Zabójca obrócił się w stronę Cowarta, ignorując policjanta. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu i reporter poczuł nieprzyjemny chłód.
– Po co pan tutaj przyjechał, panie Cowart? Oczekiwałem, że pan zmądrzał. Czy ma pan jakieś nowe powody?
– Nie. Po prostu wciąż szukam odpowiedzi – odparł Cowart.
– Myślałem, że nasza pogawędka rozwiała pana wszelkie wątpliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, jakie pytania pozostały jeszcze bez odpowiedzi. Myślałem, że wszystko jest jasne.
Ostatnie słowa zostały wypowiedziane wolno i szorstko.
– Nic nigdy nie jest jasne – odparł Cowart.
– No cóż – odezwał się ostrożnie Ferguson, rzucając szybkie spojrzenie na Browna. – Dostałeś już pan jedną odpowiedź. Widzisz, co ten człowiek robi. Kopie w drzwi. Straszy ludzi rewolwerem. Prawdopodobnie szykuje się, żeby ponownie skopać mój tyłek.
Ferguson odwrócił się w kierunku Browna.
– Co chcesz wykopać ze mnie tym razem?
Tanny Brown nie odpowiedział.
Cowart potrząsnął głową.
– Nie tym razem – powiedział.
Ferguson warknął gniewnie. Mięśnie ramion napięły się gwałtownie, żyły na szyi nabrzmiały.
– Nie mogę ci nic powiedzieć – w głosie Fergusona pojawiła się złość. Zrobił jeden krok w kierunku reportera, ale natychmiast się zatrzymał. Cowart zauważył, jak Ferguson z trudem się opanowuje.
– Nic nie wiem. A gdzie twój partner, poruczniku? Zamierza mnie znowu pobić? Stęskniłem się za detektywem Wilcoxem. Skorzystasz znowu z jego pomocy, hę?
– Ty mi powiedz, gdzie on jest… – powiedział Tanny Brown. Jego głos był wciąż spokojny, lecz słowa niczym miecze cięły przestrzeń pomiędzy dwoma mężczyznami. – Jesteś ostatnią osobą, która go widziała.
– Doprawdy? – Ferguson sprawiał wrażenie dopiero co przebudzonego człowieka, który przygotowuje się do odpowiedzi. Zaczął mówić szybciej. – Czy mógłbym opuścić ręce, zanim zaczniemy rozmawiać?
– Nie. Co się stało z Wilcoxem?
Ferguson uśmiechnął się ponownie. Opuścił ręce, nie zważając na słowa policjanta.
– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Zniknął gdzieś? Mam nadzieję, że poszedł do piekła. – Na miejscu lekkiego uśmieszku pojawił wzgardliwy uśmiech.
– Newark – powiedział Tanny Brown.
– To samo co piekło – odparł Ferguson.
Brown lekko zmrużył oczy. Po krótkiej przerwie Ferguson znów zaczął mówić:
– Nigdy go tam nie widziałem. Cholera, właśnie wróciłem do Pachouli w nocy. To była długa droga. Mówisz, że Wilcox był w Newark?
– Widział cię. Gonił cię.
– No cóż, nic o tym nie wiem. W istocie jakiś obłąkany, biały facet gonił mnie w nocy, ale nie widziałem, kto to był. Nigdy nie podszedł zbyt blisko. W każdym razie zgubiłem go w jakiejś uliczce. Mocno padało. Nie wiem, co się z nim stało. Wiesz, w tej części miasta, w której mieszkam, cały czas wielu ludzi się gania. Nie należy do rzadkości brać nogi za pas. Jestem pewny, że nie chciałbym być w skórze białego faceta, który włóczy się tam po ciemku, jeśli łapiesz, O co biega. Niezdrowe miejsce. Ludzie stamtąd wyrwaliby ci serce, jeśliby wiedzieli, że mogą je sprzedać za działkę kokainy.
Spojrzał na Cowarta.
– Czyż nie mam racji, panie Cowart? Wyrwaliby serce.
Matthew Cowart poczuł dreszcz gniewu. Nagle wściekłość i frustracja ustąpiły pod naporem fali spokoju. Postąpił krok do przodu i stojąc obok Tanny’ego Browna wskazał ołówkiem Fergusona.
– Skłamałeś. Okłamałeś mnie wcześniej i kłamiesz teraz. Zabiłeś go, co?
I zabiłeś Joanie. Zabiłeś ich wszystkich. Ilu? Ilu, do diabła?
Ferguson wyprostował się.
– Gadasz od rzeczy, panie Cowart – odparł z chłodnym spokojem. – Ten człowiek… – wskazał Tanny’ego Browna – wpoił ci tego rodzaju bzdury. Nikogo nie zabiłem. Powiedziałem ci to już kiedyś. I mówię ci teraz.
Obejrzał się na policjanta.
– Nie masz nic, czym mógłbyś mnie przestraszyć, Tanny Brown. Nie masz niczego, co mógłbyś w ostatniej chwili przedstawić w sądzie, czego jakiś prawnik nie rozerwie na strzępy. Nie masz nic.
– Nie – powiedział Cowart. – Ja mam to wszystko.
Oczy Fergusona posłały gniewne błyski. Reporter poczuł uderzenie gorąca na twarzy.
– Sądzisz, że masz monopol na prawdę, panie Cowart. Nie masz. – Ferguson zacisnął mocno pięści.
Brown postąpił krok do przodu, odgarniając Cowarta ramieniem na bok.
– Pieprzę to. Pieprzę cię, Bobby Earl. Chcę, żebyś udał się ze mną do miasta. Chodźmy…
– Aresztujesz mnie?
– Tak. Za zamordowanie Joanie Shriver. Ponownie. Za stawianie oporu wymiarowi sprawiedliwości. Za ukrywanie tych ubrań w wychodku. Za składanie fałszywych zeznań pod przysięgą. I jako świadka zniknięcia Bruce’a Wilcoxa. To nam daje mnóstwo powodów.
Twarz Tanny’ego Browna wyglądała jak żelazna maska. Wolną ręką sięgnął do kieszeni i wyciągnął kajdanki. Trzymał broń wycelowaną w głowę Fergusona.
– Znasz schemat. Twarzą do ściany, ręce i nogi rozstawione.
– Aresztujesz mnie? – zapytał zabójca, cofając się o krok. Jego głos uniósł się o ton wyżej, sprawiając teraz wrażenie bardziej gniewnego. – Mam już za sobą to oskarżenie. Cała reszta to kupa gówna. Nie możesz tego zrobić!
Tanny Brown uniósł wyżej służbowy rewolwer.
– Popatrz na mnie – powiedział powoli. Jego oczy rzucały błyskawice w kierunku Fergusona. – Nie powinieneś nigdy pozwolić mi ciebie odnaleźć, Bobby Earl, ponieważ dla ciebie wszystko się skończyło. Właśnie teraz. Wszystko się skończyło.
– Nic na mnie nie masz. – Ferguson zaśmiał się chłodno. – Gdybyś miał, zjawiłbyś się tutaj z całą pieprzoną armią, a nie tylko z jednym reporterem i masą cholernie głupich pytań, które nie prowadzą do niczego.
Wypluwał słowa niczym przekleństwa.
– Odejdę wolny, Tanny Brown, i wiesz o tym. – Zaśmiał się. – Odejdę wolny.
Słowom Fergusona zaprzeczały jednak nerwowe ruchy jego ciała. Pochylił ramiona do przodu, rozstawił szeroko nogi, jakby przygotowując się na odparowanie ciosu.
Tanny Brown zauważył kątem oka jakiś ruch.
– Spróbuj. Wiesz, że tylko na to czekam.
– Nie zamierzam iść z tobą – powiedział Ferguson. – Masz nakaz?
– Pójdziesz ze mną – upierał się Brown, a w jego głosie pojawiły się pierwsze oznaki furii. – Mam zamiar ujrzeć cię ponownie w celi śmierci. Słyszysz? Wszystko skończone.
– Nigdy nie będzie skończone – odpowiedział zabójca, cofając się o krok.
– Nikt nigdzie nie pójdzie – zaskrzeczał nagle jakiś podniesiony głos.
Trzej mężczyźni odwrócili się w tym kierunku.
Cowart ujrzał strzelbę o dwóch lufach, za którą wyłoniła się z mroku babka Fergusona. Wycelowała broń prosto w Tanny’ego Browna.
– Nikt nigdzie nie pójdzie – odezwała się ponownie. – Przynajmniej nie do celi śmierci.
Brown błyskawicznie wymierzył pistolet w klatkę piersiową staruszki. Miała na sobie białą koszulę nocną, która powiewała we wszystkie strony. Włosy miała spięte, a stopy bose, jakby weszła prosto z wygodnego łóżka w nocny koszmar. Zakołysała strzelbą, trzymając ją pod ramieniem i celując w policjanta, podobnie jak niegdyś w Cowarta.
– Pani Ferguson – powiedział cicho Tanny Brown, stojąc cały czas w pozycji strzeleckiej. – Musi pani odłożyć broń.
– Nie zabierzesz mojego chłopaka – odezwała się wściekle.
– Pani Ferguson, musi pani zrozumieć.
– Nic nie chcę zrozumieć. Nie zabierzesz stąd mojego chłopaka.
Читать дальше