Spowodowane tą chwilą strachu wzmożenie uwagi opłaciło się prawie natychmiast. Działając raczej odruchowo niż z rozmysłu, wyciągnął rękę, by zatrzymać Robin. Podeszli ostrożnie do przodu i zauważyli, że zaledwie metr dzielił ją od trzydziesto — lub czterdziestometrowej przepaści.
— Dzięki — powiedziała cicho Robin.
Machinalnie skinął głową, zainteresowany łuną światła, którą dostrzegł po swej lewej stronie. Nie udało mu się niczego wypatrzyć, ale za to usłyszał jakieś dźwięki. Ktoś śpiewał.
Kiedy szli w stronę tego światła, tło nieskończonej gry szaro-czarnych cieni wyłoniło jakiś kształt. Okazało się, że bezkształtne plamy to skały, a ciemna plątanina kresek przypominająca pajęczyny to pnącza i krzewy. Światło migotało jak płomień świecy. Nie była to jednak świeca, lecz lampa, którą Valiha miała ze sobą, kiedy zerwała się do ucieczki. Wytężył wzrok jeszcze bardziej i dostrzegł, że jeden z kształtów obok lampy to sama Valiha. Leżała na boku, na przeciwległym zboczu niewielkiego kanionu, jakieś dwadzieścia metrów od jego dna. Zawołał ją.
— Chris? Robin? — krzyknęła w odpowiedzi. — To wy! Znalazłam was!
Było to jego zdaniem dość osobliwe stwierdzenie, ale nie miał na razie zamiaru polemizować z nią. Razem z Robin zeszli ze zbocza i ponownie wspięli się na górę. Valiha wybrała sobie raczej dziwne miejsce do odpoczynku. Dwadzieścia metrów dalej zaczynał się płaski teren. Chris podejrzewał, że coś jej się musiało stać, a po chwili zyskał już pewność. Coś w jej wyglądzie przypomniało mu widok Psałterium umierającego w kałuży własnej krwi. Kiedy podszedł bliżej, światło ukazało jej twarz zasmarowaną zakrzepłą krwią. Głośno pociągnęła nosem i przesunęła dłonią po górnej wardze.
— Boję się, że złamałam sobie nos — powiedziała. Chris musiał odwrócić wzrok. Miała złamany nie tylko nos, lecz również przednie nogi.
Robin usadowiła się w odległości dwudziestu metrów i słuchała w milczeniu, jak Chris krzyczy na tytanie. Kiedy po zbadaniu Valihy i stwierdzeniu, jak bardzo poważne są jej rany, zaproponowała, żeby od razu skrócili jej mękę, Chris nie wytrzymał.
Czuła, że jej ciało z każdą minutą robi się coraz cięższe, tak jakby zaraz miało się stopić ze skałami i mrokiem. Ulga.
Koniec koszmaru. Robin uświadomiła sobie już, że jej chwilowe uniesienie po ucieczce z Tetydy było objawem głupoty. Już nigdy nie da się porwać takiemu uczuciu.
Wiedziała jednak, że dla Chrisa nie będzie to takie łatwe. Nadal uważał, że mogą jeszcze mnóstwo zdziałać. Gdy ruszył w jej stronę, była pewna, że chce omówić jakiś plan.
— Czy znasz się choć trochę na pierwszej pomocy? — spytał.
— Potrafię bandażować. Skrzywił się.
— Tyle to ja też potrafię. Trzeba jednak zrobić coś więcej. Znalazłem coś takiego. — Otworzył skórzane pudełko i rozłożył na boki jego ścianki, w których ukazały się różne przegródki i kieszonki, a w świetle lampy zalśniły metalowe przedmioty: skalpele, szczypce, strzykawki, igły, równo poukładane, by mógł z nich skorzystać chirurg amator. — Któraś z nich musiała prawdopodobnie wiedzieć, jak tego używać. Valiha twierdzi, że Obój miała tego znacznie więcej. Wydaje mi się, że przy pomocy tych narzędzi można przeprowadzić niewielką operację.
— Jeśli wiesz, jak to się robi. Czy Valiha potrzebuje operacji?
Na twarzy Chrisa malowała się udręka.
— Na pewno trzeba jej założyć szwy. Połamała sobie… jak to się nazywa u konia? To miejsce między kolanem, a kostką. Wydaje mi się, że ma też złamaną jedną z kości w prawej nodze, bo nie może nią ruszyć. Z lewą nogą jest jeszcze gorzej. Musiała ją znacznie bardziej obciążyć i pękły obydwie kości, a jeden z końców przebił skórę. — Wyciągnął małą książeczkę. — Tu jest napisane, że to skomplikowane złamanie i że najważniejsze to nie dopuścić do zakażenia. Musimy złożyć kości, oczyścić i zaszyć ranę.
— Wolałabym tego nie słuchać. Ty sam to obmyśl, a jak już będziesz wiedział, co robić, zawołaj mnie i powiedz, czego ode mnie oczekujesz. Obiecuję, że pomogę.
Przez chwilę nie odpowiadał. Kiedy podniosła wzrok, wpatrywał się w nią z natężeniem.
— Czy coś się stało? — spytał.
Nawet nie potrafiła się roześmiać. Miała ochotę zwrócić mu uwagę, że zagubili się na głębokości pięciu kilometrów pod ziemią, że brakuje im żywności, a jeszcze bardziej światła, że od wschodu i zachodu czekają na nich obłąkane półbóstwa i że ich ranna towarzyszka jest zbyt wielka, aby ją przenieść w bezpieczne miejsce, nawet gdyby im się udało znaleźć do niego drogę, ale po co miała go drażnić? A poza tym nie o to pytał i ona to wiedziała i była pewna, że on też to wie, ale nie miała zamiaru o tym rozmawiać. Ani trochę.
Wzruszyła więc ramionami i spojrzała w inną stronę.
On ciągle patrzył na nią; czuła ten wzrok na sobie. Czyżby naprawdę nie wiedział? Potem na moment położył dłoń na jej kolanie.
— Poradzimy sobie — powiedział. — Musimy tylko trzymać się razem i dbać o siebie nawzajem.
— Nie jestem taka pewna — odparła, ale pomyślała, że może on jednak nie domyślił się. Przedtem, gdy myślała, że wie, bała się go, ale jego wyraźna ignorancja wywołała w niej uczucie pogardy. Czyżby na darmo tak się pilnowała? Czy nikt nie potrafi jej pomóc? Poczuła, że wygina jej się warga po tej stronie twarzy, na którą padał cień, więc szybko przesłoniła ją ręką. Poczuła, jak oblewa ją gorąca fala niepokoju, od której zupełnie się spociła. Co się z nią dzieje? Przestała nawet czuć ból. Łatwo jest szydzić, łatwo o niczym nie mówić. Czyżby twierdza honoru, tak starannie budowana przez całe życie, miała zostać zburzona z taką łatwością? On już wstaje, idzie zająć się Valihą, a kiedy odejdzie, jej sekret będzie bezpieczny.
Huczało jej w uszach. Coś ściekło jej po podbródku. Z wysiłkiem opuściła dolną szczękę i poczuła ukłucie bólu, gdy wargę owiało powietrze.
— To nieprawda! — Nie była w stanie powstrzymać tych słów, ale kiedy się odwrócił i czekał, aż powie coś jeszcze, musiała coś wymyślić, żeby mu się wydawało, że się przesłyszał, że ona wcale nie powiedziała, że to nieprawda.
— Co nieprawda? — spytał.
— Ja nie… to… nie powiedziałam… ty nic nie… — Nagle poczuła potworny ból w żołądku. Wpatrywała się idiotycznie w swoją dłoń i leżącą na niej kępkę włosów. Miały ten sam kolor, co jej własne. Uklękła. Chris ukląkł obok niej i objął ją ramieniem.
— Lepiej się już czujesz?
— Znacznie lepiej. Tam, kiedy wszystko płonęło i ścigały mnie te stwory z piasku, które gryzą i nie można ich wcześniej zobaczyć, bo one żyją w morzu piasku, nie potrafiłam uciec, ale myślałam, że nikt tego nie zauważy, bo to się dzieje ze mną cały czas i ja z tym nic nie mogę zrobić i już nie chcę nic robić, ja tylko chcę uciec, bo one gryzą i są niewidoczne i to niesprawiedliwe i ja ich nienawidzę, bo one żyją tak okropnie głęboko w morzu piasku.
Pozwoliła mu się odprowadzić. Zabrał ją do miejsca, gdzie podłoże było równe i pomógł jej się położyć na śpiworze. Wpatrywała się w coś niewidzącym wzrokiem.
Nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić, więc zostawił ją tak i wrócił do Valihy.
Jakiś czas później Robin usłyszała jego kroki. Nie spała. Była świadoma tego, co się działo wokół niej. Bez trudu rozprostowała palce, przekonując się, że wcale nie chwycił jej atak. A jednak nie istniała już na sposób, do jakiego była przyzwyczajona. Pojękiwania Valihy nie wywierały na niej żadnego wrażenia. Nie potrafiła nawet policzyć, ile razy tytania krzyczała z bólu. Nie pamiętała, czy już płakała, czy też łzy ją dopiero czekały. Nie potrafiła niczego wyjaśnić i nawet nie próbowała.
Читать дальше