– Nic. Uratowała go ta policjantka, o której ci mówiłem.
Kim pan właściwie jest? spytała. Obojętnym tonem stawiała rzeczowe pytania.
– Ciotka nic ci nie powiedziała?
– Nie.
– Rozmawiam z nią od miesiąca o książce, którą chciałem napisać. O tobie.
– O mnie? Po co miałby pan pisać o mnie? Nie jestem nikim interesującym.
– Och, sądzę, że jesteś. Chcę opowiedzieć historię o kimś, kto został bardzo skrzywdzony przez zło. Jak bardzo cierpi. Jaki był wcześniej i ja ki jest potem. Jak zmieniło się jego życie – a jak mogłoby się potoczyć, gdyby nie doszło do zbrodni.
– Nie, ciotka nigdy mi nic o tym nie mówiła.
– Wie, że tu jesteś?
– Tak, powiedziałam jej. Sama mnie przywiozła. Nie pozwala, że bym zrobiła sobie prawo jazdy.
Zerknęła na strażnika, potem znów spojrzała na Walkera.
– Nasza policja nie chce, żebym z panem rozmawiała. Ale nie może mi tego zabronić.
– Po co przyszłaś się ze mną spotkać, Thereso? – zapytał.
– W sprawie tej policjantki, o której pan wspominał.
Zdumiał się.
– To znaczy, że może tu przyjechać?
– Nie – odparła stanowczym tonem dziewczyna, potrząsając głową.
Walker nie mógł jej mieć tego za złe.
– Rozumiem, ale…
– To ja chcę do niej pojechać.
Pisarz nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
– Co takiego?
– Chcę pojechać do Monterey. Spotkać się z nią osobiście.
– Och, nie musisz tego robić.
Energicznie pokiwała głową.
– Tak, muszę.
Dlaczego?
– Bo tak.
Była to odpowiedź równie dobra jak każda inna.
– Ciotka zaraz mnie tam zawiezie.
Zgodzi się?
– No to pojadę autobusem albo stopem. Może pan się zabrać z nami.
– Jest tylko jeden problem – rzeki Walker.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
Zachichotał.
– Jestem aresztowany.
Ze zdziwieniem spojrzała na strażnika.
– Nic mu pan nie powiedział?
Strażnik pokręcił głową.
– Wpłaciłam za pana kaucję – powiedziała Theresa.
– Ty?
– Mój ojciec miał kupę pieniędzy. – Zaśmiała się, cicho, ale szczerze.
– Jestem bogatą dziewczyną.
Odgłos zbliżających się kroków. W dłoni Daniela Pella natychmiast znalazł się pistolet. Wyjrzał przez okno taniego pokoju, pachnącego odświeżaczem powietrza i środkiem owadobójczym, i wsunął broń za pasek, widząc, że to Jennie. Wyłączył telewizor i otworzył drzwi. Weszła, niosąc ciężką torbę z zakupami. Wziął ją od niej i postawił na nocnym stoliku obok budzika, na którym pulsowały cyfry pokazujące 12.00.
– Jak poszło, najdroższa? Widziałaś policję?
– Nie, żadnej. – Zdjęła czapkę, drapiąc się w głowę.
Pell pocałował ją we włosy, czując pot i kwaśną woń farby. Znów zerknął przez okno. Po dłuższej chwili podjął decyzję.
– Wyjdźmy stąd na trochę, najdroższa.
– Na dwór? Myślałam, że to nie jest dobry pomysł.
– Och, znam jedno miejsce. Bezpieczne.
Pocałowała go.
– Jakbyśmy szli na randkę.
– Jak na randkę.
Nałożyli czapki i podeszli do drzwi. Jennie przystanęła i z poważną miną przyjrzała się jego twarzy.
– Nic ci nie jest, kochany?
Kochany.
Oczywiście, że nie, najdroższa. Tylko trochę mnie strach obleciał tam w motelu. Ale już wszystko w porządku.
Jadąc skomplikowaną siecią ulic, dotarli na plażę przy drodze do Big Sur, na południe od Carmel. Między skałami i wydmami, ogrodzonymi cienkim drutem chroniącym wrażliwą roślinność, biegły drewniane kładki. Wśród spienionych fal baraszkowały foki i wydry morskie, a w pryzmatach słonej wody, pozostałych po odpływie w skalnych zagłębieniach, odbijały się całe wszechświaty.
Była to jedna z najpiękniejszych plaż środkowego wybrzeża.
I jedna z najniebezpieczniejszych. Co roku ginęło tu trzech lub czterech ludzi, którzy wychodzili na urwiste skały, by robić zdjęcia, i sześciometrowa fala nieoczekiwanie zmywała ich do wody o temperaturze siedmiu stopni. Umierali na skutek hipotermii, choć większość ofiar ginęła wcześniej, roztrzaskując się o skały albo topiąc się, zaplątana w labirynt wodorostów, zanim zdążyło je zabić zimno.
Zwykle przychodziły tu tłumy, lecz dziś, z powodu chłodnego wiatru i mgły, plaża była pusta. Daniel Pell i jego najdroższa wysiedli z samochodu i zeszli nad brzeg. Piętnaście metrów od nich w skały uderzyła szara fala.
– Och, jak tu pięknie. Zimno mi. Przytul mnie.
Pell objął ją. Poczuł, jak dygocze.
– Niesamowite. Przy moim domu wszystkie plaże są płaskie. Nic tylko piasek i woda. Chyba żeby pojechać do La Jolla. Ale nawet tam nie ma takich widoków. Tu jest bardzo mistycznie, popatrz! – krzyknęła jak mała dziewczynka. Wpatrywała się w wydry. Jedna z nich położyła sobie na brzuchu kamień i czymś w niego tłukła.
– Co ona robi?
– Otwiera muszlę. Uchowca albo małża.
– Skąd wiedzą, jak to robić?
– Pewnie z głodu.
– A tam, gdzie pojedziemy, na tej twojej górze, też jest tak ładnie?
– Chyba jeszcze ładniej. I o wiele bardziej pusto. Nie potrzebujemy żadnych turystów, prawda?
– Nie. – Jej dłoń powędrowała do nosa. Czyżby wyczuła, że coś jest nie tak? Coś mamrotała, ale słowa zagłuszył wiatr.
– Co mówiłaś?
– Ach, powiedziałam tylko „anielskie pieśni”.
– Najdroższa, ciągle to powtarzasz. Co to znaczy?
Jennie uśmiechnęła się lekko.
– To jak modlitwa, jak mantra. Kiedy to powtarzam, lepiej się czuję.
– I „anielskie pieśni” to twoja mantra?
Jennie zaśmiała się pod nosem.
– Kiedy byłam mała i matkę aresztowano…
– Za co?
– Och, nie starczyłoby czasu, żeby wszystko wymienić.
Pell znów się rozejrzał. Nikogo.
– Tak było źle?
Trudno powiedzieć, czego nie robiła. Kradzieże w sklepach, wymuszenia, prześladowanie. No i napaść. Atakowała mojego ojca. I swoich chłopaków, kiedy chcieli z nią zerwać – sporo ich było. Kiedy wybuchała awantura, do naszego domu czy tam, gdzie akurat byłyśmy, przyjeżdżała policja. Często się spieszyła i jechała na sygnale. Ile razy słyszałam syrenę, myślałam sobie, dzięki Bogu, zaraz ją zabiorą. Jak gdyby anioły przychodziły mi na ratunek. Zaczęłam tak myśleć o syrenach. Że to anielskie pieśni.
– Anielskie pieśni. Podoba mi się – rzeki Pell.
Nagle odwrócił ją do siebie i pocałował w usta. Potem odsunął się, patrząc w jej twarz.
Tę samą, którą pół godziny wcześniej zobaczył w telewizji w pokoju motelowym, kiedy Jennie poszła na zakupy.
Mamy nowe informacje w sprawie ucieczki Daniela Pella. Zidentyfikowano jego wspólniczkę. To Jennie Ann Marston z Anaheim w Kalifornii. Wiek dwadzieścia pięć lat, wzrost około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów, waga około pięćdziesięciu kilogramów. W lewym górnym rogu ekranu widzą państwo jej zdjęcie, a z prawej strony i poniżej pokazujemy, jak może teraz wyglądać podejrzana, po zmianie fryzury i koloru włosów. Jeżeli ktokolwiek ją zobaczy, proszę nie próbować jej zatrzymywać na własną rękę, ale natychmiast zadzwonić pod 911 lub numer wyświetlony u dołu ekranu.
Fotografia przedstawiała pochmurną twarz, jak gdyby Jennie była niezadowolona, że aparat wydziału komunikacji uwiecznia jej niedoskonały nos, który będzie się bardziej rzucał w oczy niż oczy, usta i uszy.
Najprawdopodobniej Jennie coś jednak zostawiła w pokoju motelu Sea View.
Читать дальше