Pięć minut później drużyna Giorgione kierowała się przez Ponte della Paglia do sestiere Castello: przodem kroczyli Shimon i Ilana, potem Icchak i Moshe, dalej Gabriel z Anną. Jonathan trzymał się blisko Gabriela, choć teraz już zamiast przewodnika mocno ściskał rękojeść beretty.
Czterdzieści metrów za nimi podążał Anglik. W jego umyśle powtarzały się dwa pytania. Dlaczego dziewczyna, która karmiła gołębie na placu św. Marka, teraz szła dziesięć kroków za Gabrielem Allonem? I dlaczego mężczyzna, siedzący obok Allona w Caffe Florian, maszerował pięć kroków przed nią?
Anglik doskonale się znał na sztuce konspiracji. Annę Rolfe ochraniała grupa świetnie wyszkolonych członków służb specjalnych. Allon niczego nie robił bez celu. Anglik przeszedł u niego szkolenie, znał sposób jego rozumowania. Gabriel Allon nigdy nie wyszedłby na spacer bez celu, a celem tej przechadzki było zdemaskowanie Anglika.
Na Riva degli Schiavoni kupił pocztówkę w kiosku z pamiątkami i patrzył, jak Allon i Anna Rolfe znikają w uliczkach Castello. Potem ruszył w przeciwną stronę i przez następne dwie godziny powoli wracał do swojego hotelu.
Wenecja jest miastem, w którym nie da się przestrzegać standardowych reguł inwigilacji. Tu, w gąszczu zaprojektowanych mistrzowską ręką kanałów, należy stosować wirtuozerskie rozwiązania. Nie jeżdżą tam samochody, nie ma autobusów ani tramwajów. Tylko w kilku miejscach warto założyć stałe punkty obserwacyjne. Wiele uliczek prowadzi donikąd: kończy się kanałem lub ślepym podwórzem. W tym mieście uciekający ma wyraźną przewagę nad swoim prześladowcą.
Zespół Giorgione tworzyli świetni specjaliści, wyszkoleni przez najlepszych agentów wywiadu z Biura i doskonalący swoje umiejętności na ulicach miast Europy i Bliskiego Wschodu. Porozumiewali się bez słów, krążąc w pobliżu Gabriela. Tylko Jonathan zajmował niezmiennie tę samą pozycję, pięć kroków za plecami Allona, niczym satelita na orbicie stacjonarnej.
Zmierzali na północ, po drodze mijając kolejne kościoły, by wreszcie zatrzymać się w małej kawiarence na skraju szerokiego Campo di Santa Maria Formosa. Gabriel i Anna usiedli przy stoliku, a Jonathan dołączył do grupki mężczyzn przy barze. Gabriel dostrzegł przez okno pozostałych członków zespołu: Shimon i liana kupowali lody u sprzedawcy na środku placu; Icchak i Moshe podziwiali prostotę fasady kościoła Santa Maria Formosa; Deborah, w przypływie dobrego samopoczucia, rozgrywała mecz piłki nożnej z grupą miejscowych chłopców.
Tym razem Jonathan nawiązał kontakt telefoniczny ze wszystkimi wywiadowcami. Potem odwrócił się do Gabriela i bezgłośnie wymówił trzy słowa: “Ona jest czysta”.
Późnym wieczorem zespół Giorgione zakończył odprawę, a jego członkowie udali się na spoczynek do swoich pokoi. Gabriel zasiadł przy stoliku w salonie i przyglądał się zdjęciom Christophera Kellera. Na górze, w sypialni, ucichły skrzypce. Gabriel nasłuchiwał, jak Anna odkłada instrument do futerału i zatrzaskuje zamki. Po chwili zeszła na dół. Zebrał fotografie i wsunął je do teczki. Anna usiadła i zapaliła papierosa.
– Spróbujesz to zagrać? – spytał.
– Diabelski tryl?
– Tak.
– Jeszcze nie podjęłam decyzji.
– A jeśli uznasz, że nie dasz sobie z nim rady?
– Zagram kilka sonat Bacha w wersji solo. Są piękne, ale nie tak jak Tryl. Krytycy będą się zastanawiali, dlaczego wybrałam inne utwory. Pewnie uznają, że wróciłam zbyt szybko. Zabawne.
– Bez względu na to, co wybierzesz, zagrasz fantastycznie.
Jej spojrzenie padło na teczkę leżącą na stoliku.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Co takiego?
– Dlaczego ukryłeś jego zdjęcia, kiedy weszłam do pokoju? Czemu nie chcesz, abym go ujrzała?
– Ty się martw Diabelskim trylem, a faceta z bronią zostaw mnie.
– Opowiedz mi o nim.
– Nie wszystko musisz wiedzieć.
– Ten człowiek może mnie zabić jutro wieczorem. Mam prawo coś o nim wiedzieć.
Gabrielowi trudno było dyskutować z takim argumentem, toteż przekazał jej wszystkie informacje, jakie posiadał na temat zabójcy.
– On naprawdę tam jest?
– Musimy założyć, że tak.
– Ciekawe, prawda?
– Co jest ciekawe?
– Potrafi dowolnie zmieniać głos i wygląd, a na pustyni w Iraku rozpłynął się w morzu ognia i krwi. Jak na mój gust to diabeł wcielony.
– Nie mylisz się, to naprawdę diabeł.
– A więc zagram mu jego sonatę. Potem odeślesz go tam, skąd przybył.
Wenecja
Późnym popołudniem następnego dnia Anglik płynął wzdłuż Calle della Passion: przed nim wznosiła się gotycka dzwonnica kościoła Frari. Przedarł się przez tłum turystów, lawirując między ich parasolami, podrygującymi niczym meduzy podczas przypływu. W kawiarni na placu zamówił kawę i rozłożył przed sobą przewodniki oraz mapy. Jeśli ktoś go obserwował, musiał uznać, że widzi tylko jednego z turystów, a właśnie o to chodziło Anglikowi.
Pracował już od wczesnego ranka. Zaraz po śniadaniu wyszedł z hotelu w dzielnicy Santa Croce, zaopatrzony w mapy i przewodniki. Potem przez kilka godzin włóczył się po San Marco oraz San Polo i zapamiętywał rozkład ulic, mostów i placów. Podobnie czynił wcześniej, w poprzednim życiu, w zachodnim Belfaście. Szczególną uwagę zwracał na ulice i kanały wokół kościoła Frari i Scuola Grandę di San Rocco. Bawił się ze sobą, zataczając koła po San Polo, aż w końcu, celowo, zupełnie tracił orientację. Następnie wracał znów do kościoła Frari, po drodze powtarzając sobie nazwy ulic. W scuoli spędził kilka minut na parterze, udając zainteresowanie imponującymi tintorettami, choć w istocie ciekawiło go usytuowanie głównego wejścia względem schodów. Potem udał się na górę i zatrzymał w górnej sali, aby w przybliżeniu zlokalizować miejsce, na którym zasiądzie podczas recitalu. Rossetti się nie mylił: zawodowy morderca nawet z tej odległości bez trudu zabije skrzypaczkę z pistoletu takiego jak Tanfolglio.
Zerknął na zegarek: minęła piąta. Występ zaplanowano na wpół do dziewiątej. Do tego czasu musiał załatwić jeszcze jedną sprawę. Zapłacił rachunek i w ogarniających miasto ciemnościach skierował się ku Canal Grande. Po drodze wstąpił do sklepu z męską odzieżą i kupił ortalionową kurtkę w czarnym kolorze ze sztruksowym kołnierzem. W tym sezonie taki styl był modny w Wenecji; wcześniej Anglik widział dziesiątki ludzi w podobnych kurtkach.
Pokonał Canal Grande na traghetto i powędrował do sklepu signore Rossettiego. Jubiler właśnie miał zamykać sklep na noc. Anglik ponownie podążył za nim do gabinetu na piętrze.
– Potrzebuję łodzi.
– Nie widzę problemu. Na kiedy?
– Natychmiast.
Włoch podrapał się po policzku.
– Znam pewnego młodzieńca o imieniu Angelo. Jest właścicielem taksówki wodnej. To bardzo rozważny i godny zaufania człowiek.
– Nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań?
– Skąd. Wykonywał już podobne zlecenia.
– Może pan się z nim skontaktować od ręki?
– Tak sądzę. Co mam mu przekazać?
– Chciałbym, żeby czekał na Rio di San Polo, w pobliżu Museo Goldoni.
– Rozumiem. Umówię pana, chociaż musi się pan liczyć z dodatkową opłatą za nocną usługę. To zwyczajowa procedura w Wenecji. Proszę zaczekać jedną chwilę, spróbuję go złapać.
Rossetti odszukał numer Angela w książce telefonicznej i zadzwonił. Po krótkiej rozmowie dobili targu. Angelo obiecał, że za kwadrans zjawi się przy Museo Goldoni.
Читать дальше