Dostanę tego człowieka.
O mało nie powiedział tego na głos.
Gdy Harry wrócił na salę A, wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Edgar oddał mu notes, a Golliher zapytał, czy nic mu nie dolega.
– Nie, w porządku – odrzekł.
– Jeśli to wam pomoże, to konsultowałem przypadki z całego świata – powiedział Golliher. – Chile, Kosowo, nawet World Trade Center. Ale ten przypadek… – Potrząsnął głową. – Trudno to ogarnąć – dodał. – W takiej sytuacji człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie lepiej, że chłopiec odszedł z tego świata. To znaczy, jeśli wierzy się w Boga i lepsze zaświaty.
Bosch podszedł do kontuaru i wyciągnął z dystrybutora papierowy ręcznik. Zaczął od nowa wycierać twarz.
– A jeśli się nie wierzy?
Golliher podszedł do niego.
– Cóż, właśnie dlatego trzeba wierzyć – powiedział. – Jeśli chłopiec nie odszedł z tego świata do jakiegoś lepszego, na wyższy poziom egzystencji, to… to myślę, że wszyscy jesteśmy straceni.
– Czy to ci pomagało, kiedy szperałeś wśród kości z World Trade Center?
Bosch natychmiast pożałował swojej szorstkości, jednak Golliher nie wyglądał na urażonego. Odpowiedział, zanim Bosch zdążył przeprosić.
– Tak, pomagało – rzekł. – Mojej wiary nie nadwątliły zgroza ani to, że zginęło tylu niewinnych ludzi. Na wiele sposobów uczyniły ją jeszcze silniejszą. Tylko dzięki niej to wytrzymałem.
Harry pokiwał głową i wrzucił ręcznik do otwieranego pedałem kosza na śmieci. Kosz zamknął się z głuchym trzaśnięciem, kiedy zdjął stopę z pedału.
– A przyczyna śmierci? – spytał, wracając do sprawy.
– Możemy przejść do podsumowania, detektywie – powiedział Golliher. – Wszystkie obrażenia, omówione i jeszcze nieomówione, zostaną zamieszczone w mojej opinii.
Podszedł do stołu i wziął w rękę czaszkę. Wrócił z nią do Boscha i przystawił blisko jego piersi.
– W czaszce mieści się zło i być może dobro – powiedział. – Widać na niej trzy odrębne złamania w różnych stadiach gojenia. Tutaj jest pierwsze.
Wskazał okolicę podstawy z tyłu.
– Złamanie jest małe i wygojone. Widać, że obrażenia uległy całkowitej konsolidacji. Następnie mamy najrozleglejsze złamanie, od prawej okolicy skroniowej do czołowej. Konieczny był zabieg chirurgiczny, zapewne z powodu krwiaka podtwardówkowego. Zaprezentował strefę obrażeń palcem, przesuwając nim w stronę szczytu i przodu czaszki. Następnie wskazał pięć małych otworków o gładkich brzegach, tworzących kolisty wzór.
– To ślad trepanu. Trepan to piła medyczna, służąca do otwierania czaszki do zabiegu operacyjnego lub w celu złagodzenia ucisku wywołanego obrzękiem mózgu. W tym wypadku obrzęk był zapewne spowodowany krwiakiem. Samo złamanie i blizna chirurgiczna zaczęły pokrywać się kostniną. Świeżą kością. Powiedziałbym, że do urazu doszło około sześciu miesięcy przed śmiercią chłopca, zaraz potem przeprowadzono zabieg.
– Nie ten uraz spowodował śmierć? – zapytał Bosch.
– Nie. Ten.
Golliher obrócił czaszkę raz jeszcze i pokazał kolejne złamanie, biegnące u podstawy z tyłu po lewej stronie.
– Małe, pajęczynowate złamanie bez kostniny i konsolidacji. Nastąpiło w tym samym czasie co zgon. Niewielka powierzchnia świadczy, że cios zadano z wielką siłą bardzo twardym przedmiotem. Na przykład kijem baseballowym. Czymś takim.
Bosch pokiwał głową i przyjrzał się czaszce. Golliher obrócił ją tak, że puste oczodoły wpatrywały się wprost w Harry'ego.
– Były i inne obrażenia głowy, ale nie groziły śmiercią. Kości nosa i wyrostek jarzmowy wykazują ślady tworzenia nowej kości w następstwie urazu. – Golliher wrócił do stołu sekcyjnego i delikatnie odłożył czaszkę. – Myślę, że nie muszę podsumowywać, panowie. Krótko mówiąc, ktoś regularnie katował chłopaka. W końcu posunął się za daleko. Wszystko znajdzie się w mojej opinii. – Odwrócił się od stołu sekcyjnego i popatrzył na policjantów. – Na szczęście pewien ślad może wam pomóc w poszukiwaniach.
– Operacja – powiedział Bosch.
– Właśnie. Otwarcie czaszki to bardzo poważna operacja. Gdzieś znajduje się jej dokumentacja. Musiały być wizyty kontrolne. Po zabiegu krążek kostny mocowany jest metalowymi kleszczykami. Nie znaleziono ich z czaszką. Domyślam się, że zdjęto je podczas powtórnego zabiegu. To również będzie udokumentowane. Blizna chirurgiczna pomaga nam również datować wiek kości. Otwory po trepanie są za duże według dzisiejszych standardów. Od połowy lat osiemdziesiątych narzędzia stały się bardziej wyrafinowane. Cieńsze. Zostawiają mniejsze otwory. Mam nadzieję, że wszystko to wam pomoże. Bosch skinął głową.
– Co z zębami? – spytał. – Znalazłeś coś przydatnego?
– Brakuje żuchwy – powiedział Golliher. – Mimo oznak rozkładu przedśmiertnego w ocalałych zębach szczęki nie widać śladów działalności stomatologa. Samo w sobie stanowi to poszlakę. Myślę, że dzięki temu można uznać, iż chłopiec pochodził z niższych warstw społecznych. Nie chodził do dentysty.
Edgar ściągnął maseczkę na szyję. Miał zbolały wyraz twarzy.
– Dlaczego ten dzieciak nie opowiedział lekarzom, co się z nim dzieje, kiedy trafił do szpitala z krwiakiem? A co z jego nauczycielami, przyjaciółmi?
– Zna pan równie dobrze jak ja odpowiedzi na te pytania, detektywie – odrzekł Golliher. – Dzieci są zależne od swoich rodziców. Boją się ich i kochają zarazem, nie chcą ich stracić. Czasami nie ma wytłumaczenia, dlaczego nie wołają o pomoc.
– A co z tymi złamaniami i tak dalej? Dlaczego lekarze ich nie zauważyli i czegoś nie zrobili?
– Na tym polega ironia mojego fachu. Widzę wyraźnie historię i tragedię. Może to jednak nie być oczywiste w przypadku żywego pacjenta. Jeśli rodzice podali wiarygodne wyjaśnienie, obrażeń głowy chłopca, jaki lekarz miałby powód, by zlecać prześwietlenie ręki, nogi czy żeber? Żadnego. Dlatego koszmar przechodzi niezauważony.
Nieusatysfakcjonowany Edgar potrząsnął głową i przeszedł w przeciwległy kąt sali.
– Coś jeszcze, doktorze? – spytał Bosch.
Golliher zajrzał do swoich notatek i skrzyżował ręce na piersiach.
– Na płaszczyźnie naukowej to tyle, dostaniecie opinię. Od siebie mogę dodać, że mam nadzieję, że znajdziecie człowieka, który to zrobił. Zasługuje na to, co go czeka, a nawet jeszcze więcej.
Bosch pokiwał głową.
– Znajdziemy go – powiedział Edgar. – Proszę być spokojnym.
Wyszli z budynku i wsiedli do samochodu Boscha. Harry siedział przez chwilę w bezruchu. Wreszcie rąbnął silnie nasadą dłoni w kierownicę, aż ból przeszył mu poturbowany bok.
– Wiesz co, wcale mnie to nie przekonuje do istnienia Boga, tak jak jego – powiedział Edgar. – Od tego wierzę raczej w obcych, w małych zielonych ludzików z kosmosu.
Bosch spojrzał na niego. Edgar opierał się skronią o boczną szybę i wpatrywał w podłogę samochodu.
– Jak to?
– Bo człowiek nie mógłby zrobić czegoś takiego swojemu dziecku. Musiał wylądować statek z kosmitami, porwali dzieciaka i to wszystko mu zrobili. Jedyne wyjaśnienie.
– Chciałbym, żeby w grę wchodziła taka możliwość, Jerry. Wtedy wszyscy moglibyśmy spokojnie pójść do domu. – Włączył silnik i wrzucił bieg. – Muszę się napić.
Podjechał do bramy parkingu.
– Nie ze mną, człowieku – powiedział Edgar. – Mam ochotę tylko na jedno: wrócić do swojego dzieciaka i przytulać go, aż zrobi mi się lepiej.
Читать дальше