Uporządkowałem rzeczy na biurku i zamknąłem aktówkę. Nie chciałem, żeby widzieli coś, czego nie miałem im ochoty pokazywać. Potem przeszedłem się po domu, zaglądając do wszystkich pokoi. Na koniec wszedłem do sypialni. Pościeliłem łóżko i schowałem do szuflady pudełko płyty „Req – Wiem dla Lila Demona”. Nagle cos sobie uświadomiłem. Usiadłem na łóżku, przypominając sobie coś, co powiedziała Sobel. Wyrwało się jej, a ja z początku nie zwróciłem na to uwagi. Powiedziała, że znaleźli należącą do Raula Levina broń kalibru 22, ale że to nie była bron mordercy. Mówiła, że to nie był woodsman.
Bezwiednie zdradziła mi markę i model pistoletu, z którego zamordowano Raula. Wiedziałem, że woodsman to automat produkowany przez Colta. Wiedziałem, bo sam miałem sportowy model woodsmana. Odziedziczyłem go wiele lat temu po ojcu. Gdy dorosłem na tyle, by móc się nim posługiwać, ani razu nie wyciągnąłem go z drewnianej kasetki.
Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Poruszałem się jak w gęstej mgle. Stawiałem ostrożne kroki, dotykając ściany, a potem skrzydła szafy, jak gdybym musiał szukać drogi. Kasetka z lśniącego drewna leżała na tej półce co zawsze. Zdjąłem ją i zaniosłem do sypialni.
Położyłem kasetkę na łóżku i otworzyłem mosiężny zamek. Zdjąłem ceratową osłonkę, uniosłem wieczko.
Pistoletu nie było.
CZĘŚĆ II. Świat bez prawdy
Wpłynął czek od Rouleta. Pierwszego dnia procesu miałem na koncie więcej pieniędzy niż kiedykolwiek w życiu. Gdybym chciał, mógłbym dać sobie spokój z ogłoszeniami na przystankach autobusowych i zacząć się reklamować na billboardach. Albo zamiast połowy strony w książce telefonicznej mógłbym wykupić miejsce na okładce. Byłoby mnie na to stać. Nareszcie miałem sprawę licencyjną, która mi się opłaciła. Przynajmniej pod względem finansowym. Śmierć Raula Levina była stratą, przez którą moja licencja na zawsze miała pozostać przegraną sprawą.
Po trzech dniach kompletowania ławy przysięgłych byliśmy już gotowi do wyjścia na scenę. Proces został zaplanowany najwyżej na trzy dni – dwa dla oskarżenia i jeden dla obrony. Oznajmiłem sędzi, że wystarczy mi dzień na przedstawienie dowodów przysięgłym, ale tak naprawdę większość pracy miał za mnie wykonać prokurator.
Rozpoczęciu procesu zawsze towarzyszy uczucie elektryzującego napięcia. Człowiek zmienia się w kłębek nerwów. W grę wchodzi wysoka stawka. Na próbę zostaje wystawiona moja reputacja, wolność, a także integralność samego systemu. Perspektywa, że dwunastu obcych ludzi ma oceniać twoje życie i pracę, zawsze przyspiesza tętno. Mam na myśli siebie, adwokata – sądzenie oskarżonego to coś zupełnie innego. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję i prawdę mówiąc, wcale nie chcę. Mogę to tylko przyrównać do niepokoju i niepewności w chwili, gdy człowiek stoi pośrodku kościoła w dniu własnego ślubu. Przeżyłem to dwa razy i przypominam sobie tamto uczucie, ilekroć sędzia prosi o spokój na sali.
Mimo znacznie większego doświadczenia procesowego od swojego przeciwnika nie łudziłem się co do układu sił. Występowałem sam przeciw gigantycznej paszczy systemu. Nie było wątpliwości, że stoję na straconej pozycji. To prawda, że dla prokuratora miał to być pierwszy poważny proces. Ale tę słabość równoważyła władza i potęga stanu. Prokurator miał do dyspozycji siły całego systemu prawnego. Ja tylko siebie. I winnego klienta.
Siedziałem przy stole obrony obok Louisa Rouleta. Byliśmy sami. Nie miałem asystenta, a za moimi plecami nie było detektywa – z powodu lojalności wobec Raula Levina nie zdecydowałem się zatrudnić żadnego zastępcy. Zresztą nie musiałem. Levin dał mi wszystko, czego potrzebowałem. Proces i jego wynik miał być ostatnim świadectwem jego zdolności śledczych.
W pierwszym rzędzie na miejscach dla publiczności siedzieli CC. Dobbs i Mary Alice Windsor. Zgodnie z decyzją wydaną przez sąd w postępowaniu przedprocesowym, matka Rouleta mogła być obecna na sali tylko podczas mów wstępnych. Została zgłoszona na świadka obrony, dlatego nie wolno jej było słuchać żadnych zeznań.
Musiała czekać na korytarzu w towarzystwie swojego pieska Dobbsa, dopóki nie wezwę jej do zajęcia miejsca dla świadków.
Także w pierwszym rzędzie, lecz kilka krzeseł dalej, był sektor moich kibiców reprezentowany przez moją eksżonę, Lornę Taylor.
Na tę okazję ubrała się w granatowy kostium i białą bluzkę. Wyglądała prześlicznie i nie odróżniała się od falangi prawniczek, które co dzień przychodziły do sądu. Ale Lorna przyszła dla mnie i za to ją uwielbiałem.
Poza tym ławy dla publiczności zajmowało niewiele osób. Było kilku reporterów z gazet, którym zależało tylko na garści cytatów z mów wstępnych, oraz paru prawników i zwykłych widzów. Nie zjawił się nikt z telewizji. Proces na razie budził niewielkie zainteresowanie opinii publicznej, i bardzo dobrze. Oznaczało to, że nasza strategia panowania nad wypływem informacji okazała się skuteczna.
Roulet i ja milczeliśmy, czekając, aż sędzia zajmie swój fotel, wezwie przysięgłych i rozpocznie proces. Próbowałem się uspokoić, powtarzając sobie to, co chciałem powiedzieć przysięgłym. Roulet patrzył przed siebie, utkwiwszy wzrok w godle stanu Kalifornia umieszczonym pośrodku sędziowskiego stołu.
Asystent sędzi odebrał telefon, powiedział kilka słów i odłożył słuchawkę.
– Jeszcze dwie minuty, proszę państwa – powiedział głośno.
– Dwie minuty.
Gdy sędzia dzwoni na salę sądową, wszyscy powinni już być na swoich miejscach gotowi do rozprawy. I byliśmy. Zerknąłem na siedzącego za stołem prokuratorskim Teda Mintona i zauważyłem, że robi to samo co ja. Powtarzał sobie mowę, starając się uspokoić. Pochyliłem się, przeglądając leżące przede mną notatki. Nagle Roulet pochylił się w moją stronę, niemal uderzając mnie głową. Odezwał się szeptem, choć to nie było jeszcze konieczne.
– To już, Mick.
– Wiem.
Od śmierci Raula Levina między Rouletem a mną panowała atmosfera chłodnego tolerowania się nawzajem. Znosiłem jego obecność, bo musiałem. Ale przed procesem ograniczyłem do minimum nasze spotkania, a po rozpoczęciu ograniczyłem do minimum nasze rozmowy. Zdawałem sobie sprawę, że największą słabością mojego planu jest moja własna słabość. Bałem się, że kontakt z Rouletem może wzbudzić we mnie gniew i chęć, by osobiście i fizycznie pomścić przyjaciela. Trzy dni selekcji przysięgłych były prawdziwą torturą. Dzień po dniu musiałem siedzieć obok niego i wysłuchiwać jego protekcjonalnych uwag pod adresem potencjalnych członków ławy. Wytrzymałem to, udając, że go po prostu nie ma.
– Jesteś gotowy? – spytał.
– Staram się – odrzekłem. – A ty?
– Jestem gotowy. Ale zanim się zacznie, chcę ci coś powiedzieć.
Spojrzałem na niego. Siedział stanowczo zbyt blisko. Czułbym się nieswojo, nawet gdybym go kochał, a nie nienawidził. Odchyliłem się.
– Co?
On też się odchylił, przysuwając się do mnie.
– Jesteś moim adwokatem, tak?
Dalej starałem się zwiększyć odległość między nami.
– O co ci chodzi, Louis? Tkwimy w tym od ponad dwóch miesięcy, wybraliśmy przysięgłych, a teraz czekamy na początek procesu.
Zapłaciłeś mi ponad sto pięćdziesiąt tysięcy i pytasz, czy jestem twoim adwokatem? Oczywiście, że jestem twoim adwokatem. O co chodzi? Co się stało?
– Nic się nie stało.
Читать дальше