Przyciągnął jej biodra, tak że przez fałdy grubego materiału poczuła go w całej pełni. Całowali się coraz namiętniej, aż podniecona Amanda jęknęła cicho. Jakimś cudem udało się Jackowi oderwać od niej usta. Oddychał urywanie, z wysiłkiem.
– Wystarczy – szepnął ochryple. – Wystarczy… albo wezmę cię tu i teraz.
Nie widział jej twarzy, ale słyszał niespokojny rytm oddechu i wyczuwał, że stara się zapanować nad sobą, chociaż jej ciałem wstrząsają dreszcze. Niezdarnie pogłaskał ją po głowie. Połyskliwie rude loki przypominały mu języki ognia.
Dużo czasu upłynęło, zanim znów był w stanie coś powiedzieć.
– Teraz rozumiesz, dlaczego zaproszenie mnie do salonu to był zły pomysł?
– Może masz rację – odrzekła niepewnie.
Jack wypuścił ją z objęć, chociaż wszystko w nim buntowało się przeciw temu.
– Nie powinienem tu dzisiaj przychodzić – stwierdził cicho. – Obiecałem coś sobie, ale chyba nie potrafię… – Jęknął głucho, kiedy zdał sobie sprawę, że za chwilę znów zacznie jej się zwierzać. Zwykle skrupulatnie strzegł osobistych sekretów, ale przy Amandzie nie potrafił utrzymać języka za zębami. Co się z nim działo? – Dobranoc – powiedział nagle, wpatrując się w jej zarumienioną twarz. Krótko pokręcił głową, zastanawiając się, gdzie się podziało jego opanowanie.
– Zaczekaj. – Chwyciła go za rękaw surduta. Spojrzał na jej drobną dłoń i z trudem opanował szaleńczą chęć, żeby ją chwycić i przyłożyć do bardzo intymnego miejsca. – Kiedy cię znowu zobaczę? – zapytała.
Jack milczał przez długą chwilę.
– Jakie masz plany na święta? – spytał w końcu.
Do świąt Bożego Narodzenia brakowało dwóch tygodni. Amanda spuściła wzrok.
– Zamierzałam jak zwykle pojechać do Windsoru i spędzić święta z siostrami i ich rodzinami. Tylko ja jedna pamiętam przepis mamy na płonący poncz z brandy i moja siostra Helen zawsze mnie prosi, żebym go przygotowała. Nie mówiąc już o cieście śliwkowym…
– Spędź te święta ze mną.
– Z tobą? – powtórzyła, bardzo zdziwiona. – Gdzie?
– Każdego roku, w pierwszy dzień świąt, wydaję przyjęcie dla przyjaciół i znajomych – powiedział wolno. Z nieprzeniknionego wyrazu jej twarzy nie potrafił nic wyczytać. – To istne szaleństwo. Dom jest pełen ludzi, mnóstwo trunków, śmiechu i zabawy. Można ogłuchnąć od hałasu. A kiedy wreszcie odnajdziesz swój talerz, jedzenie zwykle zdąży już wystygnąć. Co więcej, prawie nikogo nie będziesz tam znała…
– Dobrze, przyjdę.
– Naprawdę? – Patrzył na nią zadziwiony. – A co z siostrzeńcami i siostrzenicami, i z płonącym ponczem?
Z każdą sekundą nabierała coraz większego przekonania, że zdecydowała słusznie.
– Przepis na poncz wyślę siostrze pocztą. A jeśli chodzi o dzieci, to wątpię, czy w ogóle zauważą moją nieobecność.
Oszołomiony Jack skinął głową.
– Jeśli chcesz się jeszcze zastanowić… – zaczął, ale Amanda mu przerwała.
– Nie, ten pomysł bardzo mi odpowiada. To będzie miła odmiana – święta bez rozwrzeszczanych dzieci i dociekliwych pytań sióstr. W dodatku droga do Windsoru jest bardzo wyboista. Z przyjemnością spędzę ten świąteczny wieczór na przyjęciu, wśród nowych twarzy. – Wzięła go pod ramię i zaczęła wyprowadzać z jadalni, jakby się nieco obawiała, że wycofa zaproszenie. – Nie zatrzymuję cię dłużej. I tak chciałeś już iść. Dobranoc. – Zadzwoniła na pokojówkę, kazała jej przynieść płaszcz gościa i zanim Jack się zorientował, co się dzieje, był już na ulicy.
Stanął na oblodzonych schodach i wsunął ręce do kieszeni. Pod butami chrzęścił piasek, którym posypano stopnie, żeby nikt się na nich nie poślizgnął. Podszedł wolno do czekającego powozu, gdzie woźnica już szykował konie do powrotnej jazdy.
– Dlaczego ja to zrobiłem? – wymamrotał do siebie pod nosem. Niespodziewany efekt tego wieczoru oszołomił go. Chciał tylko spędzić godzinę czy dwie w towarzystwie Amandy Briars, a skończyło się to zaproszeniem jej na świąteczne przyjęcie.
Wszedł do powozu i usiadł sztywno wyprostowany, nie opierając się o obitą skórą ławkę. Czuł się zagrożony, wytrącony z równowagi, jakby jego wygodny świat nagle się zmienił, a on nie mógł za tymi zmianami nadążyć. Coś dziwnego się z nim działo, ale jego wcale to nie niepokoiło.
Małej starej pannie udało się skruszyć mur, który tak starannie wokół siebie wybudował. Bardzo chciał ją zdobyć, a jednocześnie pragnął porzucić ją na zawsze. Żadna z tych rzeczy nie była możliwa. Za najgorsze zaś uznał to, że Amanda była przyzwoita kobietą z zasadami i na pewno nigdy nie zgodziłaby się na zwykły romans czy choćby beztroską przygodę. Jeśli się zwiąże z jakimś mężczyzną, będzie chciała zdobyć jego serce – była zbyt dumna i miała za silny charakter, żeby się zgodzić na coś mniej poważnego. A jego skamieniałe serce było nie do zdobycia ani przez nią, ani przez nikogo innego.
Kolędujmy wszyscy wraz,
Bo wesela nastał czas.
Miłość, radość przynosimy
I wesołych świąt życzymy…
Amanda uśmiechnęła się i zadrżała z zimna, stojąc w otwartych drzwiach. Razem z Sukey i Charlesem słuchała małych kolędników, którzy cienkimi głosikami śpiewali na progu jej domu. Grupka chłopców i dziewcząt kolędowała z zapałem, choć spod szalików i czapek prawie nie było ich widać. Na mrozie czerwieniły się jedynie czubki nosów, a w powietrzu unosiły się białe obłoczki pary z oddechów.
W końcu skończyli kolędę, przeciągając ostatnią nutę tak długo, jak tylko się dało, więc Amanda, Sukey i Charles z uznaniem zaklaskali w dłonie.
– Trzymaj – powiedziała Amanda, dając najwyższemu dziecku monetę. – Ile domów zamierzacie jeszcze dzisiaj odwiedzić?
Chłopiec odpowiedział wyraźnym cockneyem.
– Pójdziemy jeszcze pod jedne drzwi, a potem wracamy do domu na kolację, panienko.
Amanda uśmiechnęła się do dzieci, które przytupywały dla rozgrzania zmarzniętych stóp. Wiele takich dzieci w świąteczny poranek kolędowało, chodząc od domu do domu, żeby zebrać trochę dodatkowych pieniędzy dla rodziny.
– A więc proszę – powiedziała Amanda. Wsunęła dłoń do kieszeni przy pasku i wyjęła jeszcze jedną monetę. – Weźcie to i od razu wracajcie do domów. Jest za zimno, żeby tak długo przebywać na ulicy.
– Dziękujemy, panienko – odparł uszczęśliwiony malec, a jego towarzysze zawołali chórem: – Wesołych świąt, panienko!
Dzieci zbiegły po schodach i oddaliły się truchcikiem, jakby się bały, że Amanda się rozmyśli i odbierze im pieniądze.
– Panienko, nie powinna pani tak lekką ręką rozdawać pieniędzy – zganiła ją Sukey, kiedy już weszły do domu i szybko zamknęły za sobą drzwi dla ochrony przed mroźnym wiatrem. – Nic by się im nie stało, jakby jeszcze trochę pochodziły po świeżym powietrzu.
Amanda roześmiała się i szczelniej otuliła ciepłym szalem.
– Przestań gderać, Sukey. Mamy pierwszy dzień świąt. Teraz muszę się trochę pośpieszyć. Niedługo przyjedzie po innie powóz pana Devlina.
Świąteczny wieczór miała spędzić na przyjęciu u Jacka, a Sukey, Charles i Violet wybierali się gdzieś ze swoimi przyjaciółmi. Nazajutrz, w drugi dzień świąt, kiedy to tradycyjnie obdarowywano się prezentami, Amanda wraz ze służbą miała jechać do Windsoru, żeby spędzić tydzień u swojej siostry, Sophii.
Cieszyła się na spotkanie z rodziną, ale była też bardzo zadowolona, że pierwszy dzień świąt spędza w Londynie. Miło było w tym roku zrobić coś innego niż zwykle. Największą przyjemność sprawiał jej fakt, że odtąd jej krewni już nigdy nie będą mieli pewności, czego się po niej spodziewać. „Amanda nie przyjechała?" Prawie słyszała zrzędliwe okrzyki starych ciotek. „Ale przecież ona zawsze przyjeżdża na święta, bo nie ma własnej rodziny. No i kto teraz przyrządzi poncz?"
Читать дальше