Pochyliła się i sięgnęła do skrytki po dłuto. Nagle chwycił ją za włosy i pociągnął do tyłu. Krzyknęła, wciąż próbując wymacać dłonią coś, co mogłoby jej posłużyć za broń. Dotknęła chłodnej drewnianej rękojeści. Skóra na głowie ją piekła jak poparzona. Straciła równowagę i upadając, wbiła mu dłuto w nogę koło kostki. Nawet nie drgnął. Dźgnęła go ponownie, jednak on już zaczynał ją ciągnąć za włosy w stronę drzwi. Uniosła się nieco i całym ciężarem runęła na niego, tak że oboje uderzyli o framugę drzwi, wytoczyli się z jadalni i znaleźli w holu. Dłuto wypadło z jej dłoni. Klęczała na czworakach, kiedy wymierzył jej pierwszy cios. Cios był tak silny, że aż jej rozbłysło w oczach. Spiralny wzór na dywanie zdawał się układać w znaki zapytania.
Jakież to idiotyczne, pomyślała, że coś takiego musiało się jej przytrafić… Wiedziała, że musi wstać i podjąć walkę. Przecież to stary człowiek… Kolejny cios aż ją podrzucił. Widziała leżące obok dłuto… do drzwi wyjściowych było niecałe pięć metrów… Devlin chwycił ją za nogi i zaczął wlec w stronę salonu… Jego dłonie zacisnęły się na jej kostkach z siłą imadła. O Chryste, pomyślała, o Chryste, o Chryste… Jej dłonie ślizgały się po dywanie, szukając jakiegokolwiek chwytu, jakiegoś narzędzia obrony… Znowu krzyknęła. W uszach huczała jej krew i wcale nie była pewna, czy w ogóle wydaje z siebie jakiś dźwięk. Żabka jednej z jego szelek puściła i poła koszuli wyszła ze spodni.
Tylko nie tak… tylko nie tak…
John nigdy by jej tego nie wybaczył…
Okolice Canonmills i Inverleith uważane były za łatwy rewir: nie było tu osiedli mieszkaniowych, a za to na każdym kroku czuło się dyskretną zamożność tej okolicy. Patrolujący te strony radiowóz zawsze stawał pod bramą ogrodu botanicznego, vis a vis parku Inverleith. Ulica Arboretum Place miała podwójną szerokość i niewielkie natężenie ruchu, dzięki czemu była ulubionym miejscem na krótką przerwę na przekąskę. Posterunkowy Anthony Thompson miał zawsze ze sobą termos z herbatą, a jego partner, Kenny Milland, kupował dla nich herbatniki w czekoladzie – Orange Club Jacobsa albo, tak jak dziś, wafle z nadzieniem karmelowym Tunnocka.
– Pycha – powiedział Thomson, choć jego zęby były wyraźnie innego zdania. Na każdy kontakt z czymś słodkim jeden z jego zębów trzonowych reagował głuchym pobolewaniem. Jako że od Pucharu Świata w 1994 roku nie spojrzał nawet w stronę dentysty, o czekającej go wizycie myślał z rosnącą niechęcią.
Milland słodził herbatę, Thompson nie. Z tego właśnie powodu Milland miał zawsze przy sobie kilka jednorazowych porcji cukru w saszetkach i łyżeczkę. Saszetki pochodziły z restauracji jednej z hamburgerowych sieci, w której pracował jego starszy syn. Praca nie była fascynująca, ale miała swoje zalety, a ponadto mówiło się głośno o czekającym Jasona awansie.
Thompson kochał wszystkie amerykańskie filmy o gliniarzach – od Brudnego Harr’ego począwszy, a na Siedem skończywszy – więc kiedy robili przerwę, czasami wyobrażał sobie, że stoją gdzieś pod nowojorską pączkarnią, z nieba leje się żar, słońce oślepia, a radio odzywa się z wezwaniem do akcji. Oni wtedy wyrzucają kubki z nie dopitą kawą i paląc opony, ruszają w pościg za bandytami, którzy właśnie obrabowali bank, albo za bandą jakichś krwawych morderców…
Niestety Edynburg nie dawał większych szans, by można było liczyć na jednych czy na drugich. Raz strzelanina w pubie, raz młodociani włamywacze samochodowi (jednym z nich okazał się syn znajomego) i raz ludzkie zwłoki w kontenerze na gruz – tak wyglądały najważniejsze wydarzenia w jego dwudziestoletniej karierze policyjnej. Kiedy więc radio nagle ożyło, podając szczegóły samochodu i kierowcy, Anthony Thompson aż podskoczył.
– Ty, Kenny, a czy ten nie pasuje do tego opisu?
Milland obrócił się i spojrzał przez okno na samochód zaparkowany tuż obok.
– Bo ja wiem – powiedział niepewnie. – Tak naprawdę, to nie słuchałem – dodał i ugryzł kolejny kawałek wafelka. Ale Thompson już się połączył z dyspozytorem i poprosił o powtórzenie numerów rejestracyjnych. Potem wysiadł z radiowozu, obszedł go wokół i przyjrzał się tablicy rejestracyjnej samochodu obok.
– Stoimy tuż obok niego – oznajmił partnerowi, a potem ponownie połączył się z dyspozytorem.
Dyspozytor przekazał wiadomość Gill Templer, która natychmiast wysłała w ten rejon kilku funkcjonariuszy z ekipy śledczej pracującej dotąd nad sprawą Balfour. Potem połączyła się z posterunkowym Thompsonem
– Thompson, jak myślicie, czy ona może być w ogrodzie botanicznym, czy w parku Inverleith?
– Mówi pani, że chodzi o spotkanie?
– Tak przypuszczamy.
– No cóż, w parku są wielkie puste przestrzenie, gdzie łatwo kogoś zauważyć. Natomiast w ogrodzie botanicznym są różne zakamarki, gdzie można usiąść i pogadać.
– Zatem uważacie, że chodzi o ogród botaniczny?
– Tylko że go niedługo zamykają… więc może jednak nie.
Gill Templer westchnęła głęboko.
– Bardzo mi pomogliście, posterunkowy.
– Ogród botaniczny jest ogromny, pani komisarz. Można by tam posłać paru ludzi i poprosić obsługę o pomoc. W tym czasie my z kolegą moglibyśmy sprawdzić park.
Gill zastanowiła się nad tą propozycją. Nie chciała spłoszyć Quizmastera, Siobhan zresztą też nie. Chciała mieć ich oboje na Gayfield Square. Funkcjonariusze z ekipy śledczej, którzy byli już w drodze, ubrani po cywilnemu, mogli uchodzić za spacerowiczów. Policjanci w mundurach nie.
– Nie – powiedziała – nie trzeba. Zaczniemy od ogrodu botanicznego. Wy zostańcie na miejscu, w razie gdyby wróciła do samochodu…
Miliard z rezygnacją wzruszył ramionami.
– Ale przynajmniej się starałeś, Tony – powiedział, kończąc wafelka i gniotąc papierek.
Thompson milczał ponuro. Jego chwila chwały skończyła się, nim się nawet zaczęła.
– Znaczy siedzimy tu na dupie, tak? – dodał jego partner i wyciągnął ku niemu kubek. – Zostało tam jeszcze trochę herbaty?
W herbaciarni Du The nie nazywali tego herbatą. Tam się to nazywało „napar ziołowy”: dokładnie z czarnej porzeczki i korzenia żeń-szenia. Siobhan pomyślała, że wprawdzie smakuje to całkiem nieźle, jednak kropla mleka nieco złagodziłaby ostrość. Herbata ziołowa i kawałek ciasta marchewkowego. W kiosku obok kupiła wczesne wydanie gazety popołudniowej. Na trzeciej stronie było zdjęcie trumny Flipy niesionej na ramionach żałobników. Obok znajdowały się małe fotografie rodziców Flipy i kilku znanych osobistości, których obecności na pogrzebie nawet nie zauważyła.
Miała za sobą spacer przez całą długość ogrodu botanicznego. Początkowo nie zamierzała iść aż tak daleko, ale nim się spostrzegła, była już obok bramy wschodniej, od strony Inverleith Row. W prawo, w stronę Canonmills, ciągnął się rząd sklepów i kawiarni. Wciąż jeszcze miała czas… Pomyślała, czy nie przestawić samochodu, jednak zdecydowała, że go zostawi. Nie była pewna, jak wygląda sytuacja z parkowaniem tam, gdzie zmierzała. A potem przypomniała sobie, że zostawiła telefon pod fotelem pasażera. Ale było już za późno: gdyby teraz poszła z powrotem przez cały ogród botaniczny, a potem chciała tu wrócić lub nawet podjechać, mogłaby się spóźnić na spotkanie. Nie wiedziała, na ile Quizmaster okaże się cierpliwy.
Podjęła więc decyzję – zostawiła gazetę na stoliku w herbaciarni i ruszyła z powrotem w stronę ogrodu botanicznego. Tym razem jednak minęła wejście i poszła dalej wzdłuż Inverleith Row. Tuż przed boiskiem do rugby na Goldenacre skręciła w prawo, a uliczka stopniowo przemieniła się w dróżkę. Kiedy minęła narożnik i znalazła się obok bramy cmentarza Warriston, zaczynało się już robić ciemno.
Читать дальше