– Odnosił obrażenia w tych bójkach? – spytał Bosch.
– Czasami. Przeważnie tylko siniaki.
– Złamania?
– Nie przypominam sobie. To były zwykłe bijatyki na boisku.
Harry czuł podekscytowanie. Informacje mogły nadać śledztwu wiele różnych kierunków. Wierzył, że teraz pojawi się wyraźny trop.
– Powiedziała pani, że ojciec przeszukał szuflady w pokoju brata i stwierdził brak ubrań.
– Zgadza się. Niewielu rzeczy, w tym paru zmian bielizny.
– Pamięta pani, czego konkretnie brakowało?
– Nie przypominam sobie. – Pokręciła głową.
– W czym zabrał ubranie? W walizce czy czymś takim?
– Myślę, że w torbie na książki. Wyjął książki i zapakował w ich miejsce ubranie.
– Przypomina pani sobie, jak ona wyglądała?
– To był zwykły plecak. Wszyscy musieli nosić takie same w The Brethren. Wciąż widzę chłopców na bulwarze Pico z plecakami z literą B z tyłu.
Bosch obejrzał się na Edgara i skierował wzrok na Sheilę.
– Wróćmy do deskorolki. Jest pani pewna, że zabrał ją ze sobą?
Zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym pokiwała głową.
– Tak, jestem zupełnie pewna, że zabrał ją ze sobą.
Postanowił skrócić rozmowę i skoncentrować się na identyfikacji. Mogli wrócić do Sheili po uzyskaniu potwierdzenia, że mieli do czynienia ze szczątkami Arthura Delacroix.
Pomyślał o wnioskach Gollihera, dotyczących obrażeń kości – iż powstały na skutek przewlekłego maltretowania. Czy mogły być wynikiem wyłącznie szkolnych bójek i upadków z deskorolki? Wiedział, że musi poruszyć temat znęcania się nad dziećmi, ale czuł, że to nieodpowiednia pora. Nie chciał również wychylić się z tym przed siostrą Arthura, by przypadkiem nie zmieniła nastawienia i nie zawiadomiła ojca. Bosch wolał wycofać się i wrócić później, gdy opracuje solidny plan dochodzenia.
– No dobrze, zaraz kończymy, Sheilo. Jeszcze tylko kilka pytań. Czy Arthur miał przyjaciół? Może najlepszego przyjaciela, któremu mógł się zwierzać?
– Właściwie nie. – Potrząsnęła przecząco głową. – Przeważnie trzymał się na uboczu. – Pokiwał głową i miał już zamknąć notes, gdy Sheila zaczęła mówić dalej: – Był jeden chłopiec, z którym mieszkał w bursie. Nazywał się Johnny Stokes. Mieszkał wcześniej gdzieś niedaleko Pico.
Był większy i trochę starszy od Arthura, ale w The Brethren chodzili do jednej klasy. Mój ojciec był przekonany, że Johnny palił trawkę, dlatego nie chcieliśmy, żeby przyjaźnił się z Arthurem.
– „My” to znaczy pani i ojciec?
– Tak, mój ojciec. Denerwowało go to.
– Czy któreś z was rozmawiało z Johnnym Stokesem po zaginięciu Arthura?
– Tak, tej nocy, kiedy nie wrócił do domu, ojciec zadzwonił do niego, ale Johnny powiedział, że nie widział Artiego. Kiedy następnego dnia ojciec pojechał do szkoły, żeby o niego popytać, rozmawiał po raz drugi z Johnnym o Artiem.
– I co mu powiedział?
– Że go nie widział.
Harry zapisał jego nazwisko w notesie i podkreślił.
– Przypomina pani sobie jakichś innych przyjaciół?
– Nie, właściwie nie.
– Jak się nazywa pani ojciec?
– Samuel. Zamierzacie z nim rozmawiać?
– Najprawdopodobniej. – Sheila opuściła wzrok na ściśnięte na kolanach dłonie. – Czy to jakiś problem?
– Właściwie nie. Po prostu nie miewa się dobrze. Jeśli okaże się, że to kości Arthura… Myślałam, że lepiej będzie, jeśli się nigdy nie dowie.
– Będziemy o tym pamiętać podczas rozmowy z pani ojcem. Zrobimy to jednak dopiero wtedy, kiedy identyfikacja będzie pewna.
– Jeśli z nim jednak porozmawiacie, to się dowie.
– To może być nieuniknione, Sheilo.
Edgar podał Boschowi kolejne zdjęcie. Przedstawiało Arthura obok wysokiego, jasnowłosego mężczyzny, podobnego nieco do Boscha. Pokazał fotografię Sheili.
– To pani ojciec?
– Tak.
– Wygląda znajomo. Był kiedyś…
– To aktor. Właściwie dawniej nim był. Wystąpił w kilku serialach w latach sześćdziesiątych i paru innych filmach.
– Nie starczyło na utrzymanie?
– Nie, zawsze musiał mieć inną pracę, żebyśmy mogli wyżyć.
Bosch pokiwał głową i wyciągnął zdjęcie w stronę Edgara,
Sheila je jednak przechwyciła.
– Proszę, nie chcę się z nim rozstawać. Niewiele mam zdjęć ojca.
– Dobrze – odparł Bosch. – Może pani teraz poszukać świadectwa urodzenia?
– Pójdę zobaczyć. Proszę zaczekać.
Wstała i znów wyszła. Edgar skorzystał z okazji, by pokazać Boschowi kilka innych zdjęć, które zamierzał zabrać na czas śledztwa.
– To on, Harry – szepnął. – Nie mam wątpliwości.
Pokazał mu fotografię Arthura Delacroix, najwidoczniej zrobioną w szkole. Chłopiec miał równo przyczesane włosy, niebieski blezer i krawat. Bosch przyjrzał się oczom chłopca. Przypominał sobie zdjęcie chłopca z Kosowa, które znalazł w domu Nicholasa Trenta. Tamten też spoglądał w przestrzeń.
– Znalazłam.
Sheila Delacroix wróciła do salonu z kopertą i rozłożyła pożółkły dokument. Bosch przyjrzał mu się przez chwilę, po czym spisał nazwiska, daty urodzenia i numery ubezpieczenia społecznego rodziców.
– Dziękuję – powiedział. – Pani i Arthur mieliście tych samych rodziców, prawda?
– Oczywiście.
– No dobrze, Sheilo, dziękuję pani. Musimy już jechać. Skontaktujemy się, kiedy tylko będziemy mieli coś pewnego.
Wstał. Edgar zrobił to samo.
– Możemy wypożyczyć te zdjęcia? – zapytał Edgar. – Osobiście dopilnuję, żeby dostała je pani z powrotem.
– No dobrze, jeśli ich potrzebujecie.
Ruszyli do drzwi. Sheila im otworzyła i gdy byli na progu, Bosch zadał ostatnie pytanie:
– Zawsze tu pani mieszkała, Sheilo?
– Całe życie – przytaknęła. – Zostałam tu na wypadek, gdyby wrócił, rozumie pan? Na wypadek, gdyby nie wiedział, od czego zacząć, i wrócił tutaj.
Uśmiechnęła się, ale nie było w tym śladu wesołości. Harry pokiwał głową i wyszedł na zewnątrz za Edgarem.
Bosch podszedł do okienka, w którym sprzedawano bilety do muzeum, i powiedział, że ma umówione spotkanie z doktorem Williamem Golliherem z pracowni antropologicznej. Kobieta zadzwoniła i po kilku minutach zastukała w szkło, czym zwróciła na siebie uwagę stojącego w pobliżu strażnika. Gdy podszedł, poleciła mu zaprowadzić Boscha do laboratorium. Nie musiał płacić za wstęp.
Strażnik nie odzywał się ani słowem, gdy szli przez słabo oświetlone muzeum, mijając wystawę mamutów i całą ścianę wilczych czaszek. Bosch nigdy tu nie był, chociaż w dzieciństwie często jeździł na wycieczki do dołów asfaltowych w La Brea. Muzeum zbudowano właśnie dzięki nim – by pomieścić i zademonstrować wszystkie znaleziska, które wynurzyły się z trzewi ziemi w zbiornikach naturalnego asfaltu.
Gdy po otrzymaniu dokumentacji medycznej Arthura Delacroix Harry zadzwonił do Gollihera na telefon komórkowy, antropolog powiedział, że zajmuje się już inną sprawą i będzie mógł przyjechać do biura patologa w śródmieściu dopiero następnego dnia rano. Harry odparł, że nie może czekać. Golliher powiedział, że ma u siebie kopie prześwietleń i fotografii kości znalezionych przy Wonderland Avenue i jeśli Boschowi to odpowiada, może porównać je z dokumentacją i udzielić mu nieoficjalnej odpowiedzi.
Harry zgodził się na ten kompromis i pojechał do La Brea, podczas gdy Edgar został w komendzie wydziału Hollywood, by popracować przy komputerze i spróbować zlokalizować matkę Arthura i Sheili Delacroix oraz przyjaciela Arthura, Johnny'ego Stokesa.
Читать дальше