Na kłopoty z przełykaniem zaaplikowałem syrop z cebulicy – zioła zanurzonego w roztworze taniny – który jest doskonałym środkiem wykrztuśnym. Zwykle specyfik ten jest bardzo skuteczny, tym razem jednak ani trochę nie ulżył umierającemu.
Gdy komandor Fitzjames stracił władzę w rękach, a potem w nogach, próbowałem ratować go peruwiańskim winem z liści koki – bardzo silną mieszanką wina i kokainy – a także lekarstwem wytwarzanym ze sproszkowanych rogów jelenia, o bardzo silnym zapachu amoniaku, oraz roztworem kamfory. Wszystkie te środki, podawane w dawkach dwa razy mniejszych, niż zaaplikowałem komandorowi, często powstrzymują paraliż, a nawet likwidują jego skutki.
Nie pomogły. Paraliż ogarnął wszystkie kończyny komandora Fitzjamesa. Wymioty i skurcze miotały jego ciałem długo po tym, jak nie mógł już mówić ani wykonywać żadnych kontrolowanych ruchów.
Przynajmniej jednak paraliż narządów mowy uwolnił pozostałych marynarzy od pełnych bólu krzyków umierającego dowódcy Erebusa. Ja jednak widziałem jego mękę i usta otwarte w niemym krzyku jeszcze przez cały ostatni dzień jego życia.
Dziś rano, czwartego i ostatniego dnia męczarni komandora Fitzjamesa, paraliż dosięgnął płuc i mięśni układu oddechowego. Przez cały dzień komandor walczył o każdy oddech. Wraz z Lloydem i komandorem Crozierem, który spędził wiele godzin przy łożu swego umierającego przyjaciela, sadzaliśmy Fitzjamesa lub trzymaliśmy go prosto, a nawet prowadziliśmy wokół namiotu, trzymając pod ręce jego bezwładne ciało, byle tylko ułatwić pracę jego słabnącym płucom.
W akcie desperacji zaaplikowałem komandorowi tynkturę z lobelii, brązowawy roztwór indyjskiego tytoniu, który w istocie jest niemal czystą nikotyną – wlałem ów roztwór do gardła komandora, masując jednocześnie jego sparaliżowaną szyję i przesuwając tym samym ciecz w dół przełyku, zupełnie jakbym karmił umierające pisklę. Tynktura z lobelii była najlepszym środkiem pobudzającym oddychanie, jaki jeszcze pozostał w mej uszczuplonej apteczce, gorąco polecanym przez nieodżałowanego doktora Peddiego. „Podniósłby Jezusa z martwych dzień wcześniej”, mawiałPeddie, kiedy był w dobrym humorze.
W tym wypadku tynktura nie przyniosła żadnej zmiany.
Należy pamiętać, że jestem chirurgiem, a nie lekarzem ogólnym. Specjalizowałem się w anatomii i chirurgii. Lekarze ogólni badają i przepisują lekarstwa, chirurdzy kroją. Robię jednak wszystko, co w mojej mocy, wykorzystując wszelkie środki, jakie zostawili mi moi zmarli koledzy.
Długa agonia komandora Fitzjamesa była również przerażająca dlatego, że komandor przez cały ten czas zachowywał pełną świadomość – gdy wymiotował i wił się z bólu, gdy stracił głos i zdolność przełykania, gdy ogarniał go paraliż, gdy wreszcie z coraz większym trudem wciągał powietrze do płuc. Widziałem panikę i grozę w jego oczach. Jego umysł był w pełni sprawny, podczas gdy otaczające go ciało umierało. Nie mógł w żaden sposób zapobiec tej okrutnej torturze, patrzył na mnie jedynie błagalnym wzrokiem. Ja także nie mogłem mu pomóc.
Chwilami miałem ochotą podać mu śmiertelną dawką czystej kokainy, by położyć kres jego cierpieniom, powstrzymywała mnie jednak przysięga Hipokratesa i wiara chrześcijańska.
W takich momentach wychodziłem na zewnątrz i płakałem bezgłośnie, bacząc, by nie zobaczył mnie przy tym żaden z oficerów lub marynarzy.
Komandor Fitzjames umarł dzisiejszego popołudnia, osiem minut po godzinie trzeciej. Dziś mamy szósty dzień czerwca, roku pańskiego 1848.
Marynarze wykopali już dlań płytki grób i przygotowali stertą kamieni. Na pogrzebie pojawili sią wszyscy, którzy tylko mogli sią ubrać i ustać o własnych siłach. Wielu spośród tych, którzy przez ostatnie trzy lata służyli pod komendą Fitzjamesa, płakało. Choć było dziś wyjątkowo ciepło – piąć do dziesięciu stopni powyżej temperatury zanuirzania wody – z północnego zachodu wiał zimny wiatr, który zamieniał łzy w kryształki lodu.
Żołnierze, którzy pozostali jeszcze przy życiu, oddali salwę honorową.
Z pobliskiego wzgórza zerwała się wtedy pardwa, która poleciała w stronę paku.
Nad tłumem podniósł się głośny jęk. Nie był to jednak wyraz żalu po odejściu komandora Fitzjamesa, lecz po zaprzepaszczonej szansie na zdobycie choćby odrobiny mięsa. Nim żołnierze ponownie załadowali muszkiety, ptak był już poza ich zasięgiem.
Później, jakieś pół godziny temu, komandor Crozier zajrzał do izby chorych i poprosił mnie, bym wyszedł na zewnątrz.
– Czy komandor Fitzjames umarł na szkorbut? – spytał krótko. Przyznałem, że moim zdaniem nie. Przyczyną śmierci było coś znacznie groźniejszego.
– Komandor Fitzjames podejrzewał, że steward, który usługiwał jemu i innym oficerom po śmierci Hoara, próbował go otruć – wyszeptał komandor. – Czy to możliwe?
– Bńdgens? – zdumiałem się głośno. Za głośno. Byłem zszokowany. Zawsze lubiłem tego oczytanego stewarda.
Crozier pokręcił głową.
– Od dwóch tygodni oficerom Erebusa usługiwał Richard Aylmore – powiedział. – Czy to mogła być trucizna, doktorze Goodsir?
Zawahałem się. Potwierdzając podejrzenia komandora, wydałbym wyrok śmierci na Aylmorea. Steward mesy młodszych oficerów został już kiedyś ukarany chłostą za nazbyt aktywny udział w Wielkim Weneckim Karnawale. Aylmore był także przyjacielem i powiernikiem mata uszczelniacza z Terroru, człowieka chytrego i podejrzanego. Wszyscy wiedzieliśmy, że i Aylmore jest człowiekiem małego ducha.
– Owszem, to mogła być trucizna – odparłem wreszcie. – Ale być może Aylmore podawał ją całkiem nieświadomie.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – spytał Crozier. Komandor był tak zmęczony, że jego biała skóra dosłownie lśniła w blasku gwiazd.
– Oficerowie jedzą największe porcje z ostatnich konserw Goldnera, które zabraliśmy ze sobą. W tej żywności znajduje się czasem nieznana, lecz śmiertelnie groźna trucizna. Nikt nie wie, co to jest. Być może to jakieś mikroskopijne, niewidoczne dla naszych oczu żyjątko.
– Nie poczulibyśmy, że jedzenie jest zepsute? – wyszeptał Crozier. Pokręciłem ze smutkiem głową.
– Nie. Ta trucizna ma straszliwą moc, odbiera najpierw głos, a potem paraliżuje całe ciało, nie można jej jednak wyczuć zmysłem węchu ani smaku. Jest niewidzialna jak sama śmierć.
Crozier zastanawiał się nad tym przez dłuższy czas.
– Każę wszystkim odstawić jedzenie z puszek na trzy tygodnie – rzekł wreszcie. – Na razie muszą nam wystarczyć nadpsute resztki solonej wieprzowiny i suchary. Będziemy je jeść na zimno.
– Ludzie nie będą z tego zadowoleni – odpowiedziałem szeptem. – Zupy i warzywa z puszek to jedyne ciepłe pożywienie, jakie dostają podczas marszu, Kiedy zostaną tego pozbawieni, mogą się buntować.
Crozier uśmiechnął się w odpowiedzi w taki sposób, że aż przeszedł mnie dreszcz.
– Więc nie wszyscy zostaną pozbawieni jedzenia z puszek – syknął. – Steward nadal będzie je jadł; dokładnie te same konserwy, którymi karmił Fitzjamesa. Dobranoc, doktorze Goodsir.
Wróciłem do izby chorych, sprawdziłem, czy któryś z moich podopiecznych nie potrzebuje mojej pomocy, wsunąłem się do śpiwora i ułożyłem moje przenośne mahoniowe biurko na kolanach.
Читать дальше