Wracając do kuchni, stwierdziła jednak ku swemu przerażeniu, że kiedy przyjdzie co do czego, rola i rzeczywistość nie są w jej przypadku tym samym. Gdy gorączkowo szukała broni, otwierając wszystkie szuflady i zaglądając do każdej szafki, czuła, jak miękną jej kolana, a serce zmienia się w wielki młot tłukący o żebra.
Według prawa i zasad walki nóż rzeźniczy można było uważać za broń. Jednak artretyczna niezgrabność, z jaką jej zesztywniała dłoń zacisnęła się na rękojeści, przekonała Jilly, że nie mogłaby go użyć przeciw nikomu i niczemu, co jest wrażliwsze od pieczeni wołowej.
Poza tym, żeby użyć noża, należy podejść blisko przeciwnika. Zakładając, że udałoby się jej walnąć Kenny'ego na tyle mocno, by go zatrzymać albo nawet sprzątnąć, Jilly wolała go walnąć z jak największej odległości, najlepiej ze strzelby o dużym zasięgu z dachu sąsiedniego domu.
Spiżarnia okazała się tylko spiżarnią, nie arsenałem. Najcięższą bronią, jaką znalazła na półkach, były puszki z brzoskwiniami w syropie.
Nagle Jilly zauważyła, że Marj ma prawdopodobnie kłopoty z wytępieniem mrówek i w przypływie natchnienia powiedziała: – Aha.
***
Nawet mimo kija baseballowego w garści i słusznego gniewu Dylan nie był aż tak odważny ani nierozważny, by wpadać do ciemnego pokoju, gdzie czekał nastolatek ogłupiały od prochów i hormonów, uzbrojony w Bóg wie ile rodzajów białej broni. Uchyliwszy drzwi – znów poczuł drażniący dotyk psychicznych śladów – czekał oparty o ścianę w korytarzu i nasłuchiwał.
Słyszał tylko dzwoniącą w uszach ciszę, jak gdyby dryfował w przestrzeni kosmicznej, i zastanawiał się, czy przypadkiem nie ogłuchł. Uznał w końcu, że Kenny jest nie tylko kompletnym, ale wyjątkowo cierpliwym psycholem.
Z równą skwapliwością, z jaką przystąpiłby do zapasów z krokodylem, Dylan wsunął się w otwarte drzwi, sięgnął do środka i namacał na ścianie włącznik. Sądził, że Kenny stoi przygotowany na taki manewr i był niemal pewien, że ostrze noża przygwoździ mu dłoń do ściany, więc ogromnie się zdumiał, kiedy zapalił światło i nadal miał wszystkie palce.
W pokoju babci nie było górnego oświetlenia, zapaliła się tylko jedna z dwóch nocnych lampek: ruda i pękata, malowana w tulipany i zwieńczona żółtym abażurem z plisowanego materiału w kształcie szerokiego kapelusza słomkowego. Przestrzeń sypialni tonęła w półmroku rozjaśnionym słabym blaskiem lampy.
Dylan dostrzegł dwoje zamkniętych drzwi. Za pierwszymi najprawdopodobniej była szafa. Drugie zapewne prowadziły do łazienki.
Zasłony w trzech oknach były za krótkie i za wąskie, aby mógł się za nimi ktoś ukryć.
Jeden kąt pokoju zajmowało wolno stojące wysokie owalne lustro. Nikt się za nim nie czaił. W zwierciadle Dylan ujrzał własne odbicie-wyglądał na o wiele mniej przerażonego i znacznie wyższego, niż mu się wydawało.
Królewskie łoże było ustawione w taki sposób, że Kenny mógłby się za nim schować, kładąc się na podłodze, ale żaden inny mebel nie zapewniał bezpiecznej kryjówki.
Uwagę przykuwała jednak przede wszystkim postać, która leżała w łóżku. Cienka i delikatna pościel, pled i prześcieradło były rozrzucone w nieładzie, ale ktoś pod nimi leżał przykryty od stóp do głów.
Jak w niezliczonych filmach o ucieczkach z więzienia, być może były to poduszki udające kształtem człowieka, tyle że pościel lekko drżała.
Otwierając drzwi i zapalając światło, Dylan ujawnił już swoją obecność. Podchodząc ostrożnie do łóżka, powiedział:
– Kenny?
Niezidentyfikowana postać przestała się trząść. Na moment znieruchomiała i leżała zastygła jak zwłoki pod prześcieradłem w kostnicy.
Dylan chwycił oburącz kij baseballowy, gotów do mistrzowskiego strzału.
– Kenny?
Przykryta sylwetka znów zaczęła drgać, jak gdyby w niepohamowanym nerwowym podnieceniu.
Drzwi, za którymi prawdopodobnie znajdowała się szafa: wciąż zamknięte. Drzwi, za którymi prawdopodobnie znajdowała się łazienka: wciąż zamknięte.
Dylan obejrzał się przez ramię w stronę drzwi prowadzących na korytarz.
Nikogo.
Przypomniał sobie imię dziewczynki, o której wspomniał chłopiec w kajdankach, dziewczynki z tej samej ulicy.
– Becky?
Tajemnicza postać dawała znaki życia, cały czas drżąc pod pościelą, ale nie odpowiedziała.
Choć Dylan nie miał odwagi zdzielić kijem tego, czego nie widział, nie miał też ochoty ściągnąć pościeli z ukrytego kształtu z tych samych powodów, dla których nie zerwałby brezentu ze sterty drewna, gdyby podejrzewał, że między sznurami chowa się grzechotnik.
Nie chciał także unieść pościeli końcem kija baseballowego. Zaplątana w tkaninę pałka przestałaby być skuteczną bronią, i chociaż w wyniku tego manewru Dylan pozostawałby bezbronny jedynie przez moment, tyle mogłoby wystarczyć Kenny'emu, aby wyskoczyć z ukrycia i zrobić użytek ze specjalnego noża do patroszenia.
Półmrok i półcień. Cichy dom.
I ten drgający kształt.
17Jilly szła przez korytarz na parterze, od jednego łukowatego przejścia do drugiego, minęła trzy ciemne pokoje, nasłuchując na progu każdego z nich. Gdy nie usłyszała żadnego dźwięku, ruszyła przez przedpokój, mijając lampę na stoliku i doszła do podestu schodów.
Kiedy zaczęła wchodzić na górę, usłyszała za sobą metaliczne ping i stanęła jak wryta na drugim stopniu. Zaraz po ping rozległo się stuk-stuk, potem szybkie i dźwięczące brzrzrzdęęęk, a potem zaległa kompletna cisza.
Hałas dobiegł prawdopodobnie zza drzwi dokładnie naprzeciw przedpokoju. Zapewne znajdował się za nimi salon. Kiedy próbuje się uniknąć starcia z młodym człowiekiem, o którym opinia jego własnej babci sprowadza się do słów „wariuje-narkotyki-noże", wcale nie ma się ochoty słyszeć charakterystycznych metalicznych odgłosów, które dobiegają z ciemnego pokoju za plecami. Cisza, jaka potem zapanowała, nie brzmiała już – nie mogła brzmieć – tak niewinnie jak ta poprzedzająca ping.
Mając nieznane przed sobą, ale także za sobą, Jilly wcale nie odkryła w sobie walecznej Amazonki, lecz nie zamarła też ani nie skuliła się ze strachu. Jej matka, zawsze zachowująca stoicki spokój, i kilka pechowych wydarzeń sprzed lat nauczyły ją, że należy otwarcie stawiać czoło przeciwnościom losu, nie stosując żadnych uników; mama radziła, aby mówiła sobie, że każde nieszczęście jest jak ciastko, które trzeba zjeść całe, do ostatniego okruszka. Jeżeli w mrocznym salonie czaił się Kenny, ostrząc nóż o nóż tak głośno, żeby Jilly go słyszała, czekał ją istny piknik kłopotów.
Zeszła ze schodów i wycofała się do przedpokoju. Ping, ping. Tyk, tyk, tyk. Brzdęk… brzrzrzdęęęk!
Poza powtórzeniem wyczynu wilka z bajki i zdmuchnięciem pościeli z łóżka Dylan miał do wyboru dwie możliwości: albo będzie czekał na pierwszy ruch postaci pod całunem, co na pewno skończy się katastrofą prędzej, niż gdyby sam zaczął działać, albo odsłoni drżącą postać, aby poznać jej imię i zamiary.
Trzymając w prawej ręce uniesiony kij baseballowy, drugą ręką chwycił pościel i jednym ruchem odrzucił na bok. Ujrzał czarnowłosą, niebieskooką, bosą nastolatkę w dżinsach z obciętymi nogawkami i bluzce bez rękawów w niebieską kratkę.
– Becky?
W jej twarzy i otwartych szeroko oczach malowało się bezdenne przerażenie. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze strachu, płynące jak wezbrany strumień, którego prąd co chwila cofał się, wprawiając jej głowę w silne drgania. To właśnie ten ruch Dylan dostrzegł wcześniej pod kołdrą.
Читать дальше