i pójść tam później, kiedy będzie mógł rozmawiać. Ponadto kawa była dobra. Zbyt dobra, żeby poprzestać na jednej. Świeżo parzona, gorąca i bardzo mocna.
O ósmej dwadzieścia usłyszał pierwsze strzały. Głuche wibrujące dźwięki, pozbawione siły i wyrazistości przez odległość, wiatr oraz obwałowania. Ocenił, że strzelający znajdują się około dwustu jardów od baru i strzelają na zachód. Strzały padały w długich i równych odstępach – tak strzelają dobrzy strzelcy, celujący w środkowe kręgi tarczy. Potem usłyszał szereg cichszych puknięć z broni krótkiej. Przez chwilę nasłuchiwał tych znajomych dźwięków, a potem zostawił dwa dolary na stole i zapłacił dwunastodolarowy rachunek przy kasie. Wyszedł, wsiadł do mustanga, wyjechał z parkingu i skierował wóz prosto w otwartą bramę strzelnicy.
Zastał faceta z humwee w największej chacie, za sięgającym do pasa kontuarem. Z bliska wyglądał na starszego niż z daleka. Po pięćdziesiątce, przed sześćdziesiątką, rzadkie siwe włosy, zmarszczki, ale trzymał się prosto jakby kij połknął. Miał opalony byczy kark i oczy zdradzające, że był podoficerem piechoty morskiej, gdyby ktoś nie zauważył tatuaży na przedramionach i pamiątek na ścianie za jego plecami. Tatuaże były stare i wyblakłe, a na pamiątki składały się głównie proporczyki i naszywki. Jednak centralnym punktem tej wystawy była pożółkła papierowa tarcza, oprawiona w ramki i chroniona szybą. Pięć skupionych otworów po kulach kalibru.300 w środkowym kręgu i szósty nieco z boku.
– Pomóc w czymś? – zapytał facet.
Spoglądał przez ramię Reachera na stojącego przed chatą mustanga.
– Przybyłem, żeby rozwiązać wszystkie pańskie problemy – powiedział Reacher.
– Naprawdę?
– Nie, wcale nie. Chcę tylko zadać panu kilka pytań.
Facet zawahał się.
– O Jamesa Barra?
– Zgadł pan.
– Nie.
– Nie?
– Nie rozmawiam z reporterami.
– Nie jestem reporterem.
– Tam stoi wypasiony mustang z pięciolitrowym silnikiem. To nie jest policyjny wóz ani z wypożyczalni. Ponadto ma rejestrację z Indiany. Na przedniej szybie ma nalepkę NBC. Dlatego zgaduję, że jest pan reporterem chcącym wypichcić telewizyjny program o tym, jak James Barr korzystał z mojej strzelnicy, przygotowując się do zamachu.
– A tak było?
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Jednak Barr bywał tutaj, prawda?
– Nie mam nic do powiedzenia – powtórzył facet.
Powiedział to bez gniewu. Zdecydowanie. Nie wrogo. Po
prostu stanowczo. Nie miał nic do powiedzenia. I koniec. W chacie zrobiło się cicho. Było słychać tylko odgłos strzałów w oddali i cichy pomruk dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. Może lodówka.
– Nie jestem reporterem – powtórzył Reacher. – Pożyczyłem ten samochód od reporterki, to wszystko. Żeby się tu dostać.
– To kim pan jest?
– Po prostu kimś, kto kiedyś znał Jamesa Barra. Chcę dowiedzieć się czegoś o jego przyjacielu, Charliem. Myślę, że to jego przyjaciel Charlie sprowadził go na złą drogę.
Facet nie zapytał: Jaki przyjaciel? Nie spytał: Kim jest Charlie? Tylko pokręcił głową i rzekł:
– Nie mogę panu pomóc.
Reacher przeniósł wzrok na oprawioną w ramki tarczę.
– To pana? – zapytał.
– Jak wszystko, co pan tu widzi.
– Z jakiej odległości?
– Dlaczego pan pyta?
– Ponieważ myślę, że jeśli z sześciuset jardów, to był pan dobry. Jeśli z ośmiuset, to bardzo dobry. A jeżeli z tysiąca, to niewiarygodnie dobry.
– Pan strzela? – spytał facet.
– Kiedyś strzelałem.
– W wojsku?
– Dawne czasy.
Mężczyzna odwrócił się i zdjął tarczę z gwoździa. Delikatnie położył ją na ladzie i podsunął Reacherowi. Na samym dole widniał odręczny napis wyblakłym atramentem: Zawody strze leckie Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w 1978. Dystans 1000 jardów. Sierżant Samuel Cash, trzecie miejsce. Poniżej podpisy trzech sędziów.
– Sierżant Cash? – spytał Reacher.
– W stanie spoczynku – odparł facet.
– Ja też.
– Ale nie marines.
– Poznaje pan to po oczach?
– Bez trudu.
– Wojska lądowe – rzekł Reacher. – Mój ojciec był w piechocie morskiej.
– To czyni z pana półczłowieka.
Reacher powiódł palcem po szkle, nad otworami po kulach. Niezłe skupienie pięciu strzałów i szósty odrobinę z boku.
– Niezły wynik – pochwalił.
– Dzisiaj miałbym szczęście, gdyby udało mi się to z dwukrotnie bliższej odległości.
– Ja też – przyznał Reacher. – Czas leci.
– Chce pan powiedzieć, że kiedyś by pan potrafił?
Reacher nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, zwyciężył w zawodach strzeleckich Korpusu Piechoty Morskiej na tysiąc jardów dokładnie dziesięć lat po tym, jak Cash zajął trzecie miejsce. Umieścił wszystkie sześć kul w samym środku tarczy, wybijając postrzępiony otwór, który można by zakryć kciukiem. Po kolejnych pracowitych dwunastu miesiącach postawił lśniący puchar na półce swojego biura. To był wyjątkowy rok. Był wówczas w szczytowej formie, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Wtedy nie mógł chybić. Jednak rok później nie bronił swojego tytułu, chociaż dowództwo żandarmerii bardzo tego chciało. Później, patrząc wstecz, zrozumiał, że ta decyzja zapoczątkowała dwa procesy: długie i powolne rozstanie z woj-
skiem oraz narastający niepokój. Początek nieustannego przenoszenia się z miejsca na miejsce i nieoglądania się za siebie. Niechęci do powtarzania czegokolwiek.
– Tysiąc jardów to spora odległość – powiedział sierżant
Cash. – Prawdę mówiąc, od kiedy wyszedłem z wojska, nie
spotkałem nikogo, kto z tej odległości potrafiłby choćby trafić
w tarczę.
– Może udałoby mi się ją przedziurawić – rzekł Reacher.
Cash podniósł ramkę z lady, odwrócił się i odwiesił ją na
miejsce. Wyprostował kciukiem prawej ręki.
– Nie mam tu strzelnicy na tysiąc jardów – powiedział. -
Byłoby to marnowanie amunicji i klienci wpadaliby w kompleksy. Mam jednak niezłą na trzysta, która dziś rano nie jest
używana. Może pan spróbować. Ktoś, kto mógłby trafić w tarczę
z tysiąca, powinien dobrze sobie radzić na trzystu.
Reacher nic nie powiedział.
– Nie uważa pan? – dodał Cash.
– Tak sądzę – przyznał Reacher.
Cash otworzył szufladę i wyjął nową tarczę.
– Pana nazwisko?
– Bobby Richardson – odparł Reacher.
Robert Clinton Richardson, zdobył 301 punktów w 1959, 141 trafień w 134 meczach, ale Yankees i tak zajęli dopiero trzecie miejsce.
Cash wyjął z kieszonki koszuli flamaster i napisał na tarczy R. Richardson, 300 jardów oraz datę i godzinę.
– Trzyma pan dokumentację – zauważył Reacher.
– Z przyzwyczajenia – odparł Cash.
Potem w środkowym kręgu nakreślił X. Litera miała pół cala wysokości i – nakreślona nieco krzywo – mniej niż pół cala szerokości. Zostawił tarczę na ladzie i poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, z którego dochodził pomruk lodówki. Wrócił minutę później, niosąc karabin. Był to remington M24 z lunetką Leupolda i dwunogiem. Standardowa broń strzelca wyborowego piechoty morskiej. Karabin wyglądał na używany, ale był w doskonałym stanie. Cash położył go na ladzie. Wyjął magazynek i pokazał Reacherowi, że jest pusty. Odciągnął
rygiel i pokazał pustą komorę. Odruch, rutyna, ostrożność, zawodowa kurtuazja.
– Mój – oznajmił. – Przestrzelany na trzysta jardów. Sam to zrobiłem.
Читать дальше