Dziś, w zapadającym zmierzchu, wybrał wędrówkę po cichej ulicy.
Przed wojną wieczory na ogół spędzał w bibliotece, czytając, do późnej pory krążąc między regałami niczym duch. Czasem zasypiał nad książką. Panna Walford udzieliła nocnym stróżom instrukcji, żeby, jeśli natkną się na śpiącego profesora, obudzili go, opatulili w płaszcz i odesłali do domu.
Wszystko to zmieniło się wraz z zaciemnieniem. Co noc nad miastem zapadała nieprzenikniona ciemność. Rodowici londyńczycy gubili się na ulicach, którymi chodzili od lat. Dla Vicary'ego zaś, cierpiącego na kurzą ślepotę, nocne wyprawy po mieście stały się praktycznie niemożliwe. Wyobrażał sobie, że właśnie tak musiało to wyglądać przed dwoma tysiącami lat, kiedy cały Londyn składał się z chat przycupniętych nad brzegami Tamizy. Czas się cofnął, stulecia nagle się rozpłynęły, niewątpliwy postęp ludzkości zahamowała groźba bombowców Göringa. Codziennie po południu Vicary wyrywał się z uczelni i spieszył do domu, by nie ugrzęznąć w zaciemnionych bocznych uliczkach Chelsea. Wylądowawszy bezpiecznie w domu, wypijał dwa nieodzowne kieliszki burgunda i zjadał porcję żeberek z groszkiem, które gosposia zostawiała mu w ciepłym piekarniku. Gdyby nie przygotowywano mu posiłków, zagłodziłby się na śmierć, ponieważ ciągle jeszcze nie potrafił sobie poradzić ze złożonością nowoczesnej angielskiej kuchni.
Po kolacji trochę muzyki, jakaś sztuka nadawana przez radio, może nawet kryminał, cicha namiętność, do której nikomu się nie przyznawał. Vicary lubił tajemnice; lubił zagadki. Sprawiało mu przyjemność korzystanie z własnej umiejętności logicznego myślenia oraz zdolności do dedukcji i rozwiązywanie łamigłówki na długo przed tym, nim zrobił to autor. Podobały mu się też studia charakterologiczne; często odnajdował tu zbieżności ze swoją pracą: dlaczego dobrzy z natury ludzie czasem uciekają się do okrucieństwa.
Zasypianie też stanowiło cały rytuał. Najpierw drzemał w swoim ulubionym fotelu przy lampce do czytania. Potem przenosił się na kozetkę. Następnie, zwykle parę godzin przed świtem, szedł na górę do sypialni. Czasem wskutek koncentracji, jakiej wymagało rozebranie się, wybijał się ze snu i leżał, rozmyślając, czekając na świt i skrzek starej sroki, która co rano chlapała się w ogrodzie.
Vicary wątpił, czy dzisiejszej nocy porządnie się wyśpi – nie po wezwaniu od Churchilla.
To nie fakt, że Churchill zadzwonił do niego do pracy, go poruszył – dość często kontaktowali się telefonicznie – lecz moment, w jakim to się stało. Przyjaźnili się od jesieni 1935 roku, kiedy to profesor wybrał się na prelekcję Churchilla. Churchill, na ogół lekceważony, należał do niewielkiej grupki Anglików dostrzegających zagrożenie, jakie niesie ze sobą Hitler oraz jego zwolennicy. Tamtego wieczoru twierdził, że Niemcy gorączkowo się zbroją, że Hitler dąży do jak najszybszego wybuchu wojny. Wielka Brytania musi natychmiast zacząć się do tego szykować, tłumaczył, inaczej grozi jej okupacja faszystowska. Słuchacze uważali, że Churchill postradał zmysły i bezlitośnie go wyśmiali. Prelegent skrócił wykład i upokorzony wrócił do Chartwell.
Vicary stał wtedy w głębi sali, obserwując przedstawienie. On również od momentu dojścia Hitlera do władzy bacznie się przyglądał Niemcom. Przepowiadał swoim kolegom- historykom, że wkrótce Anglia znajdzie się w stanie wojny z Niemcami, może nawet przed końcem tego dziesięciolecia. Nikt go nie słuchał. Zdaniem wielu Hitler stanowił doskonałą przeciwwagę dla Związku Radzieckiego i należało go wspierać. Vicary uważał to za skrajny idiotyzm. Podobnie jak reszta rodaków sądził, że Churchill to swego rodzaju awanturnik, odrobinę zbyt zadziorny. W kwestii nazizmu przyznawał mu całkowitą rację.
Po powrocie do domu siadł przy biurku i skreślił jednozdaniową notkę: „Byłem na pańskiej prelekcji w Londynie i zgadzam się z każdym pańskim słowem". Pięć dni później przyszedł do niego list od Churchilla: „Dobry Boże, więc jednak nie jestem sam! Wielki Vicary jest po mojej stronie! Proszę uczynić mi ten zaszczyt i przyjechać w niedzielę na lunch do Chartwell".
Pierwsze spotkanie okazało się sukcesem. Vicary natychmiast znalazł się w kręgu naukowców, dziennikarzy, oficerów i urzędników państwowych, którzy przez całe lata trzydzieste służyli Churchillowi radą i wiedzą o Niemczech. Winston zmuszał Vicary'ego do wysłuchiwania swoich teorii na temat Niemiec, a wygłaszał je, krążąc po zabytkowej bibliotece swej rezydencji. Czasem Vicary był innego zdania i zmuszał Churchilla do bliższego wyjaśnienia jego poglądów. Zdarzało się, że Churchill wpadał w gniew i odmawiał dalszej dyskusji. Vicary uparcie trwał przy swoim. I tak cementowała się ich przyjaźń.
Teraz, krocząc o zmierzchu londyńskimi uliczkami, Vicary rozważał, co oznacza zaproszenie Churchilla do Chartwell. Z pewnością nie chodziło wyłącznie o przyjacielską pogawędkę.
Skręcił w ulicę zabudowaną białymi georgiańskimi domami, które teraz tonęły w różowawym blasku zachodzącego wiosennego słońca. Szedł wolno, zatopiony w myślach, w jednej ręce ściskając ciężką teczkę, drugą wepchnąwszy w kieszeń płaszcza. W progu jednego z domów pojawiła się szykowna kobieta, mniej więcej w jego wieku. Za nią wynurzył się przystojny mężczyzna o znudzonej twarzy. Nawet z tej odległości – i mimo kurzej ślepoty – Vicary poznał Helen. Rozpoznałby ją wszędzie: prosta sylwetka, smukła szyja, wyniosłe ruchy, jakby miała ominąć coś obrzydliwego. Vicary patrzył, jak tych dwoje wsiada do limuzyny z szoferem. Samochód ruszył z chodnika i jechał w jego stronę.
Odwróć się, skończony kretynie! Nie patrz na nią!
Ale nie potrafił posłuchać własnej rady. Kiedy limuzyna przejeżdżała obok, odwrócił się i zerknął do środka. Zauważyła go – to był ułamek sekundy, ale wystarczyło. Zażenowana szybko spuściła wzrok. Potem przez tylną szybę Vicary widział, jak pochyla się i mówi coś do męża, a ten wybucha śmiechem.
Idiota! Przeklęty kretyn! Idiota!
Vicary ruszył dalej. Podniósł głowę i odprowadził wzrokiem samochód znikający za rogiem. Zastanawiał się, gdzie mogli jechać – na kolejne przyjęcie, może do teatru.
Dlaczego nie potrafię o niej zapomnieć? Na miłość boską, toż to już dwadzieścia pięć lat! A potem pomyślał: I dlaczego serce ci wali, jakbyś po raz pierwszy ją widział?
Tak przyspieszył kroku, że wkrótce się zmęczył. Myślał o wszystkim, żeby nie myśleć o niej. Dotarł do placu zabaw, stanął przy bramie z kutego żelaza i przez sztachety przyglądał się dzieciom. Były za ciepło ubrane jak na maj i obijały się o siebie niczym tłuściutkie pingwiny. Byle niemiecki szpieg, gdyby czaił się w okolicy, bez wątpienia zauważyłby, że wielu londyńczyków lekceważy ostrzeżenia rządu i nie ewakuuje pociech z miasta. Vicary, w którym dzieci zazwyczaj nie budziły szczególnej czułości, tkwił dalej przy placu zasłuchany, zahipnotyzowany, myśląc, że nie ma nic równie pocieszającego, jak odgłosy zabaw maluchów.
Samochód Churchilla czekał na niego na stacji. Pomknęli przez miasto, potem wśród zielonych pagórków południowo- wschodniej Anglii. Dzień był chłodny, wietrzny, wszystko dokoła kwitło. Vicary siedział z tyłu, jedną ręką zaciskając poły płaszcza, drugą przytrzymując kapelusz. Wiatr hulał po odkrytym samochodzie. Vicary zastanawiał się, czyby nie poprosić szofera, żeby przystanął i rozłożył dach. I wtedy zaczął się nieunikniony atak kataru siennego: najpierw pojedyncze kichnięcia niczym próbne wystrzały, a potem regularna seria z karabinu maszynowego. Nie wiedział, czy puścić kapelusz czy płaszcz, żeby zasłaniać usta przy kaszlu. Raz za razem odwracał głowę, by obłoczki wilgoci i zarazków po każdym kichnięciu szły z wiatrem.
Читать дальше