– No, to lepiej poskładaj do jutra swoją wersję tego syfu, żebym miała dla góry pisemny raport – zaproponowała porucznik Billets. – Zanim skończono pokazywać ten materiał, miałam telefon od kapitan LeValley, a ona powiedziała, że już dzwonił do niej zastępca komendanta Irving.
– No tak, typowe. Obowiązuje porządek dziobania.
– Słuchaj, wiesz, że pokątne udzielanie informacji o kryminalnej kartotece obywateli jest sprzeczne z polityką wydziału bez względu na to, czy dany obywatel jest obiektem dochodzenia, czy nie. Mam tylko nadzieję, że twoja wersja historii będzie nie do ruszenia. Nie muszę ci mówić, że w wydziale jest dość ludzi czekających tylko, aż popełnisz błąd, za który będą mogli cię uziemić.
– Pani porucznik, nie zamierzam lekceważyć powagi przecieku. Był poważny i paskudny. Staram się jednak rozwiązać sprawę morderstwa, a teraz muszę się uporać z jeszcze jedną przeszkodą. I to jest typowe, pani porucznik. Zawsze coś trafia w tryby.
– Wobec tego następnym razem powinieneś bardziej uważać.
– Na co? Co zrobiłem źle? Idę za tropami tam, dokąd mnie prowadzą.
Bosch natychmiast pożałował wybuchu gniewu i frustracji. Porucznik Billets na pewno nie było na liście ludzi w wydziale, którzy czekali, aż on sam się zniszczy. W tym momencie była jedynie posłańcem. Równocześnie dotarło do niego, że swój gniew zwraca przeciw sobie, bo wiedział, że Grace Billets ma rację. Powinien inaczej poradzić sobie z Judy Surtain.
– Proszę posłuchać, przykro mi – powiedział spokojnie. – Wszystko przez tę sprawę. Pełno w niej haczyków, rozumie mnie pani?
– Chyba tak – odparła równie spokojnie Grace Billets. – A mówiąc o sprawie, co się właściwie w niej dzieje? Cała ta historia z Trentem spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Myślałam, że będziesz mnie informował na bieżąco.
– Wszystko wyszło dzisiaj, i to późno. Zamierzałem poinformować panią rano. Nie miałem pojęcia, że Kanał 4 mnie wyręczy.
– LeValley i Irvingiem na razie się nie przejmuj. Opowiedz mi o tym Trencie.
Minęła północ, gdy Harry dojechał do Venice. Praktycznie nie było gdzie zaparkować przy wąskich uliczkach nad kanałami. Rozglądał się za odpowiednim miejscem przez dziesięć minut, aż wreszcie postawił samochód na parkingu biblioteki przy Venice Boulevard i resztę drogi pokonał pieszo.
Nie wszyscy marzyciele przyjeżdżali do Los Angeles, żeby kręcić filmy. Venice stanowiło efekt marzenia Abbota Kinneya, żyjącego przed stuleciem. Zanim zaczął bić puls Hollywoodu i przemysłu filmowego, Kinney pojawił się na bagniskach nad Pacyfikiem. Miał wizję miasta, zbudowanego na sieci kanałów, spiętych łukowymi mostami, ze śródmieściem we włoskim stylu. W jego wyobraźni miało być to miejsce oddane nauce, kulturze i sztuce. Chciał nazwać je amerykańską Wenecją.
Podobnie jak w przypadku wielu marzycieli z Los Angeles, jego wizji powszechnie nie podzielano i nie pomagano mu w jej realizacji. Większość cynicznych finansistów i inwestorów nie skorzystała z oferty pomocy w budowie Venice, lokując pieniądze w mniej ambitnych projektach. Amerykańską Wenecję ochrzczono mianem „Szaleństwa Kinneya”.
Sto lat później w wodach kanałów odbijało się wiele łukowych mostów, podczas gdy finansiści i czarnowidze ze swoimi planami dawno odeszli w niepamięć. Harry'emu podobało się, że idea Szaleństwa Kinneya przetrwała ich wszystkich.
Nie odwiedził miasta kanałów od wielu lat, chociaż przez krótki okres po powrocie z Wietnamu mieszkał tu w bungalowie wraz z trzema poznanymi za oceanem mężczyznami. Przez ten czas wiele bungalowów zburzono, zastępując je nowoczesnymi dwu- i trzykondygnacyjnymi domami po milion i więcej dolarów.
Julia Brasher mieszkała w domu na rogu kanałów Howland i Eastern. Harry myślał, że to jeden z nowych domów. Sądził, że kupiono go bądź nawet wybudowano za pieniądze firmy prawniczej jej ojca. Gdy dotarł jednak pod adres Julii, stwierdził, że się mylił. Mieszkała w małym bungalowie, obitym białymi deszczułkami, z otwartym frontowym gankiem, z którego było widać ujście dwóch kanałów.
W oknach paliło się światło. Ponieważ Julia pracowała na zmianie od trzeciej do jedenastej wieczorem, można się było spodziewać, że nie kładzie się przed drugą.
Bosch wszedł na ganek, lecz zawahał się przed zapukaniem. Dopóki w ciągu ostatniej godziny nie wkradły się wątpliwości, myślał wyłącznie dobrze o Julii i ich rozwijającym się związku. Wiedział, że musi zachować się z wyczuciem. Może nie zrobiła nic złego, a on wszystko zepsuje, jeśli postąpi nietaktownie.
Wreszcie uniósł rękę i zapukał. Julia natychmiast otworzyła.
– Zastanawiałam się, czy zastukasz, czy przestoisz tu całą noc.
– Wiedziałaś, że przyjechałem?
– Ganek jest stary. Skrzypi, więc cię usłyszałam.
– Hm, przyjechałem, ale potem pomyślałem, że może jest za późno. Powinienem najpierw zadzwonić.
– Daj spokój, wchodź. Stało się coś?
Wszedł do środka i rozejrzał się. Nie odpowiedział na pytanie.
Salon miał niedający się z niczym pomylić styl domu nad plażą, włącznie z bambusowymi i rattanowymi meblami oraz stojącą w kącie deską surfingową. Jedynym niepasującym elementem był pas policyjny z kaburą wiszący na wieszaku przy drzwiach. Zostawianie go w takim miejscu było typowym błędem nowicjuszy, ale Bosch przypuszczał, że Julia była tak dumna z wyboru nowej pracy, że miała ochotę przypominać o niej swoim przyjaciołom spoza policyjnego światka.
– Usiądź – powiedziała. – Mam otwartą butelkę wina. Napijesz się?
Zastanawiał się, czy zmieszanie wina z wypitym godzinę wcześniej piwem nie skończy się bólem głowy następnego ranka. Wiedział, że potrzebny mu będzie jasny umysł.
– Czerwone.
– Dobrze, odrobinę.
– Musisz być jutro w formie, prawda?
– Chyba tak.
Przeszła do kuchni. Usiadł na sofie i rozejrzał się. Zobaczył wypchaną rybę z długim, ostrym ogonem, wiszącą nad kominkiem z białej cegły. Ryba miała lśniąco niebieski odcień, przechodzący w czerń, oraz białożółte podbrzusze. Nie wzbudzała w nim takich emocji, jak wypchany łeb z porożem, ale mimo to nie miałby ochoty, by stale wpatrywały się w niego rybie oczy.
– Sama ją złapałaś? – zawołał.
– Tak. Niedaleko Cabo. Wyciągnięcie jej zajęło mi trzy i pół godziny.
Pojawiła się z dwoma lampkami wina.
– Na lince przetestowanej do dwudziestu pięciu kilogramów – dodała. – Musiałam się sporo namęczyć.
– Jak się nazywa?
– Marlin czarny.
Uniosła kieliszek w stronę ryby, a następnie – Boscha.
– Nie popuszczaj. – Bosch popatrzył na nią. – To mój nowy toast – wyjaśniła. – Nie popuszczaj. Chyba obejmuje wszystkie ewentualności.
Usiadła na fotelu najbliższym Boscha. Za plecami miała deskę surfingową – krótką, białą, z tęczową obwódką.
– Surfujesz też na ostrych falach.
Obejrzała się na deskę, po czym popatrzyła z uśmiechem na Boscha.
– Staram się. Nauczyłam się tego na Hawajach.
– Znasz Johna Burrowsa?
Pokręciła głową.
– Na Hawajach jest mnóstwo surferów. Na jakiej plaży pływa?
– Nie, tutaj. Jest u nas policjantem. Prowadzi sprawy zabójstw w wydziale Pacific. Mieszka na zamkniętej dla ruchu uliczce przy plaży. Niedaleko stąd. Surfuje. Na desce ma napis: „To Protect and Surf”.
– Klawo. – Roześmiała się. – Podoba mi się. Będę musiała to nadrukować na swojej. – Bosch kiwnął głową. – John Burrows, tak? Muszę go poznać.
Читать дальше