na udach chłodny podmuch wiatru. Zadygotałam. To była cudowna chwila, jeszcze piękniejsza dzięki temu, że nadeszła tak nagle, zupełnie niespodziewanie.
Wyciągnęłam rękę do jego paska. Zaczęłam zmagać się ze sprzączką, kiedy usłyszałam, że Kit wymawia moje imię. Aż dreszcz mnie przeszedł.
– Frannie, Frannie. Zaczekaj. Przestań.
„Zaczekaj”? „Przestań”?
Zmusiłam się, by spojrzeć Kitowi w twarz. Wydawało się, że ktoś nagle włączył światło. Zamrugałam oczami w zdumieniu. „Zaczekaj”? „Przestań”?
– Chyba powariowaliśmy – wydyszał. – Przecież nie wiem, gdzie będę w przyszłym tygodniu. – Westchnął ciężko. – Nawet nie wiem, gdzie będę jutro.
Miałam ochotę zapytać: „i co z tego”, ale ugryzłam się w język. Ogarnął mnie niewypowiedziany smutek. Jakaś mała cząstka mojego umysłu, która zachowała zdolność rozsądnego myślenia, podpowiedziała mi, że nie będę kochała się z Kitem i że niełatwo się z tym pogodzę. Z pewnością nigdy nie zapomnę ani tej nocy w górach, ani jego.
Skinęłam głową.
– Dobrze – powiedziałam.
– Dobrze?
– Dobrze. Masz rację. Nie pomyślałam. Powstrzymajmy się, zanim popełnimy duży błąd.
– Przepraszam – wyszeptał z twarzą w moich włosach. – Naprawdę chcę to zrobić. Uwielbiam być z tobą. Tylko że…
Położyłam mu palec na ustach.
– Nic nie mów – powiedziałam. Potem długo leżeliśmy wtuleni w siebie, dotąd, aż ucichło łomotanie naszych serc. Nie udało mi się jednak w pełni ochłonąć.
Pocałowaliśmy się znowu, tym razem delikatniej, bardziej konwencjonalnie. Na znak, że możemy zostać przyjaciółmi? Po chwili wstałam i podciągnęłam szorty.
Znalazłam śpiwór tam, gdzie go zostawiłam przed kilkoma godzinami, i położyłam po drugiej stronie ogniska. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno było mi tak dobrze, a teraz ogarniał mnie tak głęboki smutek?
– Frannie – powiedział Kit.
– Hm? – mruknęłam chrapliwym szeptem. „Hm”?
– Połóż się tu, koło mnie.
Zawahałam się. Potrząsnęłam w milczeniu głową. Chyba dawała o sobie znać moja urażona duma. „Zaczekaj”? „Przestań”?
– Zrób to – poprosił i dodał, już łagodniejszym tonem: – Proszę. Jestem gliną, pamiętasz? Ty jesteś osobą cywilną. Mam broń. Muszę cię widzieć, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo.
Aha. Rzeczywiście, on miał broń.
W tej chwili tylko to się liczyło. Chrzanić mój doktorat z weterynarii. Cóż z tego, że byłam szybsza, lepsza we wspinaczce od tego faceta i że spędziłam w tych górach wiele nocy, bez pistoletu i mężczyzny. Podniosłam śpiwór i rozłożyłam go obok Kita. Zrobiłam, o co mnie prosił.
– Przepraszam – wyszeptał, zanim zapadłam w sen. – Naprawdę mi przykro.
Читать дальше