– Ralph Metcalfe – przedstawił się sportowiec, także podając mu rękę.
– Też jest w ekipie – dodał Owens.
– Tak, tak, słyszałem o panu. Pan wygrał na ostatnich igrzyskach w Los Angeles. Witamy. – Wzrok Kohla wrócił do ognia. – Biorą panowie kąpiel parową przed ćwiczeniami?
– Czasem przed, czasem po – odrzekł Owens.
– A pan lubi łaźnię parową, inspektorze? – zapytał Metcalfe.
– Tak, tak, od czasu do czasu. Teraz przede wszystkim moczę stopy.
– Ból stóp – powiedział Owens, krzywiąc się. – Dobrze to znam. Może stąd wyjdziemy, inspektorze? Na dworze na pewno nie jest tak piekielnie gorąco.
Przytrzymał drzwi, puszczając przodem Kohla i Janssena. Funkcjonariusze kripo zawahali się przez chwilę, po czym wyszli za Metcalfe’em na trawiasty placyk za budynkiem.
– Mieszka pan w pięknym kraju, inspektorze – rzekł Metcalfe.
– Tak, tak, to prawda. – Kohl przyglądał się dymowi ulatującemu przez metalowy komin nad łaźnią.
– Mam nadzieję, że uda się wam znaleźć tego faceta, którego szukacie – powiedział Owens.
– Tak, tak. Przypuszczam, że nie jest sens pytać panów, czy znają kogoś, co nosił kapelusz stetson i zielony krawat. Mężczyznę dużego wzrostu?
– Przykro mi, nie znam nikogo takiego. – Owens zerknął na Metcalfe’a, który przecząco pokręcił głową.
– A czy znają panowie kogoś, kto przyjechał tu z ekipą i może niedługo potem opuścił wioskę? Pojechał do Berlina albo gdzie indziej?
Sportowcy spojrzeli po sobie.
– Nie, chyba nie – odparł Owens.
– Ja też nie – dorzucił Metcalfe.
– Ach, mnie jest wielki zaszczyt poznać obu panów.
– Dziękuję, panie inspektorze.
– Słuchałem wiadomość o pana biegach… w stanie Michigan? W zeszłym roku, to eliminacje były?
– W Ann Arbor. Słyszał pan o tym? – Owens zaśmiał się jakby z niedowierzaniem.
– Tak, tak. Rekordy świata. Niestety, teraz nie dostajemy dużo wiadomości z Ameryki. Ale cieszę się na olimpiadę. Tylko mam cztery bilety i pięcioro dzieci, i żonę, i przyszłego zięcia. Będziemy obecni na tych… gonitwach, tak można powiedzieć? Upał przeszkadzać nie będzie?
– W dzieciństwie biegałem na Środkowym Zachodzie. Tu jest prawie taka sama pogoda.
Nagle poważniejąc, Janssen powiedział:
– W Niemczech dużo ludzi ma nadzieję, że nie wygracie. Metcalfe zmarszczył brwi.
– Z powodu tych pier… tego, co Hitler myśli o kolorowych?
– Nie – odparł młody policjant. I nieoczekiwanie się uśmiechnął. – Dlatego, że nasi bukmacherzy zostaną aresztowani, jeżeli przyjmą zakłady na cudzoziemców. Wolno nam obstawiać tylko zwycięstwa Niemców.
Owens wyglądał na rozbawionego.
– Czyli będziecie obstawiać przeciw nam?
– Och, chętnie za was postawilibyśmy – zapewnił go Kohl. – Ale, niestety, nie możemy.
– Bo to nielegalne?
– Nie, bc jesteśmy biedni policjanci bez pieniędzy. Biegajcie jak Luft, wiatr, jak to mówicie w Ameryce. Biegajcie jak wiatr, Herr Owens i Herr Metcalfe. Będę na stadionie. I będę dopingował, chociaż może cicho… Chodźmy, Janssen. – Kohl odszedł kilka kroków, ale przystanął i odwrócił się do nich. – Muszę zapytać jeszcze raz: na pewno nikt nie nosił brązowy kapelusz stetson?… Nie, nie, oczywiście, na pewno by mi powiedzieliście. Do zobaczenia.
Wyszli zza budynku i skierowali się do bramy wioski.
– Panie inspektorze, czy to lista pasażerów statku, na której było nazwisko naszego zabójcy? To, co Murzyni spalili w piecu?
– Możliwe. Ale pamiętaj, żeby mówić „podejrzany”. Nie „zabójca”.
W rozgrzanym powietrzu unosił się zapach palonego papieru, drażniąc nozdrza Kohla i jeszcze bardziej go denerwując.
– I co zrobimy?
– Nic – odrzekł po prostu Kohl, wzdychając ze złością. – Nie możemy nic zrobić. I to moja wina.- Pana wina?
– Ach, subtelności naszej pracy, Janssen… Wolałem nie ujawniać prawdziwych powodów, dlatego powiedziałem, że chcemy się zobaczyć z tym człowiekiem w sprawie związanej z „bezpieczeństwem państwa”, a tego wyrażenia używamy ostatnio zbyt często. Moje słowa mogły im zasugerować, że nie chodzi o morderstwo niewinnej ofiary, ale być może o przestępstwo wymierzone przeciw rządowi – który niecałe dwadzieścia lat temu był w stanie wojny z ich krajem. Armia cesarska z pewnością zabiła wielu krewnych tych sportowców, może nawet ojców, dlatego możliwe, że postanowili chronić tego człowieka z pobudek patriotycznych. A teraz już nie mogę odwołać tego, co nieopatrznie powiedziałem.
Kiedy dotarli do ulicy przed wioską, Janssen skręcił do zaparkowanego samochodu, lecz Kohl spytał:
– Dokąd się wybierasz?
– Nie wracamy do Berlina?
– Jeszcze nie. Odmówiono nam pokazania listy pasażerów. Ale zniszczenie dowodu oznacza, że istniała przyczyna, by go zniszczyć, a logika podpowiada, że przyczynę można znaleźć w pobliżu miejsca, gdzie tego dokonano. Tak więc trochę się rozejrzymy. Musimy podążać naszym tropem najtrudniejszą z dróg, na naszych biednych nogach… Ach, cudownie pachnie to jedzenie, prawda? Dla sportowców świetnie gotują. Pamiętam, kiedy co dzień pływałem. Wiele lat temu. Mogłem jeść, co chciałem, i nie przybywało mi ani grama. Obawiam się jednak, że te czasy dawno się skończyły. W prawo, Janssen, w prawo.
Reinhard Ernst odłożył słuchawkę i zamknął oczy. Odchylił się na masywnym krześle w swoim gabinecie w kancelarii. Po raz pierwszy od wielu dni był zadowolony – a nawet uradowany. Ogarnęło go poczucie triumfu, podobne do tego, którego doświadczył, gdy wraz z ocalałymi sześćdziesięcioma siedmioma ludźmi udało mu się obronić północno-zachodnią redutę pod Verdun przed trzema setkami aliantów. Za ten czyn otrzymał Krzyż Żelazny pierwszej klasy – a Wilhelm II zaszczycił go pełnym podziwu spojrzeniem (cesarz nie przypiął mu odznaczenia osobiście tylko dlatego, że miał uschniętą rękę) – lecz dzisiejsze zwycięstwo, za które oczywiście nie oczekiwał publicznych pochwał, miało o wiele słodszy smak.
Jednym z największych kłopotów, jakie napotkał w trakcie prac nad odbudową niemieckiej marynarki, był zapis traktatu wersalskiego zakazujący Niemcom posiadania okrętów podwodnych i ograniczający liczbę okrętów wojennych do sześciu pancerników, sześciu lekkich krążowników, dwunastu niszczycieli i dwunastu kutrów torpedowych.
Był to, rzecz jasna, absurd, uniemożliwiający nawet podstawową obronę.
Lecz w zeszłym roku Ernst odniósł prawdziwy sukces. Wraz ze specjalnym wysłannikiem Hitlera, aroganckim Joachimem von Ribbentropem, wynegocjował angielsko-niemiecki traktat morski, który zezwalał na budowę okrętów podwodnych i podnosił limit niemieckich sił nawodnych do trzydziestu pięciu procent liczebności marynarki angielskiej. Najważniejszy zapis paktu miał jednak zostać poddany próbie dopiero teraz. W przebłysku geniuszu Ernst nakłonił Ribbentropa, by procent wielkości sił ustalono nie w liczbie statków, jak stanowił traktat wersalski, ale w tonażu.
Niemcy mogły teraz w majestacie prawa zbudować nawet więcej okrętów, niż miała Wielka Brytania, pod warunkiem, że ich łączny tonaż nie przekroczy magicznych trzydziestu pięciu procent. Co więcej, od początku Ernst i Erich Raeder, głównodowodzący marynarki, zamierzali budować lżejsze, bardziej zwrotne i groźniejsze okręty bojowe zamiast olbrzymich pancerników, z jakich w większości składała się brytyjska flota wojenna – jednostek, które były narażone na atak samolotów i okrętów podwodnych.
Читать дальше