* * *
Kelner z obsługi hotelowej wrócił po tacę.
Reacher zdjął kurtkę, powiesił w szafie. Wyciągnął z dżinsów podkoszulek.
– Głosowałeś w wyborach? – spytała Neagley.
Pokręcił głową.
– Nie jestem nigdzie zarejestrowany. A ty?
– Jasne – rzekła. – Zawsze głosuję.
– Głosowałaś na Armstronga?
– Nikt nie głosuje na wiceprezydenta, może poza rodziną.
– Ale na tę opcję? Skinęła głową.
– Tak. A ty byś na nich głosował?
– Chyba tak – mruknął. – Słyszałaś wcześniej o Armstrongu?
– Raczej nie. Interesuję się polityką, ale nie jestem wariatką, nie umiem wymienić wszystkich stu senatorów.
– Chciałabyś wystartować w wyborach?
– Za żadne skarby. Lubię stać w cieniu, Reacher. Byłam sierżantem i w głębi ducha zawsze pozostanę sierżantem. Nigdy nie pragnęłam zostać oficerem.
– Miałaś potencjał.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się jednocześnie.
– Może. Nie miałam natomiast ochoty. I wiesz co? Sierżanci dysponują naprawdę sporą władzą. Nie zdajecie sobie nawet sprawy jak dużą.
– Ja sobie zdawałem sprawę – zaprotestował. – Wierz mi.
– Ona nie wróci. Siedzimy tu, gadamy, tracimy czas. Ja tracę kolejne połączenia z domem, a ona nie wróci.
– Wróci.
* * *
Froelich zaparkowała w garażu i skierowała się na górę. W ochronie prezydenckiej nie ma wolnych dni, lecz niedziele nadal wyglądały inaczej. Ludzie ubierali się inaczej, atmosfera była spokojniejsza, telefony rzadziej dzwoniły. Niektórzy cały dzień spędzali w domu. Na przykład Stuyvesant, pomyślała. Zamknęła drzwi swego biura, usiadła za biurkiem i wysunęła szufladę. Wyjęła rzeczy, których potrzebowała, i wsadziła je do dużej brązowej koperty. Następnie rozpięła teczkę z wydatkami Reachera, przepisała ogólną sumę na pierwszą kartkę swego żółtego notatnika i włączyła niszczarkę. Po kolei wsuwała do niej kartki z teczki, całą zawartość. Na następny ogień poszła teczka z zaleceniami i wszystkie zdjęcia. Tekturowe teczki także zniszczyła. Potem pomieszała długie skręcone paski w koszu, aż splątały się beznadziejnie. Wyłączyła maszynę, zabrała kopertę i pomaszerowała do garażu.
* * *
Reacher dostrzegł jej samochód z okna pokoju hotelowego. Wynurzył się zza rogu i zwolnił. Na ulicy było zupełnie pusto. Późne niedzielne popołudnie w listopadzie, w stolicy kraju. Turyści tkwili w hotelach, brali prysznice, szykowali się do kolacji. Miejscowi siedzieli w domach, czytali gazety, oglądali mecze hokeja, płacili rachunki, pracowali. Niebo ciemniało powoli, latarnie kolejno ożywały. Czarny suburban miał włączone reflektory. Na jego oczach zawrócił i zjechał na postój taksówek.
– Wróciła – oznajmił.
Neagley dołączyła do niego w oknie.
– Nie możemy jej pomóc.
– Może nie szuka pomocy.
– To po co by wracała?
– Nie wiem – rzekł. – Po drugą opinię, potwierdzenie? Może po prostu chce porozmawiać, podzielić się problemem, zmniejszyć własne brzemię.
– Ale czemu z nami?
– Bo my jej nie zatrudniliśmy i nie możemy zwolnić. Nie byliśmy też rywalami w pracy. Wiesz, jak działają takie organizacje.
– Czy w ogóle wolno jej z nami rozmawiać?
– Nie rozmawiałaś nigdy z kimś, z kim nie powinnaś?
Neagley się skrzywiła.
– Od czasu do czasu. Na przykład z tobą.
– A ja rozmawiałem z tobą. To jeszcze gorsze, bo nie byłaś oficerem.
– Ale miałam potencjał.
– To na pewno. – Spuścił wzrok. – Teraz po prostu tam siedzi.
– Ma w ręce telefon, dzwoni do kogoś. W tym momencie zadźwięczał dzwonek.
– Najwyraźniej do nas – zauważył Reacher. Podniósł słuchawkę.
– Nadal tu jesteśmy – rzucił. Słuchał krótką chwilę. -Dobra – powiedział i odłożył słuchawkę.
– Wejdzie na górę? – spytała Neagley.
Reacher przytaknął, wrócił do okna akurat na czas, by ujrzeć Froelich wysiadającą z samochodu. W ręku trzymała kopertę. Przemknęła przez chodnik i zniknęła mu z oczu. Dwie minuty później usłyszeli dzwonek windy zatrzymującej się na piętrze, po dwudziestu sekundach rozległo się pukanie do drzwi. Reacher otworzył. Froelich weszła i zatrzymała się na środku pokoju. Najpierw zerknęła na Neagley, potem na niego.
– Możemy chwilkę pomówić na osobności? – spytała.
– Nie musimy – zapewnił. – Odpowiedź brzmi: tak.
– Nie wiesz nawet, jakie jest pytanie.
– Ufasz mi, bo ufałaś Joemu, a Joe ufał mnie. To zamyka krąg. Teraz chcesz wiedzieć, czy ufam Neagley, abyś mogła zamknąć również ten krąg. Odpowiedź brzmi: tak, ufam jej bezgranicznie. Zatem i ty możesz jej zaufać.
– W porządku – przyznała Froelich. – Chyba faktycznie o to chciałam spytać.
– Zdejmij więc żakiet i rozgość się. Chcesz jeszcze kawy?
Froelich zsunęła marynarkę, rzuciła na biurko. Podeszła do stołu i położyła na nim kopertę.
– Bardzo chętnie.
Reacher zadzwonił do room service, poprosił o duży dzbanek, trzy filiżanki, trzy spodeczki i absolutnie nic więcej.
– Wcześniej powiedziałam ci tylko pół prawdy – przyznała Froelich.
– Zgadłem – mruknął Reacher.
Froelich przepraszająco skinęła głową i podniosła kopertę. Otworzyła ją. Wyciągnęła z niej przezroczystą plastikową teczkę; w środku coś tkwiło.
– To kopia pewnego listu – oznajmiła.
Położyła ją na stole. Reacher i Neagley przysunęli bliżej krzesła i przyjrzeli się. Teczka była zupełnie standardowa, kryła w sobie kolorowe zdjęcie 20 na 25 centymetrów. Przedstawiało kartkę białego papieru, leżącą na drewnianej powierzchni, z drewnianą biurową linijką obok, wskazującą skalę. Wyglądało to na zwykły papier listowy. Pośrodku, parę centymetrów bliżej górnej krawędzi widniały trzy słowa. Czeka cię śmierć . Grube, ciemne litery, niewątpliwie wydrukowane z komputera.
W pokoju panowała cisza.
– Kiedy to przyszło? – spytał Reacher.
– W poniedziałek po wyborach – odparła Froelich. -Ekspresem.
– Na adres Armstronga?
Froelich przytaknęła.
– W senacie. Ale on tego nie widział. Otwieramy całą publiczną pocztę adresowaną do naszych podopiecznych i przekazujemy tylko to, co uznamy za stosowne. Nie sądziliśmy, że to jest stosowne. A wy?
– Dwie rzeczy. Po pierwsze, to prawda.
– Nie, jeśli zdołam coś na to poradzić.
– Odkryłaś tajemnicę nieśmiertelności? Każdego czeka śmierć, Froelich. Mnie, ciebie. Może dożyjemy setki, ale nie będziemy żyć wiecznie. Zatem technicznie rzecz biorąc, to stwierdzenie faktu. Absolutnie prawdziwa przepowiednia, nie tylko groźba.
– Co nasuwa pytanie – wtrąciła Neagley. – Czy jej autor był dość mądry, by świadomie tak ją sformułować?
– W jakim celu?
– By uniknąć kary, gdybyście go znaleźli? Albo ją oczywiście. Móc powiedzieć: hej, to nie była groźba, po prostu stwierdzenie faktu. Mikroślady mówią cokolwiek o inteligencji nadawcy.
Froelich spojrzała na nią ze zdumieniem i ze sporym szacunkiem.
– Dojdziemy do tego – rzekła. – I jesteśmy niemal pewni, że to on, nie ona.
– Czemu?
– Dojdziemy do tego – powtórzyła Froelich.
– Ale dlaczego w ogóle się tym przejmujecie? – spytał Reacher. – To moja druga reakcja. Z pewnością wszyscy oni dostają całe worki podobnych gróźb.
Froelich skinęła głową.
– Zwykle kilkanaście tysięcy rocznie. Tyle że większość z nich trafia do prezydenta. Rzadko się zdarza, by list wysłano wyłącznie do wiceprezydenta. Większość jest pisana na starych kawałkach papieru, kredkami, z błędami ortograficznymi, pokreślona. Ma jakieś wady. Ten nie. Od początku się wyróżniał. Toteż obejrzeliśmy go uważnie.
Читать дальше