Uśmiechnął się szeroko.
– Bez bicia przyznaję, że nie mam twojego talentu do brudnych opisów cielesnych żądz.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś w tym świątecznym dniu nie wspominał o nieprzyzwoitych sprawach – wyszeptała ostro, czerwieniąc się gwałtownie.
Devlin z uśmiechem położył sobie jej dłoń na ramieniu.
– Dobrze – odparł zgodnie. – Przez resztę dnia będę się zachowywał jak chłopiec z chóru kościelnego, jeśli tylko sprawi ci to przyjemność.
– To byłaby miła odmiana – powiedziała sztywno, co tylko go rozśmieszyło.
– Chodź ze mną, przedstawię cię swoim znajomym.
Nie uszło uwagi Amandy, że do głównego salonu wprowadził ją z dumną miną posiadacza. Przechodził od jednej grupki uśmiechniętych gości do drugiej, wprawnie dokonywał prezentacji, wymieniał świąteczne życzenia i żartował z niewymuszoną swobodą, która wprawiała Amandę w zadziwienie.
Chociaż nic konkretnego nikomu otwarcie nie powiedział, było coś w tonie jego głosu i wyrazie twarzy, co sugerowało, że jest związany z Amandą nie tylko wspólnymi interesami. Własna reakcja na jego zachowanie bardzo ją zaniepokoiła. Nigdy przedtem nie występowała jako połowa pary, nigdy inne kobiety nie obrzucały jej zazdrosnymi spojrzeniami, a mężczyźni nie wpatrywali się w nią z podziwem. Devlin w subtelny sposób dawał wszystkim do zrozumienia, że Amanda należy do niego.
Szli powoli przez długi szereg pokoi. Na gości, którzy nie mieli ochoty na tańce i śpiew, czekał duży gabinet o wykładanych mahoniem ścianach, w którym zabawiano się odgrywaniem szarad. W innym pokoju wszyscy siedzieli przy stolikach i grali w wista. Amanda rozpoznała wiele osób -pisarzy, wydawców i dziennikarzy – z którymi się zetknęła na różnych spotkaniach towarzyskich w ciągu ostatnich miesięcy. Goście byli bardzo ożywieni, a zaraźliwy świąteczny nastrój udzielał się każdemu, od najmłodszego do najstarszego.
Devlin doprowadził Amandę do bufetu, gdzie grupka dzieci zabawiała się wyławianiem rodzynków z ponczu. Maluchy stały na krzesłach wokół parującej wazy, małymi paluszkami chwytały gorące rodzynki i szybko wrzucały je sobie do buzi. Jack roześmiał się na widok umorusanych twarzy, które zwróciły się ku niemu.
– Kto wygrywa? – zapytał, a dzieci wskazały na pucołowatego malca z gęstą czupryną.
– Georgie wygrywa! Wyłowił najwięcej rodzynków!
– Mam najszybsze palce – pochwalił się chłopiec, uśmiechając się szeroko.
Devlin roześmiał się i przyciągnął Amandę ku wielkiej wazie.
– Spróbuj – zachęcił, czym rozśmieszył dzieci tak, że zaczęły chichotać.
Dyskretnie zganiła go spojrzeniem.
– Obawiam się, że zdjęcie rękawiczek zajęłoby mi zbyt dużo czasu – odparła skromnie.
W niebieskich oczach Devlina pojawił się wesoły, łobuzerski błysk.
– W takim razie zrobię to za ciebie.
Zdjął rękawiczkę i zanim Amanda zdążyła zaprotestować, sięgnął do wazy. Chwycił rodzynek i wrzucił jej do ust. Amanda odruchowo go połknęła, choć gorący smakołyk zdawał się wypalać jej dziurę w języku. Dzieci zaniosły się pełnym zachwytu śmiechem, a Amanda schyliła głowę, żeby ukryć, jak bardzo ta sytuacja ją rozbawiła. W ustach czuła słodki smak nasączonego alkoholem rodzynka. W końcu uniosła głowę 1i spojrzała na Jacka z przyganą.
– Jeszcze raz? – zapytał z niewinną miną, znów wyciągając rękę w stronę wazy.
– Dziękuję, nie. Nie chcę stracić apetytu przed kolacją.
Devlin oblizał palec, tam gdzie rodzynek zostawił lepki ślad, a potem włożył rękawiczkę. Dzieci znów zgromadziły się wokół wazy i kontynuowały zabawę. Co chwila popiskiwały ze strachu, ale ich zwinne paluszki wciąż krążyły nad gorącym płynem.
– Co dalej? – zapytał Jack, kiedy odeszli od bufetu. – Może napijesz się wina?
– Nie chciałabym cię za bardzo absorbować. Przecież musisz się zająć innymi gośćmi.
Zaprowadził ją w róg salonu, po drodze biorąc kieliszek wina z tacy przechodzącego lokaja. Podał go Amandzie i pochylając głowę, wyszeptał jej prosto do ucha:
– Ty jesteś jedynym gościem, który się dla mnie liczy.
Amanda poczuła, że znowu się czerwieni i palą ją policzki. Miała wrażenie, że to jakiś sen. To nie mogło się przydarzyć jej, Amandzie Briars, starej pannie z Windsoru… Słodka muzyka, piękne wnętrza i przystojny mężczyzna, szepczący uwodzicielskie słówka.
– Masz piękny dom – powiedziała niepewnie. Chciała jakoś odczynić ten urok, który rzucił na nią Jack.
– To nie moja zasługa. Kupiłem go z całym wyposażeniem, z meblami i wszystkimi drobiazgami.
– Jak na jedną osobę, bardzo dużo tu miejsca.
– Często przyjmuję gości.
– A czy kiedykolwiek utrzymywałeś tu kochankę? – Nie miała pojęcia, dlaczego ośmieliła się zadać tak szokujące pytanie, które nie wiadomo skąd pojawiło się w jej głowie.
Uśmiechnął się i odrzekł z lekką drwiną:
– Ależ panno Briars… Takie pytanie w tym świątecznym dniu?
– A więc utrzymywałeś czy nie? – nie dawała za wygraną. Posunęła się zbyt daleko, żeby się teraz wycofać.
– Nie – przyznał. – Zdarzały mi się romanse, ale nigdy nie utrzymywałem kochanki. Z tego, co udało mi się zaobserwować, jest to bardzo niewygodne, a poza tym kosztowne, zwłaszcza kiedy ktoś chce się takiej kochanki pozbyć.
– Kiedy zakończyłeś ostatni romans?
Roześmiał się cicho.
– Nie odpowiem na żadne pytanie, jeśli mi nie wyjaśnisz, dlaczego tak nagle zainteresowałaś się moimi sprawami łóżkowymi.
– Być może wykorzystam te wiadomości do stworzenia postaci w swojej następnej powieści.
Nadal lekko się uśmiechał.
– W takim razie dowiedz się o mnie jeszcze czegoś, moja ciekawska przyjaciółko. Bardzo lubię tańczyć. I robię to całkiem nieźle. Jeśli pozwolisz, zademonstruję ci to z przyjemnością.
Wyjął jej z dłoni kieliszek i odstawił na stolik, a potem poprowadził ją do głównego salonu.
Przez następne kilka godzin nie opuszczało Amandy wrażenie, że to wszystko jest pięknym snem. Tańczyła, piła wino, śmiała się i brała udział w świątecznych grach i zabawach. Obowiązki gospodarza balu co jakiś czas odciągały Devlina od jej boku, ale nawet kiedy znajdował się po drugiej stronie sali, Amanda czuła na sobie jego wzrok. Ku jej rozbawieniu posyłał jej chmurne spojrzenia, kiedy zbyt długo rozmawiała z jakimś dżentelmenem, zupełnie jakby był o nią zazdrosny. W pewnej chwili nawet wysłał Oscara Fretwella, żeby zainterweniował, ponieważ dwa razy z rzędu zatańczyła z uroczym bankierem, Kingiem Mitchellem.
– Panna Briars! – zawołał przyjaźnie Oscar. Jego jasne włosy lśniły w świetle kandelabrów. – To nie do wiary, ale jeszcze pani ze mną nie tańczyła. Pan Mitchell musi pozwolić również innym gościom nacieszyć się towarzystwem tak uroczej damy.
Bankier z żalem przekazał ją Fretwellowi.
– Devlin tu pana przysłał, prawda? – zapytała Amanda z uśmiechem, kiedy zaczęli tańczyć kadryla.
Oscar uśmiechnął się potulnie; nawet nie próbował zaprzeczać.
– Mam pani powiedzieć, że Mitchell to rozwodnik i nałogowy hazardzista. To dla pani zupełnie nieodpowiednie towarzystwo.
– Mnie się wydał całkiem miły – odrzekła Amanda rezolutnie i gładko wykonała następną figurę kadryla. Kątem oka dostrzegła Devlina. Stał w szerokim przejściu między główną salą a mniejszym salonikiem. Widząc jego chmurne spojrzenie, pomachała mu wesoło i dalej tańczyła z Fretwellem.
Читать дальше