Oczywiście jednak ze względu na okoliczności, w jakich się obecnie znajdujemy, i brak jakichkolwiek przyrządów naukowych, nie mam najmniejszych szans na dokonanie takiego odkrycia. Jedyne, co mogę zrobić, to namawiać wszystkich, by jedli świeże mięso, gdyby tylko nasi myśliwi przynieśli takowe do obozu – myślę, że nawet zwykły tłuszcz wzmocniłby nasze organizmy i uchronił je choć trochę przed szkorbutem.
Ale nasi myśliwi nie znaleźli żadnych żywych stworzeń, które mogliby upolować, a lód jest zbyt gruby, by udało nam się wyrąbać w nim przerębel i nałowić ryb.
Poprzedniego wieczora komandor Fitzjames wstąpił do izby chorych – czyni to na początek i koniec każdego dnia, kiedy już dokona obchodu całego obozu i może mnie spokojnie wypytać o stan poszczególnych pacjentów – a ja znalazłem w sobie dość śmiałości, by zadać mu pytanie, które dręczyło mnie już od wielu tygodni.
– Komandorze – powiedziałem – może pan nie odpowiadać na to pytanie, jeśli jest pan zbyt zmęczony albo jeśli nie uztuz pan tego za stosowne, bo bez wątpienia nie jest to pytanie zbyt mądre, ale zastanawiam się już od pewnego czasu… dlaczego aż osiemnaście łodzi? Zabraliśmy wszystkie łodzie z Erebusa i Terroru, ale mamy tylko stu pięciu ludzi.
– Proszę wyjść ze mną na zewnątrz, jeśli pan może, doktorze Goodsir – odrzekł komandor.
Przykazałem Henry‘emu Lloydowi, mojemu pomocnikowi, by czuwał nad chorymi, i wraz z komandorem Fitzjamesem wyszedłem na zewnątrz. Zauważyłem, że jego broda, która wcześniej wydawała mi się ruda, w rzeczywistości była siwa, a czerwoną barwę nadawała jej zaschnięta krew.
Komandor zabrał ze sobą lampę i poprowadził mnie na żwirową plażę.
Oczywiście nie była to plaża, o którą leniwie biły fale ciemnego morza. Wzdłuż zamarzniętego brzegu ciągnął się pas gór lodowych, które tworzyły barierę oddzielającą nas od paku.
Komandor Fitzjames podniósł wyżej lampę i oświetlił łodzie ułożone wzdłuż brzegu.
– Co pan widzi, doktorze? – spytał.
– Łodzie – odparłem, czując się jak ostatni głupiec, którym zresztą byłem.
– Widzi pan jakieś różnice między nimi? – spytał ponownie Fitzjames. Przyjrzałem im się uważniej.
– Pierwsze cztery nie są na saniach – odrzekłem. Zauważyłem to już pierwszego wieczora, kiedy tu przybyliśmy. Nie miałem pojęcia, dlaczego pan Honey przygotował specjalne sanie dla wszystkich pozostałych łodzi, a dla tych czterech nie. Wyglądało to jak karygodne niedbalstwo.
– Zgadza się, ma pan rację. – Komandor skinął głową. – Te cztery to łodzie wielorybnicze, welboty z Erebusa i Terroru. Mają trzydzieści stóp długości. Są lżejsze od pozostałych. Bardzo wytrzymałe. W każdej jest po sześć wioseł. Mogą płynąć w obie strony jak kanu… widzi pan to?
Rzeczywiście. Dopiero wtedy zauważyłem, że welboty mają dwa dzioby, jak kanu.
– Gdybyśmy mieli dziesięć takich łodzi, nie byłoby problemu – kontynuował komandor.
– Dlaczego? – spytałem.
– Są wytrzymałe, doktorze. Bardzo wytrzymałe. I lekkie, jak już powiedziałem. Moglibyśmy włożyć do nich zapasy i ciągnąć je przez lód bez sani, które musieliśmy zbudować dla pozostałych łodzi. Gdybyśmy znaleźli otwartą wodę, moglibyśmy spuścić je tam prosto z lodu.
Pokręciłem głową. Wiedziałem, że gdy tylko zadam to pytanie, komandor Fitzjames uzna mnie za skończonego głupca, lecz mimo to je zadałem:
– Dlaczego jednak te właśnie łodzie możemy ciągimć po lodzie, a innych nie?
Głos komandora nie zdradzał najmniejszych oznak zniecierpliwienia, kiedy odpowiedział na me pytanie innym pytaniem:
– Widzi pan tu ster, doktorze?
Przyjrzałem się łodzi z obu stron, ale nie zauważyłem steru, co też powiedziałem komandorowi.
– Ano właśnie. – Skinął głową. – Welboty mają bardzo mały kil i w ogóle nie mają steru. Steruje wioślarz siedzący na rufie.
– To dobrze czy źle? – spytałem.
– Dobrze, jeśli chce pan mieć lekką, wytrzymałą łódź bez kilu i bez steru, który możemy złamać, ciągnąc ją po lodzie – odparł komandor Fitzjames.
– Taka łódź doskonale nadaje się do transportu po lodzie, choć ma trzydzieści stóp długości i może pomieścić nawet dwunastu ludzi łącznie z zapasami.
Skinąłem głową, jakbym doskonale to rozumiał. I prawie rozumiałem, ale byłem bardzo zmęczony.
– Widzi pan maszt tej łodzi, doktorze?
Spojrzałem ponownie. Ponownie nie zobaczyłem tego, o co pytał mnie komandor, i ponownie się do tego przyznałem.
– To dlatego, że welboty mają tylko jeden, składany maszt – odrzekł komandor. – Leży teraz schowany pod płótnem, które marynarze rozpięli im burtach.
– Tak, już wcześniej zauważyłem to płótno i deski im wszystkich łodziach – powiedziałem, by pokazać, że nie jestem jednak całkowitym ignorantem.
– Czy to płótno tim osłaniać łodzie przed śniegiem?
Fitzjames zapalił swoją fajkę. Zapasy tytoniu skończyły się już dawno temu. Nie chciałem wiedzieć, co pali zamiast tytoniu,
– Pokrowce zostały założone dla ochrony załóg wszystkich osiemnastu łodzi, choć być może będziemy potrzebowali tylko dziesięciu – odparł cicho. Większość ludzi w obozie już spała. Strażnicy przechadzali się powoli wzdłuż skraju światła rzucanego przez lampy.
– Będziemy pod tym płótnem, kiedy przepłyniemy przez otwartą wodę do ujścia Rzeki Backa? – spytałem. Nie sądziłem, że będziemy chować się pod płótnem żaglowymi i deskami. Wyobrażałem sobie raczej, że będziemy wiosłować w blasku słońca, uradowani perspektywą rychłego ocalenia.
– Być może nie będziemy płynąć łodziami po rzece – powiedział komandor, wypuszczając chmury dymu, którego zapach przypominał wysuszone ludzkie odchody. – Jeśli wody wzdłuż wybrzeża otworzą się tego lata, popłyniemy właśnie tamtędy, drogą morską.
– Aż do Alaski i Sankt Petersburga? – spytałem z niedowierzaniem.
– Co najmniej do Alaski – odrzekł komandor. – Albo Zatoki Baffina, jeśli pasma otwartej wody będą sięgać na północ. – Zrobił kilka kroków do przodu i przysunął lampę bliżej łodzi ułożonych na saniach. – Zna pan te łodzie, doktorze?
– A czy to są jakieś inne łodzie niż te, które oglądaliśmy przed chwilą? – Przekonałem się, że ogromne zmęczenie pozwala człowiekowi zadawać pytania, których inaczej nie ośmieliłby się zadać w obawie przed kompromitacją.
– Tak jest – odrzekł Fitzjames. – Te dwie łodzie, przymocowane do specjalnych sań pana Honeya, to kutry. Na pewno zauważył je pan w ciągu tych ostatnich trzech lat, kiedy leżały przymocowane do pokładu albo do lodu?
– Tak, oczywiście. – Skinąłem głową. – Więc mówi pan, że kutry różnią się czymś od welbotów?
– Zdecydowanie – przytaknął komandor Fitzjames, ponownie zapalając fajkę. – Zauważył pan jakieś maszty na tych łodziach, doktorze?
Nawet w bladym świetle lamp widziałem dwa maszty wyrastające z każdej z tych łodzi i starannie skrojone, obszyte i zwinięte żagle. Powiedziałem o tym wszystkim komandorowi.
– Świetnie – odrzekł, kiwając głową. W jego głosie nie było cienia drwiny ani protekcjonalności.
Читать дальше