Ariana Franklin - Mistrzyni sztuki śmierci

Здесь есть возможность читать онлайн «Ariana Franklin - Mistrzyni sztuki śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Mistrzyni sztuki śmierci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Mistrzyni sztuki śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Cztery potworne morderstwa… Nieuchwytny zabójca… I niezwykła kobieta, która potrafi skłonić zmarłych do wyjawienia sekretów. W 1171 roku bestialskie zabójstwa dzieci wstrząsają Cambridge. Król sprowadza ze słynnej sycylijskiej szkoły medycznej najlepszego mistrza sztuki śmierci – biegłego w anatomii i arkanach śledztwa. Któż mógłby jednak przypuszczać, że ów medyk jest… kobietą. W zabobonnej Anglii Adelia musi kryć swą prawdziwą tożsamość, by nie oskarżono jej o czary. Potajemnie bada okaleczone zwłoki, dokonuje oględzin miejsc zbrodni i dzięki wiedzy i dedukcji układa listę podejrzanych. Bogobojni mieszczanie, rozmodleni mnisi, usłużni dworzanie, waleczni rycerze… Kto z nich jest mordercą, który już wybrał następną ofiarę?

Mistrzyni sztuki śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Mistrzyni sztuki śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Walburga uśmiechnęła się szeroko.

– Właśnie tak. Ale się zdziwi, widząc mnie drugi raz w tygodniu.

Wraz z rzeką zmienił się też krajobraz, zaczynał bardziej przypominać płaskowyż, gdzie trzciny i olchy zastąpiła trawa oraz wyższe drzewa. W półmroku Adelia dostrzegała częściej żywopłoty i płoty, a nie jak dotąd wały i rowy. Księżyc, dotąd cienki sierp na wieczornym niebie, nabierał objętości.

Stróż zaczynał utykać. Weronika stwierdziła, że biedak winien podróżować razem z nimi. Gdy kury przestały już protestować przeciwko jego obecności, nastała cisza, przerywana tylko ostatnimi ptasimi trelami.

Walburga skierowała łódkę do wąskiej zatoczki, skąd wiodła ścieżka na jakąś farmę. Kiedy zakonnica już się wygramoliła na brzeg, oznajmiła Weronice:

– Siostro, nie będziesz targała tego wszystkiego dalej sama. Niech te staruchy ci pomogą.

– Pomogą.

– Zdołasz sama wrócić? Weronika skinęła głową i się uśmiechnęła. Walburga dygnęła przed

Adelią, potem zamachała na pożegnanie.

Granta stała się węższa i ciemniejsza, wiła się płytką doliną, gdzie od czasu do czasu jakiś buk schylał się nisko nad wodą. Zakonnica musiała się kulić, aby uniknąć gałęzi. Zatrzymała się, zapaliła latarnię, którą umieściła na pokładzie pod stopami. Oświetliła czarną wodę przed nimi na odległość mniej więcej trzech stóp, blask odbił się w zielonych ślepiach jakiegoś stworzenia, które popatrzyło na wędrowców, a potem zawróciło, aby zniknąć gdzieś w podszyciu.

Kiedy wyłoniły się zza drzew, księżyc znowu sprawił, że otoczył je srebrny, czarno-biały krajobraz pastwisk i żywopłotów. Weronika podpłynęła ku lewemu brzegowi.

– Koniec podróży, chwała Panu – oznajmiła. Adelia spojrzała przed siebie i wskazała wielki kształt o płaskim wierzchołku, majaczący w oddali.

– Co to jest? Weronika odwróciła się, aby tam spojrzeć.

– Tam? To wzgórze Wandlebury.

Oczywiście, to mogło być tylko ono.

Na szczycie wzgórza jakby osiadła maleńka, migocząca gwiazda i jak to gwiazda – zwodnicza, jedno mrugnięcie sprawiało, że znikała, a drugie, iż powracała.

Adelia przesunęła się, aby pozwolić Weronice dźwignąć skrzynię z kurami, tę, którą miała pod nogami.

– Poczekam tutaj – oznajmiła.

Mniszka spojrzała na nią z powątpiewaniem, a potem na kosze w łodzi, które też należało przenieść do niewidocznych stąd pustelni.

– Zostawisz mi latarnię? – zapytała medyczka. Siostra Weronika pochyliła głowę.

– Boisz się ciemności? Adelia zastanowiła się nad odpowiedzią.

– Tak.

– W takim razie zatrzymaj ją i niech Pan ma cię w opiece, ja za chwilę wrócę.

Mniszka zarzuciła sobie wór na plecy i chwyciwszy skrzynię w wolną rękę, ruszyła między drzewa oświetloną księżycem ścieżką.

Adelia poczekała, aż zakonnica odejdzie, później przeniosła Stróża na brzeg, wzięła latarnię, uniosła, sprawdzając, czy ze świecą wszystko w porządku i czy ma odpowiednią grubość. Potem ruszyła naprzód.

Jakiś czas rzeka i biegnąca obok ścieżka wiły się prawie w tym samym kierunku, co ten obrany przez medyczkę. Jednak milę dalej Adelia dostrzegła, że droga prowadzi ją za daleko na południe. Zeszła z niej, chcąc iść dokładnie na wschód, bo tak trasa wiodąca ku wzgórzu wyglądałaby z lotu kruka – tyle że kruk nie musiałby pokonywać wszystkich przeszkód, z którymi musiała zmierzyć się ona: wielkich połaci jeżyn, górek i jarów śliskich od niedawnego deszczu, płotków, na które czasem dawało się wdrapać albo przez nie przecisnąć, a czasem nie.

Jeśli ze wzgórza Wandlebury spoglądały na nią jakieś ludzkie oczy, widziały maleńkie, błądzące światełko, przemierzające ciemności, kręcące się tu i tam, jakby bez konkretnego celu. Naprawdę jednak omijała przeszkodę za przeszkodą. Czasem światło zatrzymywało się, gdy lekarka upadała, a upadała niezgrabnie, chroniąc latarnię od uderzenia w ziemię i zgaśnięcia. Stróż czekał obok niej, aż wstanie.

Od czasu do czasu, choć niczego nie słyszała, zaskakiwał ją przebiegający drogę jeleń albo lis. Jej własny, szlochający oddech stał się zbyt głośny, by mogła słyszeć cokolwiek innego, chociaż nie szlochała ze smutku albo strachu, jedynie z wysiłku.

Ale ten, kto patrzył na nią ze wzgórza Wandlebury, jeśli ktokolwiek na nią stamtąd patrzył, spostrzegł, że pomimo ustawicznego błądzenia, światełko wciąż się zbliża.

Adelia, przedzierając się przez swoją dolinę ciemności, widziała, jak wzgórze z wolna rośnie, aż wreszcie przesłania wszystko. Gwiazda wplątana w jego szczyt już nie migotała, tylko świeciła stałym blaskiem.

Kiedy lekarka szła, mało nie wymiotowała, osłabiona własną głupotą. Dlaczego nie przyszłam tutaj od razu? Mówiły mi to ciała dzieci, mówiły mi… Kreda, powiedziały. Zostałyśmy zabite na kredzie. Rzeka mnie zmyliła. Ale rzeka prowadzi ku wzgórzu Wandlebury. Powinnam od razu się domyślić.

Podrapana i zakrwawiona, kulejąc, chociaż wciąż z palącą się latarnią, podźwignęła się na jakąś płaską powierzchnię i odkryła, że to jest owo miejsce na starej rzymskiej drodze, gdzie kiedyś przeor Gotfryd krzyczał do wszystkich, którzy słuchali, że nie może się wysikać.

Nikogo tu teraz nie było. Zrobiło się już późno, księżyc wisiał wysoko, jednak Adelia znajdowała się gdzieś poza czasem. Nie istniała tam przeszłość, w której żyli jacyś ludzie. Nie istniało dziecko, zwane Ulfem, przestała je słyszeć i widzieć. Było tylko wzgórze, a ona musiała dotrzeć na jego szczyt. Pies podążał za nią. Ruszyła stromą ścieżką, nie pamiętając, kiedy szła nią pierwszy raz, wiedziała tylko, że właśnie tędy należało iść.

Kiedy spieszyła na szczyt, musiała poszukać tego migoczącego światełka, zdumiona, że choć sprowadziło ją z oddali, to teraz zniknęło. O Boże, nie daj mu zgasnąć. W ciemnościach i wśród tych pagórkowatych bezmiarów ona nigdy nie odnajdzie drogi.

Zobaczyła je między jakimiś krzakami i pobiegła, zapominając o zagłębieniach w ziemi. Tym razem kiedy upadła, latarnia zgasła. Nieważne, zaczęła się czołgać.

To było dziwne światło, ani ogień, ani rozproszony blask świec. Bardziej promień skierowany ku górze. Kiedy po omacku zmierzała w tamtą stronę, dłonie natrafiły na pustkę i medyczką szarpnęło do przodu, tak że aż zgarbiła się nad opadającym zboczem. Stróż patrzył prosto przed siebie i tam właśnie było to, trzy yardy dalej, pośrodku miskowatej niecki. Nie ogień, nie latarnia. Nikt też tam nie stał. Światło wydobywało się z dziury w ziemi. Patrzyła na rozwartą paszczę piekieł, oświetloną przez płomienie, buchające gdzieś niżej.

Adelia musiała teraz wysilić się ze wszystkich mocy i wezwać na pomoc każdy znany jej okruch filozofii naturalnej, każdą udowodnioną hipotezę, każdy ułamek zdrowego rozsądku, aby przeciwstawić się chęci wycia ze strachu, panice, każącej odczołgać się od tej dziury i płakać z przerażenia. Modliła się o wsparcie: „O Wszechmogący Boże, obroń mnie przed grozą nocy".

To nie otchłań piekielna, stanowczo powiedział jakiś głos w jej głowie. To tylko zwykła otchłań.

Oczywiście. Jakaś otchłań. Tylko otchłań. A w niej Ulf.

Zaczęła czołgać się przed siebie, uderzyła w coś kolanem, coś leżącego na trawie. Zdawało się tylko kamieniem, ale po chwili dłonie odkryły, że zostało wytworzone przez ludzkie ręce, okazało się wielkim i solidnym kołem. Przeczołgała się nad tym, spostrzegając, że jest okryte warstwą torfu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Mistrzyni sztuki śmierci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Mistrzyni sztuki śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Mistrzyni sztuki śmierci»

Обсуждение, отзывы о книге «Mistrzyni sztuki śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x