Pojechaliśmy do domku kobiety. Znów przerażający widok. Leżała groteskowo poskręcana na podłodze w kuchni. Przypomniały mi się ciała Brianne i Errola Parkerów. Supermózg ukarał swoją ofiarę.
Technicy FBI już się krzątali na miejscu. Betsey i ja nie mieliśmy tam nic do roboty. Skurwiel przyjechał właśnie do Hartford, może jeszcze nadal tu był. Wyraźnie naigrawał się z nas.
Jeszcze nie prowadziłem takiego stresującego śledztwa. Kto stoi za tymi wszystkimi napadami i morderstwami? Dlaczego nie możemy go wytropić? Kim jest ten Supermózg, do cholery? Czy rzeczywiście był w Hartford w nocy i tego ranka? Po co tak ryzykuje?
Siedziałem w centrali MetroHartford prawie do siódmej wieczorem. Starałem się tego nie okazywać, ale miałem dosyć tej roboty. Przesłuchałem jeszcze kilka osób, potem poszedłem do biura personalnego poczytać listy z pogróżkami. Były ich całe sterty. Pisali je głównie rozżaleni i wściekli członkowie rodzin, którym odmówiono prawa do odszkodowania i ci, którzy uważali, że sprawy ciągną się zbyt długo. Przez godzinę rozmawiałem z szefową ochrony budynku, Jeny Mayer. Pracowała niezależnie od Steve’a Boldinga – on był tylko zewnętrznym konsultantem. Zaznajomiła mnie z procedurami sprawdzania poczty, gróźb podłożenia bomby, e-maili z pogróżkami i podejrzanych przesyłek, które mogłyby eksplodować.
– Byliśmy przygotowani na wszystko – powiedziała. – Tylko nie na to, co się stało.
Miałem ciężki dzień. Wciąż widziałem w wyobraźni otrutą kobietę. Supermózg chciał, żeby urodziła mu dziecko. Prawdopodobnie nie miał zatem dzieci. Pragnął mieć potomka, maleńki okruch nieśmiertelności.
Wróciłem do Waszyngtonu ostatnim wieczornym samolotem. Przyjechałem do domu kilka minut po jedenastej. W kuchni paliło się światło, na górze było ciemno. Dzieci widocznie już spały.
– To ja – oznajmiłem, uchylając skrzypiące drzwi kuchenne. Pomyślałem, że trzeba je nasmarować. Znów zaniedbałem naprawy domowe.
– Wyłapałeś wszystkich bandytów? – zapytała od stołu babcia. Przed nią leżała książka Kolor wody.
– Idziemy w dobrym kierunku. Przestępca popełnił w końcu kilka błędów. Za bardzo ryzykuje. Niedługo go złapiemy. Mam nadzieję. Ciekawa książka?
Chciałem zmienić temat. Byłem w domu, nie w pracy.
Wydęła wargi w lekkim uśmiechu.
– Mam nadzieję. Ładny opis sztormu. Ale nie rób uników. Siadaj i opowiadaj.
– A mogę mówić na stojąco? Chciałbym zrobić sobie coś do jedzenia.
Zmarszczyła brwi i pokręciła głową z niedowierzaniem.
– W samolocie nie dali ci kolacji?
– Owszem. Prażone orzeszki w miodzie i mały kubek coli. Menu pasowało do całego dnia. Dobry ten kurczak?
Przechyliła głowę na bok i przyjrzała mi się.
– Do niczego. Nigdy mi nie wychodzi. A jak myślisz? Oczywiście, że dobry! To dzieło sztuki kulinarnej.
Przestałem zaglądać do lodówki i odwróciłem się do niej.
– Przepraszam. Czy przypadkiem się nie kłócimy?
– Ależ skąd. Wiedziałbyś, gdyby tak było. Co słychać? Bo u mnie wszystko dobrze. A ty znów za ciężko pracujesz. Ale chyba ci to odpowiada, prawda? Pogromca Smoków ze swoim nieodłącznym mieczem.
Wyjąłem kurczaka z lodówki. Umierałem z głodu. Pewnie mógłbym go zjeść na zimno.
– Może to cholerne śledztwo wkrótce się skończy – powiedziałem.
– Ale będą następne. Któregoś dnia widziałam ładne zdanie: „Zawsze może być lepiej, a potem się umiera”. Co o tym myślisz?
Pokiwałem głową i westchnąłem.
– Ty też masz dosyć życia z detektywem z wydziału zabójstw? Nie mogę mieć o to pretensji.
Babcia skrzywiła się.
– Ależ nie. Wręcz przeciwnie. Bardzo to lubię. Ale rozumiem, dlaczego inni mogą tego nie lubić.
– Ja również. Zwłaszcza w takie dni, jak dziś. Nie podoba mi się to, co zaszło między mną i Christine. Jestem wściekły i przybity. Ale wiem, czego się bała. Ja także się tego boję.
Babcia wolno pokiwała głową.
– Nawet jeśli to nie może być Christine, potrzebujesz kogoś. Jannie i Damon też. To powinno być dla ciebie najważniejsze.
Wrzuciłem zimnego kurczaka i dodatki do rondla.
– Spędzam z dziećmi mnóstwo czasu. Ale popracuję nad tym.
– Jak, Alex? Zawsze pracujesz nad dochodzeniami. Ostatnio to wydaje się dla ciebie najważniejsze.
Zabolała mnie ta uwaga. Czyżby to było prawdą?
– Ostatnio popełniono serię brutalnych morderstw. Ale znajdę sobie kogoś. Chyba ktoś mnie zechce?
Babcia zachichotała.
– Może jakiś seryjny zabójca. Na pewno są tobą zainteresowani.
Około pierwszej poszedłem w końcu na górę. Byłem na szczycie schodów, gdy zadzwonił telefon. Jasna cholera! Zakląłem i wpadłem do mojego pokoju. Podniosłem słuchawkę, zanim obudził się cały dom.
– Tak?
– Przepraszam, Alex. To ja – usłyszałem szept Betsey.
– Nic nie szkodzi. – Ucieszyłem się, że zadzwoniła. – Co się stało?
– Dobra wiadomość. Mamy przełom w śledztwie. Piętnastoletnia dziewczyna z Brooklynu zgłosiła się do MetroHartford po nagrodę. Powiedziała, że jej ojciec brał udział w porwaniu autokaru. Zna też pozostałych. W Nowym Jorku potraktowali to bardzo poważnie. Alex, podejrzanymi są tamtejsi detektywi. Supermózg jest gliniarzem!
Supermózg jest gliniarzem… To by wyjaśniało wiele spraw. Na przykład, skąd tyle wie o ochronie banków. I o nas.
O piątej piętnaście rano spotkałem się z Betsey i czterema agentami na lotnisku Bolling. Helikopter już czekał. Wystartowaliśmy w takiej mgle, że po paru sekundach ziemia przestała być widoczna.
Byliśmy bardzo podnieceni i zaciekawieni. Betsey siedziała z przodu ze starszym agentem Doudem. Włożyła szary kostium i białą bluzkę. Znów wyglądała poważnie i oficjalnie. Michael Doud dał mi akta pięciu nowojorskich detektywów.
Byli z Brooklynu. Pracowali w sześćdziesiątym pierwszym komisariacie niedaleko Coney Island i Sheepshead Bay. W ich okręgu działały gangi rosyjskie, azjatyckie, latynoskie i murzyńskie oraz mafia. Podejrzani służyli w policji od dwunastu lat i przyjaźnili się ze sobą.
Z ich kartotek wynikało, że są „dobrymi gliniarzami”. Ale nie bez skazy. Zbyt często używali broni, nawet jak na ludzi z wydziału narkotyków. Trzej z nich byli ciągle karani dyscyplinarnie. Żartobliwie mówili do siebie „goomba”, od włoskiego słowa oznaczającego kumpla. Przywódca paczki nazywał się Brian Macdougall.
W aktach znalazłem około sześciu stron o jego piętnastoletniej córce, naszym świadku. Chodziła do gimnazjum sióstr urszulanek i miała niewielu przyjaciół. Nowojorskim detektywom, którzy ją przesłuchiwali wydawała się odpowiedzialna, solidna i wiarygodna. Doniosła na ojca dlatego, że pił i bił matkę. Według niej, to on i jego koledzy porwali autokar.
Nareszcie byłem zadowolony. Tak właśnie zazwyczaj wyglądała policyjna robota. Zarzucało się wiele sieci i przynajmniej w jedną zawsze coś się złapało. Informacje pochodziły najczęściej od któregoś spośród krewnych lub przyjaciół przestępcy. Jak teraz od rozżalonej córki chcącej ukarać ojca.
O siódmej trzydzieści weszliśmy do sali konferencyjnej na Police Plaza jeden. Nowojorscy gliniarze nazywają ten budynek „Wielkim Gmachem”. Czekało na nas kilku miejscowych funkcjonariuszy, łącznie z szefem detektywów. Reprezentowałem policję waszyngtońską, bo Kyle Craig uważał, że powinienem znać opowieść dziewczyny z pierwszej ręki.
Читать дальше