Dance chciała jednak, aby kobiety zostały do przesłuchania Theresy Croyton w nadziei, że coś, co dziewczyna powie, stanie się odskocznią dla ich wspomnień. Nie chciała nic mówić o przyjeździe Theresy – ryzyko przecieku wiadomości było zbyt duże – ale na jej prośbę kobiety zgodziły się zaczekać jeszcze kilka godzin.
Gdy Dance wyszła, odprowadziła ją Rebecca. Stały pod markizą; mżyło. Agentka spojrzała na nią pytająco. Czekała w napięciu, zastanawiając się, czy kobieta zamierza wygłosić kolejny wykład na temat jej niekompetencji.
Ale Rebecca miała jej co innego do powiedzenia.
– – Może to oczywiste, ale pomyślałam, że powinnam o czymś wspomnieć. Sam nie uświadamia sobie, jak bardzo niebezpieczny jest Pell, a Linda uważa go za biedną, nierozumianą przez nikogo ofiarę złego dzieciństwa.
– Proszę mówić dalej.
– To, co wczoraj opowiadałyśmy o jego psychice i tak dalej, to wszystko prawda. Ale przeszłam mnóstwo terapii i wiem, jak łatwo jest skupić się na teorii i fachowym żargonie, a zapomnieć o człowieku, który się za tym kryje. Udało się pani dwa razy powstrzymać Pella przez zrobieniem tego, co chciał, i prawie go złapać. Czy on wie, jak się pani nazywa?
Przytaknęła.
– Sądzi pani, że chciałby tracić czas, żeby mnie wytropić?
– A jest pani na niego odporna? – spytała Rebecca, unosząc brew.
Uzyskała więc odpowiedź na swoje pytanie. Owszem, była odporna na jego wpływy. I dlatego była dla niego groźna. Zagrożenia należy eliminować…
– Mam przeczucie, że się boi. Jest pani dla niego naprawdę niebezpieczna i będzie chciał panią powstrzymać. A zwykle dobiera się do ludzi, grożąc ich rodzinie.
– Schemat – zauważyła Dance.
Rebecca skinęła głową.
– Przypuszczam, że ma pani rodzinę na półwyspie?
– Rodziców i dzieci.
– Dzieci są teraz z pani mężem?
– Jestem wdową.
– Och, przykro mi.
– Ale nie ma ich teraz w domu. Poza tym pilnuje ich policjant.
– To dobrze, ale na siebie też proszę uważać.
– Dziękuję… – Dance zajrzała do domku. Coś się wczoraj stało? Między wami?
Rebecca zaśmiała się.
– Chyba nie dałyśmy sobie rady z taką dawką przeszłości. Wyprałyśmy trochę brudów, które już dawno trzeba było wyprać. Ale nie jestem pewna, czy wszystkie byłyśmy tego samego zdania.
Rebecca wróciła do domku, zamykając za sobą drzwi na klucz. Dance zerknęła do wnętrza przez szparę w zasłonach. Linda czytała Biblię, Samantha patrzyła na swój telefon komórkowy, zapewne wymyślając dla męża jakieś kłamstwo o konferencji. Rebecca usiadła i zaczęła rysować w szkicowniku szerokimi, gniewnymi pociągnięciami ołówka.
Dziedzictwo Daniela Pella i jego Rodziny.
Pół godziny po wyjeździe Kathryn Dance do domku zadzwonił jeden z zastępców szeryfa, aby sprawdzić sytuację.
– Wszystko w porządku – odparła Sam. Oprócz nabrzmiałej napięciem atmosfery, pomyślała.
Policjant polecił jej się upewnić, czy okna i drzwi są pozamykane. Sprawdziła i potwierdziła, że wszystko jest zabezpieczone.
Szczelnie zamknięte, zaplombowane. Ogarnęła ją złość na Daniela Pella, że znów je uwięził, wpakował do tej chatki.
– Dostaję już świra od siedzenia kołkiem – oznajmiła Rebecca. – Muszę się przejść.
– Och, chyba nie powinnaś. – Linda uniosła głowę. Sam zauważyła, że strona, na której była otwarta podniszczona Biblia, jest pokryta wieloma odciskami palców. Ciekawe, jaki fragment przynosi jej tyle pociechy. Żałowała, że sama nie może znaleźć spokoju ducha w czymś tak prostym.
Rebecca wzruszyła ramionami.
– Przejdę się tylko kawałek. – Pokazała w stronę parku Point Lobos.
– Naprawdę nie powinnaś – powtórzyła oschłym tonem Linda.
– Będę ostrożna. Włożę kalosze i dobrze się rozejrzę na ulicy. – Żart zabrzmiał martwo.
– To głupie, ale rób, jak chcesz.
– Słuchaj, przepraszam za wczoraj – powiedziała Rebecca. – Za dużo wypiłam.
– W porządku – odrzekła w roztargnieniu Linda, nie przerywając lektury.
– Zmokniesz – odezwała się Sam.
– Pójdę pod altankę. Chcę porysować. – Rebecca wzięła szkicownik i ołówki, włożyła skórzaną kurtkę i wyszła, narzucając kaptur. Sam zobaczyła, jak się ogląda, a w jej twarzy wyczytała żal za okrutne słowa wypowiedziane poprzedniego dnia. – Zamknij za mną.
Sam podeszła do drzwi, nałożyła łańcuch i przekręciła dwa zamki. Przyglądała się idącej ścieżką kobiecie. Wolałaby, żeby Rebecca została.
Ale z zupełnie innych przyczyn niż obawa o jej bezpieczeństwo.
Została sama z Lindą.
Nie mogła już dłużej szukać wymówek.
Tak czy nie? Sam nadal toczyła wewnętrzny spór dręczący ją od dnia, w którym Kathryn Dance poprosiła ją, by przyjechała do Monterey pomóc w śledztwie.
Wracaj, Rebecca, pomyślała.
Nie, zostań tam, gdzie jesteś.
– Chyba nie powinna wychodzić – mruknęła Linda.
– Może powiemy strażnikom?
– A co to da? Jest dużą dziewczynką. – Grymas. – Tak by pewnie po wiedziała.
– To okropne, co mówiła o swoim ojcu – rzekła Samantha. – Nie miałam o niczym pojęcia.
Linda czytała dalej. Po chwili uniosła wzrok znad Biblii.
– Wiesz, że chcą go zabić.
– Co?
– Daniela. Nie dadzą mu szans.
Sam nie odpowiedziała. Wciąż miała nadzieję, że Rebecca wróci, i jednocześnie miała nadzieję, że nie.
Ze zdenerwowaniem w głosie Linda powiedziała:
– Przecież można go uratować. Jest dla niego jeszcze nadzieja. Ale chcą go zastrzelić bez ostrzeżenia. Pozbyć się go.
Oczywiście, że tak, pomyślała Sam. Co do jego zbawienia, nie znała odpowiedzi.
– Ta Rebecca… Dokładnie taką ją pamiętam – burknęła Linda.
– Co czytasz? – spytała Sam.
– Będziesz wiedziała, jak podam ci rozdział i werset?
– Nie.
– Sama widzisz. – Linda wróciła do lektury świętej księgi, lecz znowu uniosła głowę. – Rebecca nie miała racji. To wcale nie było tak… że wszystkie oszukiwałyśmy same siebie.
Sam milczała. Dobra, powiedziała sobie. Mów. Już czas.
– Wiem, że co do jednej rzeczy nie miała racji – zaczęła.
– To znaczy?
Sam głęboko odetchnęła.
– Nie zawsze byłam myszką.
– Ach, to. Nie bierz tego tak serio. Nigdy nie powiedziałam, że byłaś.
– Raz mu się postawiłam. Powiedziałam mu nie. – Zaśmiała się krótko. - Powinnam to sobie wydrukować na koszulce. „Powiedziałam nie Danielowi Pellowi”.
Linda zacisnęła usta. Próba rozładowania napięcia humorem spełzła na niczym. Sam podeszła do telewizora i wyłączyła go. Usiadła w fotelu, pochylając się w jej stronę.
Linda nieufnym tonem powiedziała:
– Do czegoś zmierzasz. Widzę. Ale nie mam ochoty znowu dać się sponiewierać.
– To raczej ja chcę się sponiewierać.
– Co?
Kilka głębokich oddechów.
– Chodzi o ten raz, kiedy powiedziałam Danielowi nie.
– Sam…
– Wiesz, dlaczego tu przyjechałam?
Grymas.
– Żeby pomóc złapać złego zbiega. Żeby uratować komuś życie. Czułaś się winna. Chciałaś się wybrać na wycieczkę. Nie mam pojęcia. Sam. No więc dlaczego?
– Przyjechałam, bo Kathryn powiedziała, że tu będziesz, a ja chciałam się z tobą zobaczyć.
– Miałaś na to osiem lat. Dlaczego teraz?
– Myślałam już wcześniej, żeby cię odnaleźć. Raz prawie mi się udało. Ale nie potrafiłam. Potrzebowałam pretekstu, jakiegoś powodu.
Читать дальше