– Kto?
– Twój chłopak.
– To nie jest mój chłopak, Marj. Nawet nie snuj takich domysłów. Nie jest w moim typie. O jakich nożach mówiłaś?
– Kenny bardzo lubi noże.
– Kto to jest Kenny?
– Kenny junior, nie mówię o jego ojcu.
– Ach, te dzieci – powiedziała tonem współczucia Jilly, wciąż ponaglając kobietę, aby się w końcu ruszyła.
– Kenny senior jest w więzieniu w Peru.
– Do bani – oznajmiła Jilly, mając na myśli uwięzienie Kenny'ego seniora w Peru i własne bezowocne wysiłki, by zrzucić Marjorie ze schodów ganku.
– Kenny junior to mój najstarszy wnuk. Ma dziewiętnaście lat.
– I lubi noże, co?
– Zbiera je. Niektóre nawet bardzo ładne.
– Bombowa sprawa, Marj.
– Boję się, że znowu zaczął z narkotykami.
– Noże i narkotyki, co?-powiedziała Jilly, próbując ją rozkołysać i w ten sposób oderwać jej stopy od podłogi.
– Nie wiem, co robić. Naprawdę nie wiem. Czasem od narkotyków wariuje.
– Wariuje, narkotyki, noże – rzekła Jilly, układając głośno elementy układanki składające się na obraz Kenny'ego. Co chwilę zerkała nerwowo na otwarte drzwi kuchenne.
– Prędzej czy później dostanie ataku – martwiła się Marjorie. – Pewnego dnia posunie się o krok za daleko.
– Kochana – powiedziała Jilly – wydaje mi się, że właśnie dziś jest ten dzień.
Już nie jeden wij, ale całe ich gniazdo zdawało się podrygiwać i skręcać na dłoni Dylana.
Nie puścił z odrazą klamki, ponieważ wśród odcisków opętanej istoty wyczuł inne ślady należące do znacznie lepszej osoby. Odczytał z nich dobrą, ale zalęknioną duszę, która, co ciekawe, przebywała w tej samej smoczej norze.
Ostrożnie pchnął drzwi.
Duża sypialnia została przedzielona dokładnie na pól, jak gdyby wymalowano linię na podłodze, ścianie po lewej, suficie i ścianie po prawej. Nie przebiegała tu jednak żadna fizyczna granica, ale rzucało się w oczy, że lokatorzy dzielący pokój mają skrajnie odmienne zainteresowania i charaktery.
W części pokoju bliżej drzwi stało łóżko, nocny stolik i półki pełne książek w tanich wydaniach. Na ścianie zawieszono eklektyczną kolekcję trzech plakatów. Pierwszy przedstawiał kabriolet AC Shelby Cobra rocznik 1966, który pędził autostradą w stronę oślepiającego zachodu słońca; zmysłowo opływowa sylwetka niskiego sportowego auta i srebrne detale, w których odbijało się niebo koloru filmowego błękitu, sprawiały, że samochód był ucieleśnieniem szybkości, radości i wolności. Obok cobry wisiał portret nadąsanego C. S. Lewisa. Na trzecim plakacie było słynne zdjęcie marines zatykających amerykańską flagę na szczycie pooranego po bitwie wzgórza na wyspie Iwojima.
W drugiej połowie sypialni również stało łóżko i stolik, ale na ścianie nie było półek z książkami ani plakatów. Zamiast nich na stelażach jeżyła się kolekcja białej broni. Wąskie kordziki i szerokie sztylety, szkockie dirki, kordelasy, jedna szabla, bułat, indyjskie khatary i kukri, szkocki skean dhu, halabarda na krótkim drzewcu, bagnety, kindżały, noże myśliwskie, jatagany… Na wielu ostrzach wygrawerowano kunsztowne wzory, rękojeści były rzeźbione i malowane, głowice i jelce niektóre gładkie, lecz częściej kunsztownie zdobione.
W pierwszej części pokoju stało niewielkie biurko. Na blacie równiutko ułożono suszkę, zestaw piór, puszkę z ołówkami, gruby słownik i pomniejszony model cobry rocznik 1966.
W drugiej połowie na stole leżała plastikowa replika ludzkiej czaszki oraz sterta rzuconych byle jak kaset z filmami porno. Bliższa drzwi domena była starannie zamieciona i odkurzona i choć wyposażono ją nieco lepiej niż klasztorną celę, utrzymywano tu nienaganny porządek jak w mieszkaniu zakonnika. W drugim królestwie panował bałagan. Pościel na łóżku była zmięta. Na podłodze, stoliku nocnym i półce nad wezgłowiem lóżka walały się buty, brudne skarpetki, puste puszki po napojach i piwie oraz papierki po cukierkach. Z troską-albo czułym wyrachowaniem-ułożono tylko noże i resztę białej broni, a sądząc po lustrzanym blasku wszystkich ostrzy, wiele czasu poświęcano na ich utrzymanie.
Pośrodku sypialni, na granicy dwóch wrogich obozowisk, stały dwie walizki, na których leżał czarny kapelusz kowbojski z zielonym piórkiem zatkniętym za wstążkę.
Dylan zdążył dostrzec to wszystko w ciągu zaledwie trzech, może czterech sekund, potrafił bowiem ogarnąć jednym spojrzeniem cały krajobraz ze szczegółami, aby na pierwszy rzut oka, zanim glos serca ustąpi miejsca chłodnemu umysłowi, móc ocenić, czy temat będzie wart czasu i energii, które musiałby poświęcić, by go dobrze oddać na płótnie. Fotograficzna rejestracja szczegółów należała do jego wrodzonych zdolności, ale w ciągu lat pracy wyćwiczył ją jeszcze bardziej, podobnie jak zdolny policjant trenuje swój zmysł obserwacyjny, nim zyska status detektywa.
I jak dobry policjant Dylan zaczął i skończył oględziny na szczególe, który od razu rzucał się w oczy, wyznaczając temat całej scenerii: mniej więcej trzynastoletnim chłopcu, który siedział na łóżku bliżej drzwi, ubrany w dżinsy i koszulkę z nadrukiem „Straż Pożarna Nowego Jorku", ze skrępowanymi nogami, brutalnie zakneblowany, z rękami przykutymi do mosiężnej ramy lóżka.
***
Marj doskonale odgrywała swój numer „Skamieniała postać", i Jilly nie potrafiła oderwać jej od podłogi. Wciąż stojąc jak posąg na ganku u szczytu schodów, powiedziała z troską w glosie:
– Musimy go stamtąd zabrać.
Mimo że Dylan nie był jej chłopakiem, Jilly nie wiedziała, jak inaczej mogłaby o nim mówić, ponieważ nie chciała używać jego prawdziwego imienia w obecności kobiety, a nie miała pojęcia, co zamówił dzisiaj w barze.
– Nie martw się, Marj. Mój chłopak go złapie.
– Nie mówię o Kennym – odrzekła Marj z większym niepokojem niż przedtem.
– A więc o kim?
– O Travisie. Mówię o Travisie. Chłopak ma tylko książki. Kenny ma swoje noże, a Travis jedynie książki.
– Kto to jest Travis?
– Młodszy brat Kenny'ego. Ma trzynaście lat. Jak Kenny dostanie ataku, to Travis oberwie.
– A Travis… jest tam z Kennym?
– Pewnie tak. Musimy go stamtąd wyciągnąć.
Drzwi kuchenne po drugiej stronie ganku były nadal otwarte. Jilly nie miała ochoty wracać do domu.
Nie wiedziała, po co Dylan tu przyjechał, ryzykując życie i zdrowie, i wyższą składkę ubezpieczeniową, ale miała poważne wątpliwości, czy przygnała go tu potrzeba spóźnionego wyrażenia wdzięczności Marjorie za uprzejmą obsługę w barze lub chęć zwrócenia jej znaczka z żabą, aby mogła go przypiąć innemu klientowi, który bardziej by go docenił. Zważywszy na skąpe informacje, jakimi dysponowała Jilly, i grozę tego wieczoru rodem prosto z „Archiwum X", mogłaby się założyć o spore pieniądze, że pan Dylan Coś Się Ze Mną Dzieje O'Conner przygnał do domu Marjorie, aby powstrzymać Kenny'ego przed uczynieniem złego użytku ze swojej kolekcji.
Jeżeli wybuch ponadzmysłowej percepcji zaprowadził Dylana do Kenny'ego Nożownika, którego prawdopodobnie nigdy wcześniej nie spotkał, nasuwał się logiczny wniosek, że będzie też wiedział o obecności Travisa. Kiedy napotka trzynastolatka uzbrojonego w książkę, nie powinien go wziąć przez pomyłkę za naćpanego dziewiętnastoletniego wielbiciela noży.
Potok jej myśli zatrzymał się na słowie „logiczny". Wydarzenia minionych kilku godzin przeczyły jakiejkolwiek logice. Nic, co stało się tego wieczoru, nie mogło się dziać w świecie racjonalnym, gdzie Jilly kiedyś była dziewczynką z chóru, a dziś komikiem. To był nowy świat, albo rządzący się zupełnie nową logiką, której Jilly jeszcze nie rozszyfrowała, albo w ogóle pozbawiony logiki. W takim świecie, w ciemnym i obcym domu Dylanowi mogło się wszystko przytrafić.
Читать дальше