– Nie ulega kwestii – ciągnął Halsey – że to był fikcyjny sąd i że zostałeś pięknie wymanewrowany. – Przerwał. – To wygląda tak, jakby ktoś naprawdę dobrze ustawiony u samej góry chciał cię usunąć z drogi, szybko i po cichu. Nie wiem, w co się wpakowałeś, Steve, ale dla tego kogoś to musi być bardzo ważna sprawa.
– Jest ważna, i to dla kilku „ktosiów" – odparł Randall posępnie.
– Czy chcesz, żebym się do tego wziął? – zapytał Halsey nagląco.
Randall namyślał się nad tym chwilę i w końcu odrzekł:
– Czy lubisz swoją pracę, Sam? Podoba ci się w Europie, we Francji?
– Do czego zmierzasz? Uwielbiam Francję i moją robotę.
– To lepiej się nie mieszaj do tego.
– A sprawiedliwość, Steve? Co ze sprawiedliwością?
– Zostaw to mnie – odparł Randall. – Doceniam twoją przyjaźń, Sam. A teraz wyślij mi tę gotówkę.
Odłożył słuchawkę. Sprawiedliwość, pomyślał. Liberté, Égalité, Fraternité.
I zrozumiał, że te słowa są tylko obietnicą, jaką złożyła mu Francja. Osądzony został jednak nie przez Francję, nie przez zwyczajną władzę państwową. Osądziła go superwładza. Osądziło go Drugie Zmartwychwstanie.
W jasny piątkowy poranek, gdy uwolniono go z aresztu, Drugie Zmartwychwstanie było już wszechobecne.
Randall nie pamiętał, by do tej pory jakieś sensacyjne wydarzenie zyskało taką oprawę i takie zainteresowanie mediów. Z pewnością atak Japonii na Pearl Harbor, upadek Berlina i śmierć Hitlera, wystrzelenie pierwszego sputnika w kosmos, zabójstwo prezydenta Kennedy'ego czy pierwszy krok Neila Armstronga na Księżycu były wielkimi sensacjami. Żadna jednak nie wywołała takiego poruszenia jak elektryzujące wieści z Pałacu Królewskiego w Amsterdamie, że Jezus Chrystus niezaprzeczalnie żył na ziemi jako ludzka istota i jako duchowy posłaniec samego Stwórcy.
Randall przez wiele dni był tak zaabsorbowany technicznymi aspektami poszukiwania prawdy i własnym przetrwaniem, że niemal już zapomniał, jakie potężne może być oddziaływanie tekstów Jakuba i Petroniusza na miliony poszukujących śmiertelników.
Podczas przejazdu z aresztu na lotnisko Orly w towarzystwie trzech francuskich policjantów mógł obserwować reakcję na ten historyczny cud na każdym rogu ulicy, w każdej kafejce i każdym oknie wystawowym. Francuzi wylegli na ulice, pogrążeni w lekturze gazet, przyklejeni do tranzystorowych odbiorników, oblegający w przypływie wielkich emocji wystawy sklepów z telewizorami.
On sam był teraz zapomnianym, pomniejszym aktorem w rozgrywającym się dramacie. Siedział między dwoma oficerami, Gorinem z Sereté Nationale i Lefevre'em z policji, skuty kajdankami z tym pierwszym. Obaj funkcjonariusze pochłonięci byli lekturą specjalnych wydań „Le Figaro" i „Le Monde". Gazety poświęciły wielkiemu wydarzeniu całe pierwsze strony. Randall odczytał dwa wielkie nagłówki. Jeden głosił: LE CHRIST REVIENT PARMI NOUS! Chrystus powrócił między nas. Drugi: LE CHRIST RESSUSCITE PAR UNE NOUVELLE DECOUVERTE! Chrystus zmartwychwstał dzięki nowemu odkryciu. Poniżej zamieszczono fotografie trzech oryginalnych papirusów Jakuba, raportu Petroniusza, okładki Międzynarodowego Nowego Testamentu i portretu Jezusa, namalowanego na podstawie opisu Jakuba.
Policjanci po obu stronach Randalla co jakiś czas odczytywali na głos fragmenty tekstów i wiedząc o jego słabej znajomości francuskiego, tłumaczyli mu je na angielski. Zorientował się, że relacje prasowe opierają się na limitowanym wydaniu, które dotarło do mediów zaraz po północy. Szczegóły ogłaszano natomiast ze sceny w Burgerzaal, Sali Mieszczańskiej Pałacu Królewskiego w Amsterdamie, w obecności dwóch tysięcy dziennikarzy z każdego zakątka globu i na oczach milionów telewidzów oglądających transmisję satelitarną.
Tylko raz podczas jazdy oficer o nazwisku Lefewe wdał się w krótką rozmowę z Randallem.
– Pan naprawdę w tym uczestniczył, monsieur? – zapytał, patrząc na niego z niedowierzaniem.
– Tak, należałem do zespołu Drugiego Zmartwychwstania.
– To dlaczego pana deportują?
– Bo są szaleńcami – odparł Randall i dodał: – Ponieważ nie chciałem uwierzyć.
Lefevre wybałuszył na niego oczy.
– W takim razie to raczej pan jest szaleńcem.
Kiedy wysiadali przed terminalem na Orły, agent Lefevre, chcąc pomóc Randallowi wysiąść, pociągnął go zbyt mocno za rękę i w drugi przegub wbiły mu się kajdanki, przypominając boleśnie kim jest i co tutaj robi.
W głównej hali odlotów Orły panował niezwykły spokój. Dyrekcja lotniska porozstawiała wszędzie telewizory, przed którymi gromadziły się kilkunastoosobowe grupki pasażerów i pracowników Air France. Nawet przy kasach i stanowiskach informacji, zarówno klienci, jak i obsługa załatwiali swoje sprawy rozkojarzeni, popatrując co chwila na ekrany. Lefewe poszedł odebrać bilet Randalla, a Gorin pociągnął go za sobą do najbliższego telewizora.
Kamera wędrowała po wnętrzu Sali Mieszczańskiej, pokazując, rząd za rzędem, siedzących oficjeli i dziennikarzy, na zmianę ze zbliżeniami imponującego wystroju. Wielkie okna we wnękach miały brązowe okiennice z motywem złotego kwiatu na środku. Ze sklepienia zwisało sześć cylindrycznych kandelabrów, które za czasów cesarza Ludwika Napoleona były oświetlane olejem rzepakowym. Widać było fragmenty marmurowej posadzki, inkrustowanej mosiężnymi taśmami, układającymi się w kształt globu ziemskiego. Grupa rzeźb nad zachodnim wejściem do sali przedstawiała – jak powiedział po angielsku, a potem po francusku komentator – Sprawiedliwość depczącą Chciwość i Zawiść (Chciwość jako Midas, Zawiść jako Meduza),
Chciwość, pomyślał Randall z goryczą, gdyż kamera akurat w tym momencie przesunęła się na scenę i objęła grupę jego bates noires, siedzących półkolem w obitych pluszem fotelach. Komentator wymieniał kolejno ich nazwiska. Byli tam wszyscy. Ich twarze wyrażały uduchowienie i nabożną cześć. Wyglądali jak postaci nie z tego świata. Profesor Deichhardt, Wheeler, Fontaine, sir Trevor, Gayda, profesor Jeffries i doktor Knight, monsinior Riccardi, wielebny Zachery, Traunnann, Sobrier, pastor de Vroome, profesor Aubert, Hennig i wreszcie jedyna piękna pośród tych bestii – Angela Monti (reprezentująca chorego ojca, profesora Montiego, usłyszał).
Profesor Deichhardt wstał i podszedł do mównicy, udekorowanej satynową draperią z wyhaftowanym krzyżem.
Po chwili zaczął odczytywać szczegółowe oświadczenie na temat odkrycia tekstów Jakuba i Petroniusza, włącznie ze streszczeniem ich zawartości i prezentacją egzemplarza Międzynarodowego Nowego Testamentu, oficjalnie opublikowanego w tym historycznym dniu.
Randall poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Był to agent Lefevre, który przyniósł mu bilet do Nowego Jorku – bilet w jedną stronę.
– Nie pan go nie zgubi – napomniał funkcjonariusz – bo będzie pan musiał wrócić do aresztu.
Lefevre pociągnął za rękaw swego kolegę Gorina.
– Słuchaj – rzucił półgłosem – mamy jeszcze kwadrans, chodź, popatrzymy na to w kafeterii, tam można usiąść.
Lokal na drugim poziomie terminalu był pełen ludzi wpatrujących się w ekrany telewizorów, jak w hipnotycznym transie. Randall stał oniemiały, pierwszy raz w życiu będąc świadkiem takiej sceny. Ludzie siedzieli nie tylko przy stolikach, lecz także po turecku na podłodze, niektórzy klęczeli, wielu stało w przejściach. Większość z nich zachowywała się niczym pielgrzymi doświadczający cudu w Lourdes. Jedni modlili się w milczeniu albo na głos, inni powtarzali półgłosem każde padające z mównicy słowo. Niektórzy płakali lub kołysali się w przód i w tył. Jakaś kobieta w rogu sali zemdlała i obsługa starała się ją ocucić.
Читать дальше