W powietrzu za nimi nie wisiała żadna brama, przez którą mogliby zajrzeć do ciemnej kuchni sprzed dziesięciu lat, nie widać też było wejścia do świetlistego tunelu. Jilly odnosiła wrażenie, że tunel był po prostu techniką, z której Shepherd nie musiał już korzystać, dość prymitywną w porównaniu z obecną metodą, dzięki której mógł przemieszczać się z miejsca na miejsce bez potrzeby stosowania uwięzi łączącej go z punktem wyjścia.
Będąc pod wrażeniem własnej pewności siebie, jakby właśnie wysiadła z tak pospolitego środka transportu jak winda, Jilly położyła laptop na kuchennym stole.
– Nie zmieniłeś tu zbyt wiele, prawda? Kuchnia wygląda tak samo.
Dylan uciszył ją i przekrzywił głowę, pilnie nasłuchując. Dom tonął w ciszy, dopóki nie włączył się agregat lodówki. – Co jest? – spytała Jilly.
– Będę musiał wszystko wytłumaczyć Vonetcie. To nasza gosposia. Przed garażem stoi jej harley.
Wyglądając przez okno, Jilly zobaczyła garaż na końcu podwórka, ale nie zauważyła żadnego motocykla.
– Jaki harley?
– Tam. – Dylan odwrócił się, pokazując przez okno miejsce, w którym nie było harleya. – Aha. Musiała pewnie pojechać po coś do sklepu. Może uda się nam stąd zniknąć, zanim wróci.
Shepherd otworzył lodówkę. Być może szukał ciasta na pociechę.
Wciąż rozmyślając nad swoją podróżą w przeszłość, nie przejmując się gosposią, Jilly powiedziała:
– Kiedy wrogowie, kimkolwiek są, osaczali Proctora, on tropił ciebie i Shepa.
– Wczoraj wieczorem, gdy byłem przywiązany do krzesła, mówił mi, że gryzą go wyrzuty sumienia – tak bardzo, że czuje się pusty, ale wtedy wydawało mi się to zupełnie bez sensu.
– Moim zdaniem ta kanalia zawsze była pusta w środku – odparła Jilly. – Od początku, pewnie od kołyski.
– Gówno prawda z tymi wyrzutami sumienia. Facet odstawia swój numer z samokrytyką tylko po to, żeby poprawić sobie samopoczucie. Przepraszam, Jilly.
– Nic się nie stało. Po tym, co przeszliśmy, masz pełne prawo nie używać słowa „kupka".
Prawie go rozśmieszyła, ale wciąż świeże i bolesne wspomnienia z roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego spowodowały, że Dylan ledwie się uśmiechnął.
– Nie o to mi chodzi. Przepraszam, że wplątałaś się w tę kabałę przeze mnie. Przeze mnie i przez Shepa.
– Proctor miał po prostu za dużo o jedną dawkę swojego piekielnego eliksiru i potrzebował kogoś, żeby mu ją wpakować. I wtedy napatoczyłam się ja, bo zachciało mi się piwa korzennego.
Stojąc przed otwartą lodówką, Shepherd powiedział: – Zimno.
– Ale Proctora by tam nie było – zauważył Dylan – gdyby nie było Shepa i mnie.
– Tak, a mnie by tam nie było, gdybym przez całe swoje względnie krótkie, tak zwane dorosłe życie nie próbowała zostać solistką od opowiadania dowcipów i gdybym sobie nie wmówiła, że to nie tylko sensowne życie, ale też jedyne możliwe. Do diabła, nie muszę się już martwić, że mi tyłek urośnie, bo już dałam… ciała. Nie odstawiaj więc własnego numeru z samokrytyką. Stało się, co się stało, jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, i chociaż nanoboty budują nam już pewnie w czaszkach Nowe Jeruzalem, chyba lepiej, że – przynajmniej na razie – żyjemy, niż gdybyśmy mieli nie żyć. Co teraz?
– Teraz pakujemy się, i to szybko. Wezmę trochę ubrań dla Shepa i siebie, trochę pieniędzy, które trzymam w kasetce na górze, no i broń.
– Masz broń?
– Kupiłem po tym, co się stało z matką. Mordercy nie złapano. Myślałem, że może wrócić.
– Wiesz, jak się obchodzić z bronią?
– Annie Oakley to ja nie jestem – odparł. – Ale potrafię wycelować i nacisnąć spust, gdyby było trzeba.
Jej mina wyrażała powątpiewanie.
– Może powinniśmy kupić kij baseballowy. – Zimno – powiedział Shepherd.
– No to ubranie, pieniądze, broń, a potem w drogę – rzekł Dylan.
– Sądzisz, że ci goście, którzy namierzyli nas w motelu w Holbrook, mogą się tu pokazać?
Skinął głową.
– Jeżeli mają jakieś powiązania z policją czy innymi służbami o zasięgu ogólnokrajowym – tak, w końcu tu trafią.
– Nie możemy ciągle się składać – powiedziała Jilly. – To zbyt osobliwe, niepewne, nieprzewidywalne. Shep może się zmęczyć i gdzieś w końcu utkniemy – albo jeszcze gorzej.
– W garażu mam chevroleta. – Zimno.
Jilly pokręciła głową.
– Pewnie wiedzą, że masz chevroleta. Przyjdą tu, zobaczą, że auta nie ma i zaczną go szukać.
– Zimno.
– Może zdejmiemy tablice – zaproponował Dylan – i ukradniemy z innego samochodu.
– Jesteś już doświadczonym uciekinierem, co? – Chyba powinienem się nauczyć.
Zaglądając do otwartej lodówki, Shep powiedział: – Zimno.
Dylan podszedł do niego. – Czego szukasz, bracie? – Ciasto.
– Nie mamy tu żadnego ciasta. – Ciasto.
– Skończyło się nam ciasto. – Nie ma ciasta?
– Nie ma ciasta. – Zimno.
Dylan zamknął drzwi lodówki. – Dalej zimno?
– Lepiej – powiedział Shep.
– Mam złe przeczucie – odezwała się Jilly, choć jej niepokój nie miał konkretnego powodu.
– Coś nie tak? – zapytał Dylan.
– Nie wiem. – Uśmiech ceramicznej świnki wydawał się teraz szelmowski. – Mam po prostu… nie najlepsze przeczucie.
– Najpierw kasetka. Nawet z tym, co miałem w kopercie z przyborami do golenia, nie mamy za dużo pieniędzy.
– Lepiej trzymajmy się razem – rzekła Jilly. – Blisko.
– Zimno. – Shepherd znów otworzył lodówkę. – Zimno. – Bracie, tam nie ma ciasta.
Płynąc w zwolnionym tempie jakieś sześć czy osiem cali od twarzy Jilly, bez żadnego huku czy trzasku, pojawił się nagle postrzępiony i ostry odłamek szkła wielkości dłoni, sunął obok niej majestatycznie jak góra lodowa po gładkiej tafli morza.
– Zimno.
– Potem dostaniesz ciasto, bracie.
Później zobaczyła coś jeszcze, co poruszało się kilka cali przed drwiącym z prawa grawitacji kawałkiem szkła – znacznie mniejszy i ciemniejszy przedmiot: pocisk. Przecinając wolno powietrze i lecąc w głąb kuchni, kula obracała się leniwie.
– Zamknij lodówkę, Shep. Nie ma tam ciasta.
Jeżeli pocisk poruszał się w zwolnionym tempie, to szkło płynęło za nim w superzwolnionym tempie.
Za pierwszym odłamkiem pokazały się następne błyszczące odpryski i okruchy, sunęły w powietrzu wolno i swobodnie. – Zimno – powiedział Shep. – Zimno nam.
Jilly zorientowała się, że szkło i kula są równie rzeczywiste, jak czerwone świece wotywne na pustyni i ławice białych ptaków. Nie był to obraz teraźniejszej katastrofy, ale wizja zdarzenia, które miało dopiero nadejść.
– Tobie jest zimno, mnie nie – powiedział do Shepherda Dylan.
Jilly wyczuwała, że te prorocze wizje nie mają związku z poprzednimi. Kawałki szkła nie pochodziły z okien kościoła, więc kula miała wybić szybę w jakimś innym miejscu.
– Zimno nam. Wszyscy w zimnie – upierał się Shep. Odwracając się do braci, Jilly zobaczyła po swojej lewej stronie jeszcze więcej kawałków szyb – bo chyba to było szkło – tworzących prawdziwą galaktykę połyskliwych odprysków i większych trójkątnych odłamków, które obracały się wolno w powietrzu.
– Zimno nam, wszyscy w zimnie.
Spoglądając przez rozsypaną układankę ze szkła, Jilly zobaczyła, jak Shepherd odsuwa się od lodówki, pozwalając Dylanowi ponownie zamknąć drzwi. Bracia poruszali się z normalną prędkością.
Читать дальше