Niżej był jeszcze dopisek: „Nie będziemy targować się o zapłatę. Wszystko ma zostać załatwione dyskretnie, aby zapobiec panice". Na dziedzińcu na Adelię czekał już stajenny z koniem.
– Dam ci trochę mojego bulionu – powiedziała żona szeryfa. – Joanna rzadko kiedy czymś się niepokoi. Tam z pewnością jest okropnie.
Pewnie tak, pomyślała medyczka, skoro chrześcijańska przeorysza błaga o pomoc saraceńskiego medyka.
– Pierwsza zachorowała infirmariuszka – opowiadała Matylda W. Usłyszała już wszystko od stajennego. – Większość z nich rzyga i wysrywa trzewia. Boże, pomóż nam, jeśli to zaraza. Czy to miasto nie dosyć wycierpiało? Co jest z tym świętym Piotrusiem, skoro nie uchronił sióstr?
– Adelio, nie pójdziesz – oznajmił Rowley.
– Muszę.
– Obawiam się, że powinna – rzekła lady Baldwin. – Przeorysza nie wpuści żadnego mężczyzny na obszar klauzury, wbrew temu co mówią te wszystkie paskudne plotki, oczywiście poza spowiednikiem. Zważywszy na to, że infirmariuszka sama zachorowała, wezwanie pani Adelii jest jedynym rozwiązaniem, zresztą znakomitym. Jeśli będziesz trzymać przy każdym nozdrzu ząbek czosnku, nie zarazisz się.
Odeszła przygotować bulion.
Medyczka przekazała Mansurowi wyjaśnienia i instrukcje.
– Mój druhu od niepamiętnych czasów, opiekuj się tym mężczyzną i tą kobietą, i tym chłopcem, kiedy mnie tu nie będzie. Nigdzie ich nie puszczaj samych. W okolicy grasuje diabeł. Strzeż ich w imię Allacha.
– A kto ciebie będzie strzec, maleństwo? Święte kobiety pewnie nie będą miały nic przeciwko obecności eunucha.
Adelia się uśmiechnęła.
– To nie jest harem, te kobiety strzegą swojej świątyni przed wszystkimi mężczyznami. Nic mi nie będzie.
Ulf ciągnął ją za ramię.
– Ja mogę iść. Ja jeszcze nie dorosłem, a one tam mnie znają, tam u świętej Raggy. No i ja jeszcze nigdy niczego nie złapałem.
– No i niczego nie złapiesz – oznajmiła. – Nie pójdziesz – powiedziała też Rowleyowi. Ten, krzywiąc się, zaciągnął Adelię do okna, z dala od innych.
– To jest jakiś przeklęty spisek, żeby cię stąd wyciągnąć, bezbronną – mówił. – Rakszasa macza w tym paluchy.
Kiedy Picot znowu stanął na nogach, Adelia przypomniała sobie, jaki jest wielki i czym dla tak potężnego mężczyzny musi być bezsilność. Nie przyszło jej wcześniej do głowy, że jego zdaniem następny cel zabójcy Szymona może stanowić właśnie ona. Tak jak medyczka lękała się o niego, tak on lękał się o nią. Poczuła się wzruszona, zadowolona, ale należało się jeszcze zająć tyloma rzeczami – musiała powiedzieć Gylcie, aby zmieniła lekarstwa na stole, musiała wziąć nowe medykamenty z domu Starego Beniamina… Teraz nie miała dla niego czasu.
– Ty jesteś tym, który zadawał pytania – oznajmiła łagodnie. – Błagam, zadbaj o siebie i o moich bliskich. Teraz potrzeba ci tylko opieki, a nie lekarza. Gyltha się tobą zajmie. – Próbowała się od niego odsunąć. – Wiedz, że ja muszę do nich iść.
– Na litość boską! – krzyknął. – Czy możesz choć raz przestać udawać medyka?
Udawać medyka. Udawać medyka?
Choć wciąż ją trzymał, poczuła, jakby między nimi powstaje przepaść. Patrząc w jego oczy, widziała swoje odbicie za przepaścią- dosyć miłą istotkę, jednak zwiedzioną, bo tylko szukającą sobie jakiegoś zajęcia, starą pannę wypełniającą sobie czas, aż zostanie powołana do zadań kobiety.
A jeśli tak, to czym była kolejka cierpiących, oczekująca na nią każdego dnia? Czym było to, że Gil strzecharz nadal może wchodzić po drabinie?
A czymże jesteś ty, pomyślała zadziwiona, patrząc mu w oczy, ty, który powinieneś wykrwawić się na śmierć, a jednak żyjesz?
Wiedziała z absolutną pewnością, że nigdy nie może go poślubić. Była Wezuwią Adelią Rachelą Ortese Aguilar, która może czuła się bardzo, bardzo samotna, ale pozostawała medykiem.
Otrząsnęła się, teraz stała się wolna.
– Gyltha, pacjent może zacząć odżywiać się normalnie, ale zmień te leki na świeże – oznajmiła i wyszła.
W każdym razie, pomyślała, potrzebuję zapłaty, którą obiecała przeorysza.
Kościół Świętej Radegundy i pobliskie zabudowania nad rzeką wyglądały zwodniczo miło, wzniesiono je bowiem, gdy Duńczycy zaprzestali już najazdów, jeszcze zanim fundacji zabrakło pieniędzy. Główna część klasztoru, kaplica oraz jej otoczenie były większe, stojące bardziej na uboczu i pamiętały czasy Edwarda Wyznawcy.
Stały z dala od Cam, skryte wśród drzew, tak aby długie łodzie wikingów, skradające się płytkimi dopływami, nie zdołały do nich dotrzeć. Kiedy powymierali mnisi, którzy początkowo je zamieszkiwali, klasztor przekazano zakonnicom.
Tego wszystkiego Adelia dowiedziała się od odwróconego do niej plecami Edryka. Koń zaniósł ich oboje do klasztoru przez boczną furtę w murze, bo główną bramę zaryglowano. Za nimi biegł Stróż.
Podobnie jak Matylda W. stajenny był poruszony tym, iż święty Piotruś zawiódł.
– Nie jest dobrze zamykać to wszystko, akurat kiedy zaczyna się sezon pielgrzymek – oznajmił. – U matki Joanny musi dziać się naprawdę źle.
Zostawił Adelię obok stajni i psich bud, jedynych dobrze utrzymanych budynków klasztoru, które do tej pory dostrzegła. Wskazał ścieżkę oddalająca się od padoku.
– Niech Bóg cię prowadzi – oznajmił, bo najwyraźniej on sam nie zamierzał pójść.
Medyczka jednak nie była przygotowana na odcięcie od świata zewnętrznego. Poleciła mężczyźnie, by co rano chodził na zamek, odbierał każdą wiadomość, jaką chciałaby wysłać, wypytywał, co u jej bliskich i przynosił z powrotem każdą odpowiedź.
Ruszyła ze Stróżem. Zgiełk miasta po drugiej stronie rzeki ucichł. Wokół pojawiły się skowronki, wyskakując niczym pękające bąbelki. Za plecami Adelii szczekały ogary przeoryszy, w lesie przed nią zarżała jakaś sarna.
W tym samym lesie, gdzie, jak pamiętała, rozciągała się posiadłość sir Gerwazego i w którym zniknął święty Piotruś.
– Czy można sobie z tym poradzić? – dopytywała się przeorysza Joanna. Była bardziej wymizerowana, niż kiedy Adelia widziała ją ostami raz.
– Tak, to nie jest dżuma – oznajmiła medyczka. – Ani tyfus, Panu niech będą dzięki. Żadna z sióstr nie ma wysypki. Myślę, że to cholera. – Widząc, jak przeorysza blednie, dodała jeszcze: – Słabsza odmiana niż ta, która występuje na Wschodzie, ale i tak jest niedobrze. Martwię się o twoją infirmariuszkę i o siostrę Weronikę.
Najstarsza i najmłodsza. Siostra Weronika była tą mniszką, która modląc się przy relikwiarzu świętego Piotrusia, wydała się medyczce obrazem nieprzemijającego wdzięku.
– Weronika. – Przeorysza wyglądała na niesamowicie wręcz zmartwioną. Adelii właśnie taka podobała się bardziej. – Najdelikatniejsza istota z nich wszystkich, niech Bóg ma ją w swojej opiece. Cóż należy czynić?
Właśnie, co? Medyczka z konsternacją popatrzyła na drugą stronę wirydarza, gdzie za kolumnami wznosiło się coś przypominającego powiększony gołębnik. Dwa rzędy pozbawionych drzwi łukowatych wejść, każde prowadziło do celi szerokiej na dwa yardy, gdzie leżała schorowana zakonnica.
Nie było tu infirmarium – tytuł infirmariuszki zdawał się tylko honorowym, siostrę Otylię nazywano tak, albowiem jedyna znała się na ziołach. Nie było tu też wspólnej sypialni – czyli żadnego miejsca, gdzie dałoby się zajmować wszystkim mniszkami naraz.
– Ci zakonnicy, co tutaj mieszkali, byli ascetami, oni woleli prywatność pojedynczych cel – wyjaśniła przeorysza, dostrzegając spojrzenie Adelii. – Korzystamy z tych izb, bo nie mamy jeszcze pieniędzy na rozbudowę. Dasz sobie radę?
Читать дальше