– Chodź ze mną – usłyszała jego niski głos tuż przy uchu.
– A dokąd pójdziemy? – spytała zadziornie.
Minę miał układną, ale w oczach błyszczało niepohamowane pożądanie.
– Znajdziemy jakiś zaciszny kącik pod gałązką jemioły.
– Wywołasz skandal – ostrzegła go. Była trochę przerażona, ale jednocześnie chciało jej się śmiać.
– Boisz się skandalu? – Wyszli z salonu i Devlin poprowadził ją mrocznym korytarzem. – W takim razie lepiej trzymaj się swojego zacnego przyjaciela Hartleya.
Parsknęła śmiechem.
– Zabrzmiało to tak, jakbyś był zazdrosny o tego uroczego, dobrze wychowanego wdowca.
– Oczywiście, że jestem o niego zazdrosny – warknął. -Jestem zazdrosny o każdego mężczyznę, który na ciebie spojrzy. – Wciągnął ją do wielkiego, mrocznego pokoju, pachnącego skórą, papierem i tytoniem. Zdała sobie sprawę, że znaleźli się w bibliotece. Serce biło jej z przejęcia na samą myśl o tym, że jest tu z nim sama. – Chcę cię tylko dla siebie – wyznał Jack. – Szkoda, że wszyscy ci ludzie jeszcze tu są.
– Chyba trochę za dużo wypiłeś – powiedziała drżąco. Stała oparta o półkę z książkami, a Devlin zagradzał jej drogę odwrotu. Ich ciała niemal się stykały.
– Nie jestem pijany. Dlaczego tak trudno ci uwierzyć, że naprawdę cię pragnę? – Jego ciepłe dłonie ujęły jej głowę i przyciągnęły ku sobie. Dotknął ustami jej czoła, policzków i nosa. Pocałunki paliły niczym ogień. Kiedy się odezwał, jego oddech owiewał jej twarz. – Pytanie brzmi, Amando… czy ty mnie pragniesz?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Słowa nie chciały układać się logicznie, ale ciało mimowolnie lgnęło ku niemu. On również przywarł do niej mocno, aż niemal zlali się w jedno, na ile pozwalały dzielące ich warstwy ubrania.
Dotyk jego silnych dłoni sprawiał jej taką przyjemność, że nie mogła powstrzymać cichego jęku. Jack przesuwał usta po jej szyi, obsypywał ją drobnymi pocałunkami, próbował jej smaku, a pod Amandą uginały się kolana.
– Moja piękna Amanda – wyszeptał. Jego szybki, gorący oddech parzył jej skórę. - A chuisle mo chroi… Już ci to kiedyś mówiłem, pamiętasz?
– Nie powiedziałeś mi tylko, co to znaczy – odrzekła z trudem, przytulając policzek do jego policzka, starannie ogolonego, ale mimo to trochę szorstkiego.
Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. Jego oczy wydawały się teraz całkiem czarne. Oddychał szybko; szeroka pierś unosiła się niespokojnie.
– Jesteś biciem mojego serca – wyszeptał. – Kiedy cię zobaczyłem pierwszy raz, od razu wiedziałem, że tak może między nami być.
Drżącymi palcami chwyciła go za poły wełnianego surduta. Niejasno zdawała sobie sprawę, że uczucie, które ją ogarnia, to pożądanie i że jest sto razy silniejsze od uczuć, których dotychczas doświadczyła. Tamtej nocy, kiedy tak wspaniale ją pieścił i budził jej zmysły na całkiem nowy świat doznań, był tylko tajemniczym nieznajomym. Teraz odkrywała, że zupełnie co innego czuła, pożądając atrakcyjnego, obcego mężczyzny, a zupełnie co innego, gdy pragnęła kogoś sobie bliskiego. Tyle razy dyskutowali, rozmawiali ze sobą szczerze i śmiali się, że powstał między nimi bliższy związek. Obopólna sympatia i pożądanie zmieniły się w jakieś nieokiełznane, pierwotne uczucie.
Serce ostrzegało ją, że Jack nigdy nie będzie do niej należał. Nigdy go nie zdobędzie. Nie ożeni się z nią ani nie zniesie żadnego ograniczenia swojej wolności. Kiedyś to wszystko pewnie się skończy, a ona znów zostanie sama. Była zbyt wielką realistką, żeby wierzyć, że będzie inaczej.
Kiedy zaczął ją całować, wszystkie te wątpliwości natychmiast wyparowały jej z głowy. Jego natarczywe usta napierały na jej wargi, aż w końcu musiała je rozchylić. Jej reakcja wyraźnie go poruszyła. Jęknął głucho i z zapałem badał językiem wnętrze jej ust. Amanda przywarła do niego mocno, tak że czuł dotyk jej krągłych piersi.
Po chwili oderwał od niej usta, jakby dłużej nie mógł znieść napięcia, i nadal mocno ją obejmując, oddychał niespokojnie.
– Boże – szepnął, wtulając usta w jej loki. – Bliskość twojego ciała doprowadza mnie do szaleństwa. Jesteś taka słodka… taka miękka… – Znów ją pocałował, gorąco, zaborczo, jakby była jakimś smakowitym kąskiem, któremu nie potrafił się oprzeć, jakby tylko jej smak mógł stłumić w nim jakiś wielki głód.
Amanda czuła, jak budzi się w niej rozkosz, wzbiera w każdym zakątku ciała, czekając tylko na impuls, który doprowadzi ją do szczytu i rozładuje napięcie w jednym ekstatycznym wybuchu.
Ręce Jacka wędrowały po gładkim jedwabiu jej sukni. Z głębokiego dekoltu wyłaniały się kusząco pełne piersi, jakby starały się uwolnić z uwięzi. Jack pochylił się, wtulił usta w zagłębienie między nimi i obsypywał pocałunkami nagą skórę. Przez cienki materiał sukni pieścił palcami nabrzmiałe sutki. Amanda załkała cicho, wspominając ich wspólny wieczór w dniu jej urodzin, kiedy pieścił jej obnażone piersi w ciepłym świetle ognia płonącego na kominku. Bardzo pragnęła znów przeżyć tak intymne chwile.
Devlin jakby czytał w jej myślach. Położył dłoń na jej piersi i lekko ją ścisnął.
– Amando, pozwól, że odwiozę cię dzisiaj do domu – poprosił ochryple.
Pobudzone zmysły sprawiły, że nie myślała jasno. Minęła długa chwila, zanim mu odpowiedziała.
– Już zaproponowałeś, żebym skorzystała z twojego powozu – wyszeptała.
– Wiesz, o co cię proszę.
Oczywiście, że wiedziała. Chciał z nią pojechać do domu, pójść do jej sypialni i kochać się z nią w łóżku, w którym dotychczas nie sypiał nikt oprócz niej. Wsparła czoło na jego piersi i niepewnie skinęła głową. Nadszedł już odpowiedni czas. Wiedziała, co ryzykuje, jakie są ograniczenia i możliwe konsekwencje tej decyzji, ale chętnie się na nie wszystkie godziła w zamian za czystą radość z obcowania z Jackiem. Jedna wspólna noc… sto nocy… przyjmie wszystko, co przyniesie jej los.
– Tak – wyszeptała w miękkie, wilgotne płótno koszuli Jacka, na którym zapach jego skóry kusząco mieszał się z lekką wonią krochmalu, wody kolońskiej i świątecznych sosnowych gałęzi. – Tak, pojedź dziś ze mną do domu.
Przez resztę wieczoru Amanda nie liczyła upływających godzin. Miała tylko wrażenie, że zanim wyszli ostatni goście, minęła cała wieczność. Wreszcie zaczerwieniem od trunków i świątecznych zabaw rodzice załadowali zmęczone dzieci do czekających powozów. Pary zakończyły prowadzone dyskretnym szeptem rozmowy, wymieniły pożegnalne obietnice i złożyły pośpieszne pocałunki pod zawieszonym nad drzwiami pękiem gałązek jemioły.
Przez ostatnią godzinę przyjęcia Amanda prawie nie widziała Devlina. Żegnał się z gośćmi, odprowadzał ich do drzwi, przyjmował świąteczne życzenia. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zrozumiała, co on właściwie robi. Dyskretnie nakłaniał wszystkich do wyjścia i starał się, żeby jak najszybciej wsiedli do swoich powozów. Najwyraźniej chciał się ich pozbyć i zostać z nią sam na sam. Z rzucanych jej ukradkowych spojrzeń odgadła, że Jack boi się, żeby nie zmieniła zdania i nie wycofała zaproszenia.
Tego wieczoru nic jednak nie było w stanie odciągnąć ich od siebie. Jeszcze nigdy Amanda nie czuła się tak pewna swojej decyzji i tak przepełniona radosnym wyczekiwaniem. Czekała z wymuszoną cierpliwością, siedząc w niebiesko-złotym saloniku i w rozmarzeniu kontemplując żółte płomienie buzujące w marmurowym kominku. Kiedy goście się rozjechali, w domu zaroiło się od służby, uprzątającej pokoje po przyjęciu, a muzycy spakowali instrumenty. Wtedy przyszedł do niej Devlin.
Читать дальше