Kiwając głową, Tonio naszykował dla mnie małą buteleczkę ze swoją miksturą.
– Nie jedz dużo – przestrzegał, wręczając mi ją. – I pij tylko kawę.
– Dobra.
– I nie rób nic, za co mógłbyś znów dostać takie baty. Milczałem.
Popatrzył na mnie smutno i ze zrozumieniem.
– Za bardzo ci na tym zależy, żeby zrezygnować z tego dla Elżbiety? – spytał.
– Nie mogę tak… tchórzliwie się wycofać – oznajmiłem. – Nawet dla Elżbiety.
Potrząsnął głową z powątpiewaniem.
– Dla niej byłoby to najlepsze. Ale… – Wzruszył ramionami i wyciągnął rękę na pożegnanie. – Wobec tego trzymaj się z dala od pociągów.
Trzymałem się z dala od pociągów. Przez równo dziewięćdziesiąt cztery minuty. Wówczas bowiem wsiadłem do pociągu jadącego na wyścigi do Plumpton i odbyłem podróż bezpiecznie w towarzystwie dwóch nieszkodliwych nieznajomych i faceta z radia, którego znałem z widzenia.
Dzięki miksturze Tonią chodziłem cały dzień, rozmawiałem i śmiałem się zupełnie tak jak zwykle. Raz kaszlnąłem. Nawet to wywołało jedynie lekkie bolesne ukłucie. Żeby pokazać się jak największej liczbie osób poświęciłem sporo czasu na przechadzkę po stanowiskach bukmacherskich, gdzie przyglądałem się zarówno stawkom, jak kasjerom. Bractwo to wiedziało, że coś się stało. Obracali głowy, kiedy przechodziłem, i gadali za moimi plecami, trącając się łokciami. Kiedy postawiłem pół funta na półoutsidera u któregoś z nich, spytał:
– Dobrze się pan czuje, kolego?
– Bo co? – odparłem zdziwiony. – Przecież mamy ładny dzień.
Przez chwilę był zdezorientowany, po czym wzruszył ramionami. Poszedłem dalej, zaglądając w twarze i szukając jakiejś znajomej. Niestety, poświęciłem czterem bukmacherom z przedziału tak mało uwagi, że nie miałem pewności, czy rozpoznam któregoś, i nie rozpoznałbym, gdyby sam się nie zdradził. Kiedy zobaczył, że się mu przyglądam, podskoczył, zeszedł ze swojego stanowiska i czmychnął.
W swoim repertuarze nie miałem dziś biegu. – W godzinę potem zaszedłem go po cichu od tyłu, kiedy ocenił, że może bezpiecznie wrócić do roboty.
– Dwa słówka na stronie – powiedziałem stając tuż przy nim.
Podskoczył jak oparzony.
– Ja nie mam z tym nic wspólnego – zapewnił.
– Wiem. Powie mi pan tylko, kim byli ci dwaj w kombinezonach.
– Coś pan. Czy mnie się pali do szpitala?
– Dwadzieścia funtów? – zaproponowałem.
– Ja nic nie wiem… Jak pan to zrobił, że pan tu dziś jest?
– Bo co?
– Jak tych dwóch dobierze się do kogoś… to potem nie ma co zbierać.
– Naprawdę? Wyglądali całkiem niewinnie.
– No nie, bez żartów, nie ruszyli pana? – spytał zaciekawiony.
– Nie.
To go zaskoczyło.
– Kwaterkę. Dwadzieścia pięć funtów – zaproponowałem. – Za ich nazwiska albo dla kogo pracują.
Zawahał się.
– Nie tutaj, panie kolego. W pociągu.
– Nie w pociągu – odparłem kategorycznie. – W loży prasowej. I to już.
Dostał pięć minut wolnego od zrzędliwego pryncypała i wszedł przede mną po schodkach na Jaskółkę” przydzielona prasie. Dałem jednemu obecnemu tam dziennikarzowi znak, żeby się zmył, i posłusznie się wyniósł.
– Dobra – powiedziałem. – Co to za jedni?
– Birminghamczycy – powiedział niepewnie.
– Wiem, że są z Birmingham. Mają wymowę, aż w uszach zgrzyta.
– To bokserzy – odważył się wyznać.
Chciałem powiedzieć, że to również wiem, ale w porę ugryzłem się w język.
– Chłopcy Charliego Bostona – dodał z nerwowym pośpiechem.
– To już coś. A kto to jest Charlie Boston?
– A kto nie słyszał o Charliem Bostonie? Ma trochę kolektur totka, no nie, w Birmingham, Wolverhampton i tak dalej.
– Oraz kilku chłopców w pociągach na wyścigi? Nie posiadał się ze zdumienia.
– Więc pan nie jest nic krewny Charliemu? No to czego oni od pana chcieli? Zwykle chodzi o nieściągalne długi.
– Pierwsze słyszę o Charliem Bostonie, a co dopiero mówić o zakładaniu się u niego.
Wyjąłem portfel i dałem mu pięć piątek. Chwycił je błyskawicznie z wyćwiczoną zręcznością i schował do kieszonki pod pachą, pewnej jak Fort Knox.
– Cholerni złodzieje – wyjaśnił. – Trzeba być ostrożnym, no nie?
Zbiegł chyżo po schodach, a ja pozostałem w Jaskółce” dla prasy i pociągnąłem znowu łyk ze swojej praktycznej buteleczki, snując refleksję, że Charlie Boston postąpił doprawdy bardzo głupio nasyłając na mnie swoich chłopców.
Jan Łukasz zareagował, jak było do przewidzenia, żachnięciem, że niby „nikt nie może nam tego zrobić”.
Środowy ranek. W redakcji niewiele się dzieje. Derry znogami na biurku, na suszce, Jan Łukasz pogrążony po uszy w lekturze wiadomości sportowych w dziennikach, milczący telefon, a wszystkie działy redakcji demonstrujące identyczne, gorączkowe nieróbstwo.
W tę stojącą wodę wpadła jak kamień podana przeze mnie wiadomość, że dwóch facetów, przybierając groźną postawę, zażądało ode mnie, żebym nie mieszał się w grandę z wycofanymi końmi. Jan Łukasz wyprostował się w krześle przypominając wojowniczo nadętą olbrzymią żabę i drżąc z zadowolenia, że artykuł dał wyraźny efekt. Rozczapierzając palce rzucił się do telefonu.
– Oddział w Manchester? Dajcie mi dział sportowy… To ty, Andy? Tu Łukasz Morton. Powiedz mi, co wiesz o bukmacherze, który nazywa się Charlie Boston. Ma sieć kolektur w Birmingham.
Słuchał dłuższej wypowiedzi z rosnącą uwagą.
– To pasuje – powiedział. – Tak. Tak. Doskonale. Rozpytaj się i daj mi znać.
Odłożył słuchawkę i potarł grdykę.
– Charlie Boston zmienił skórę rok temu – oznajmił. – Przedtem był w Birmingham zupełnie przeciętnym bukmacherem, który miał około sześciu kolektur i całkiem możliwą opinię. Andy mówi, że teraz jednak bardzo rozkręcił interes i tyranizuje innych. Twierdzi, że za dużo się ostatnio słyszy o Charliem Bostonie. Podobno zatrudnia dwóch byłych bokserów do ściągania długów od grających na kredyt klientów, w wyniku czego zbija ciężką forsę.
Przemyślałem to sobie. Charlie Boston ze swoimi kolekturami i bandziorami w ogóle mi nie pasował do przedstawionego przez Dembleya rysopisu cichego i spokojnego dżentelmena, jeżdżącego rollsem prowadzonym przez szofera i mówiącego z greckim, holenderskim bądź skandynawskim akcentem. Wydawało mi się też mało prawdopodobne, żeby ci dwaj byli wspólnikami. Nielegalną działalność mogły oczywiście prowadzić niezależnie od siebie dwie bandy, a jeśli tak, to co działo się, jeżeli krzyżowały się ich interesy? I której z nich dał się skusić Bert? Ale jeżeli stanowiły jedną całość, to facet w rollsie musiał być tu mózgiem, a Charlie Boston jego gangsterem. Szczucie mnie psami rasy bokser to klasyczny przykład gangsterskiego sposobu myślenia.
Jan Łukasz podniósł słuchawkę swojego telefonu, który zadzwonił. Słuchając, zmrużył oczy i obrócił głowę, żeby spojrzeć prosto na mnie.
– Jak to dostał straszny wycisk? Nic podobnego. W tej chwili jest w redakcji, a wczoraj był na wyścigach w Plumpton. Macie zbyt wybujałą wyobraźnię w tej waszej gazecie… Jeżeli mi nie wierzysz, sam z nim pogadaj. – Wręczył mi słuchawkę, mówiąc z grymasem: – To ten cholerny Connersley.
– Słyszałem – odezwał się w słuchawce dobitny, złośliwy głos – że jakieś bandziory z Birmingham pogruchotały ci kości w pociągu z wyścigów w Leicester.
Читать дальше