Skierował się ku podwójnym drzwiom na końcu korytarza.
Dzisiejszy dzień był gorączkowy. Pozew malarza został wpisany na wokandę ponad tydzień temu, ale tuż po lunchu do jego biura zadzwonił prawnik innego wierzyciela z wnioskiem o pospieszne rozpatrzenie już przygotowanego pozwu.
Pierwotnie rozprawę zaplanowano na 16.30, jednak prawnik powoda się nie pojawił. Paul przeszedł więc do sąsiedniej sali rozpraw, by zająć się wypełnianiem wniosku dotyczącego usiłowania kradzieży ze strony malarza. Otworzył gwałtownie drzwi i stanął w środkowym przejściu w opustoszałej teraz sali.
– Nie wiesz przypadkiem, co się dzieje z Marcusem Nettlesem? – zwrócił się do sekretarki siedzącej w drugim końcu pomieszczenia.
Na twarzy kobiety zagościł uśmiech.
– Jasne, że wiem.
– Dochodzi piąta. Gdzie on jest?
– W biurze szeryfa. Słyszałam, że zamknęli go w areszcie.
– Upuścił teczkę na dębowe biurko.
– Stroisz sobie żarty.
– Skądże. Twoja eksżona wpakowała go tam dzisiaj rano.
– Rachel? Sekretarka przytaknęła.
– Za obraźliwe słowa, które wypowiedział w jej gabinecie. Zapłacił trzysta dolarów, a potem trzykrotnie powiedział jej bez ogródek, co ma robić z tyłkiem.
Drzwi sali sądowej otworzyły się i do środka wtoczył się T. Marcus Nettles. Jego beżowy garnitur od Neimana Marcusa sprawiał wrażenie pomiętego, krawat od Gucciego zwisał krzywo, włoskie mokasyny był brudne.
– Nareszcie, Marcus. Co się stało?
– Ta suka, którą kiedyś nieopatrznie poślubiłeś, wsadziła mnie do pierdla i trzymała tam od rana – jego baryton przeszedł w pisk. – Powiedz mi jedno, Paul, czy ona jest rzeczywiście kobietą, czy też ta hybryda ma jaja między swoimi długimi nogami?
Chciał coś odpowiedzieć, ale w końcu puścił te słowa mimo uszu.
– Nakopała mi do dupy w obecności ławy przysięgłych tylko za to, że zwróciłem się do niej per „panie sędzio”…
– Podobno aż cztery razy – wtrąciła sekretarka.
– Cóż, być może. Zgłosiłem wniosek o unieważnienie postępowania procesowego, który powinna przyjąć, a ona skazała mojego klienta na dwadzieścia lat, nie wysłuchując nawet zeznań świadków. Potem postanowiła dać mi lekcję etyki. Na cholerę mi takie gówno? Zwłaszcza ze strony suki o zgrabnej dupie. Mogę ci teraz powiedzieć, że wyłożę kasę na wsparcie jej przeciwników. Naprawdę dużą kasę. W drugi wtorek lipca zamierzam pozbyć się tego problemu.
Paul doszedł do wniosku, że wysłuchał już dostatecznie dużo.
– Zamierzasz zaskarżyć jej decyzję? Nettles położył swoją aktówkę na stole.
– Dlaczego nie? Pogodziłem się z nawet z faktem, że spędzę w celi całą noc. Wygląda na to, że ta kurwa ma jednak serce.
– Dość już tego, Marcus – przerwał Paul, głosem bardziej szorstkim niż zamierzał.
Oczy Nettlesa się zwęziły, jego wściekły wzrok przenikał go na wylot; starał się czytać w myślach Paula.
– Cholera, ona jeszcze nie jest ci obojętna! Jesteś rozwiedziony… od ilu to?… od trzech lat? Co miesiąc pewnie zabiera ci lwią część wypłaty na utrzymanie dzieci.
Nie odpowiedział.
– Niech mnie diabli – dziwił się Nettles. – Ty wciąż coś do niej czujesz, przyznaj się!
– Możemy wrócić do sprawy?
– Ten sukinsyn naprawdę coś do niej czuje. – Jego reakcja utwierdziła Nettlesa w podejrzeniu. Pokręcił z niedowierzaniem swoją wielką głową.
Paul skierował się do drugiego stolika, przygotowując się do rozprawy. Sekretarka wstała z krzesła i wyszła, by poprosić na salę sędziego. Był zadowolony, że wyszła. W sądowym gmachu plotki rozchodziły się z szybkością błyskawicy.
Nettles usadowił na fotelu swą okrągłą sylwetkę.
– Paul, mój chłopcze, posłuchaj rady faceta, który sparzył się już pięć razy. Kiedy się którejś wreszcie pozbędziesz, niech tak pozostanie.
17.50
Karol Boria skręcił na własny podjazd i zaparkował oldsmobilea.
Mając osiemdziesiąt jeden lat, należał do nielicznych, którym nie zabroniono prowadzić samochodu. Wzrok miał zadziwiająco ostry, a koordynacja ruchowa, chociaż chodzenie sprawiało mu trudność, była zdaniem władz stanowych dostatecznie dobra, by wznowić jego prawo jazdy. Nie jeździł wiele ani daleko. Robił wypady do sklepu spożywczego, od czasu do czasu podjeżdżał do pasażu handlowego oraz odwiedzał Rachel co najmniej dwa razy w tygodniu. Dzisiaj przejechał zaledwie cztery mile do stacji kolejki miejskiej MARTA i stamtąd pociągiem do centrum, w pobliże gmachu sądu, w którym miała odbyć się rozprawa związana ze zmianą nazwiska.
Od blisko czterdziestu lat mieszkał w północno-wschodniej części hrabstwa Fulton, zanim jeszcze Atlanta zaczęła rozbudowywać się w kierunku północnym. Wzgórza z czerwonej gliny sięgające aż po koryto pobliskiej rzeki Chattahoochee, kiedyś porośnięte lasami, teraz przejęli handlowcy i usługodawcy albo pobudowano na nich ekskluzywne osiedla mieszkaniowe, apartamentowce, a przede wszystkim ulice. Wokół niego mieszkały i pracowały miliony ludzi, a Atlanta zyskała status metropolii oraz „gospodarza Olimpiady”.
Wolnym krokiem wyszedł na ulicę, żeby sprawdzić, czy nie ma czegoś w skrzynce na listy stojącej przy krawężniku. Wieczór był nadzwyczaj ciepły jak na maj, co było dobrodziejstwem dla jego artretycznych stawów, które wyczuwały zawsze nadejście jesieni i darzyły szczerą nienawiścią zimę. Ruszył z powrotem ku domowi i zauważył, że okapy wymagają malowania.
Ziemię, której był posiadaczem, sprzedał dwadzieścia cztery lata temu, zgarniając dostatecznie dużo pieniędzy, by za nowy dom zapłacić gotówką. To osiedle było wtedy jednym z nowszych; teraz ulicę ocieniały baldachimy drzew liczących już ćwierć wieku. Jego ukochana żona Maya zmarła dwa lata po ukończeniu domu. Choroba nowotworowa zabrała ją bardzo szybko. Za szybko. Ledwo zdążył się z nią pożegnać. Rachel miała wtedy czternaście lat i zniosła to dzielnie, on skończył pięćdziesiąt siedem i nie mógł się pogodzić z jej śmiercią. Perspektywa samotnej starości budziła w nim trwogę. Jednak Rachel zawsze go wspierała. To szczęście mieć taką córkę. Była jedynaczką.
Wszedł do domu, wlokąc się noga za nogą. Nie upłynęło więcej niż kilka minut, gdy tylne drzwi otworzyły się z impetem i do kuchni wpadło dwoje jego wnucząt. Dzieciaki nigdy nie pukały, on zaś nigdy nie zamykał drzwi. Brent miał siedem lat, Marla o rok mniej. Oboje przytulili się do niego.
W ślad za nimi weszła Rachel.
– Dziadku, dziadku, gdzie jest Lucy? – zapytała Marla.
– Śpi na swoim legowisku. A gdzieżby?
Kotka przywędrowała na jego podwórze przed czterema laty i postanowiła zostać tu na zawsze.
Dzieciaki rzuciły się pędem ku frontowi domu.
Rachel otworzyła lodówkę i znalazła w niej dzbanek herbaty.
– Rozczuliłeś się trochę w sądzie.
– Wiem, że powiedziałem zbyt wiele. Ale moje myśli pobiegły ku ojcu. Żałuję, że go nie znałaś. Codziennie pracował w polu. Był bardzo oddany carowi. Do samego końca.
– Nienawidził komunistów – powiedział i zamilkł na chwilę. Przyszło mi na myśl, że nawet nie mam jego fotografii.
– Ale znów nosisz jego nazwisko.
– I za to właśnie pragnę ci podziękować, moja kochana.
– Dowiedziałaś się, gdzie podział się Paul?
– Moja sekretarka to sprawdziła. Miał sprawę w sądzie spadkowym i nie mógł się wyrwać.
– Jak mu się wiedzie? Wypiła łyk herbaty.
– Chyba nieźle.
Читать дальше